Po zeszłorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych wiele dyskutowało się o werdykcie i niedocenieniu przez międzynarodowe jury „Róży” Wojciecha Smarzowskiego. Był jednak wtedy w Gdyni film potraktowany w o wiele bardziej niesprawiedliwy sposób – „Księstwo” Andrzeja Barańskiego, które nie zakwalifikowało się nawet do konkursu głównego. Dziś, po prawie roku od premiery, film wchodzi do kin.
W „Księstwie”, jak w większości swoich obrazów, Barański sięga po literaturę – trzy powieści Zbigniewa Masternaka: „Chmurołapa”, „Niech żyje wolność” i „Scyzoryk”. Masternak opisuje (konfabuluje?) w nich swoją biografię. Dorastanie na biednej, podkieleckiej wsi w domu ojca alkoholika i matki, która marzy o lepszym życiu dla syna i dba o jego wykształcenie; kolejne nieudane projekty wyrwania się ze świata rodziców: przez piłkę nożną (kariera przerwana przez kontuzję), studia prawnicze (nigdy nie ukończone), wreszcie działalność biznesowo-przestępcza.
Barański poddają prozę Masternaka daleko idącym obróbkom. Nie tylko kondensuje trzy powieści i wkłada je w ramy jednego filmu, ale także zmienia zakończenie, nadając całej historii tragicznego wymiaru. Dramaturgicznie film przypomina wiejską gawędę, toczy się od jednej anegdoty do drugiej, snuje się jak opowieści sąsiadów plotkujących przy płocie. W ramach takiej konstrukcji gwałtowny finał wybrzmiewa ze szczególną mocą.
„Księstwo”, reż. Andrzej Barański.
Polska 2011, w kinach od 11 maja 2012Bohater „Księstwa” (w tej roli świetny, bezpretensjonalny Rafał Zawierucha), wraca – by użyć słów z piosenki Kaczmarskiego – „stąd gdzie się żadne z marzeń nie spełniło” (miasta, świata piłki), „tam, gdzie najgorsze spełniają się wróżby” – na rodzinną wieś. Gdzie nie ma pracy, perspektyw, a większość mężczyzn pogrąża się w alkoholowej rozpaczy. W filmie Barańskiego bez problemu odnajdziemy ikoniczne obrazy polskiej wsi znane z przedstawień w kinie i mediach. Pijacy, starsi ludzie w rozsypujących się ubraniach, krzywe drewniane płoty, jest nawet kobieta niemalże dosłownie szczekająca zza płotu, jak chłopi na Witolda w „Ferdydurke”. Reżyser nie wpada jednak w stereotyp, na świat, z którego bezskutecznie próbuje wyrwać się jego bohater, patrzy bez pogardy, ze współczuciem, nie próbuje go także uczynić egzotycznym, zmieniać w atrakcyjny dla wielkomiejskiego widza etnograficzny obrazek. Prowincja w „Księstwie” jest brudna, nieprzyjemna, ciasna, ale autor „Dwóch księżyców” zamieszkującym ją ludziom nie odbiera godności. Mimo tego, że często są groteskowi, pokraczni, śmieszni, niezorganizowani, niezdolni do konsekwentnego, poważnego działania odróżniającego dzieci od dorosłych. Najlepiej tę niedojrzałość bohaterów widać w scenie, gdy rolnicza blokada drogi rozprasza się przekupiona towarem z ciężarówki, której kierowca chce przejechać blokowaną trasą.
Barański ucieka od stereotypu już na poziomie formy. „Księstwo” zostało wspaniale sfotografowane cyfrową kamerą w czerni i bieli przez Jacka Petryckiego. Czysty, niemalże przezroczysty obraz wprowadza dystans do świata przedstawianego i historii, nie pozwala temu, co widzimy na ekranie, osunąć się ani w telewizyjny banał, ani w tanią magię rodem z filmów Jana Jakuba Kolskiego z lat 90. Zwracają też uwagę przeplatające się ze sobą trzy rejestry językowe: gwarę, którą mówi większość mieszkańców wsi bohatera, literacką polszczyznę, którą on sam przyswoił, wreszcie język stylizowany na „rycerski”, jaki pojawia się w wątku bractwa rycerskiego, w którym udziela się przez pewien czas bohater.
Opowieści o rycerzach kładzie bohaterowi do głowy jego ojciec-alkoholik, opowiadający o możnym rodzie książąt Wiślan, z jakich rzekomo ma się wywodzić rodzina chłopaka. Ojcowskie legendy i troska matki o edukację syna sprawiają, że bohater filmu dorasta w poczuciu, że jest lepszy niż otaczający go świat, że musi z niego w jakiś sposób wyrwać się, uciec. Ucieczka jednak kończy się w tym samym miejscu, z którego się uciekało. „Księstwo” jest w tym sensie historią nieudanej indywidualnej emancypacji. Nieudanej być może dlatego, że zamiast zakwestionować opozycję między tym co „pańskie” i „chamskie”, bohater próbuje tylko, nieudanie, odsunąć się od drugiego bieguna tej opozycji. W ten sposób Barański, artysta pozornie bardzo „prywatny” i „niepolityczny”, dotyka żywego, politycznego tematu, z którym zmaga się nasza wspólnota, również na różne sposoby próbująca wyrwać się „ze wsi” i z „chamstwa”, ale niezdolna do przekroczenia podziału na „chama” i „pana”, pogrążona – jak ojciec głównego bohatera w swoim opowieściach o „wiślańskim micie” – w rojeniach o szlachetnej przeszłości, herbach i dworkach.