Matematyka upadku
„Fundacja”, mat. prasowe

13 minut czytania

/ Film

Matematyka upadku

Jakub Majmurek

„Fundacja” Friedmana i Goyera jest produkcją ambitną, jednak nie angażuje emocjonalnie ani nie wyłamuje się ze standardów

Jeszcze 3 minuty czytania

W dalekiej przyszłości ludzkość skolonizowała odległe galaktyki. Czas, gdy historia naszego gatunku rozgrywała się wyłącznie na planecie zwanej Ziemią, wydaje się odległą prehistorią. Centrum wszechświata, stolica obejmującego setki planet Galaktycznego Imperium, jest planeta Trantor. Pod jej powierzchnią mieszczą się kolejne podziemne piętra zamieszkane przez liczną populację, górę zajmuje cesarski dwór, najwspanialszy, jaki znała ludzkość.

Imperium wydaje się wieczne i niezwyciężone. Jego kosmiczna architektura władzy umożliwia nieznany wcześniej w historii rozwój sztuk i nauk. Ta potęga, jak wiele imperiów w historii ludzkości, jest jednak znacznie bardziej krucha, niż mogłoby się wydawać. Gdy wybitny matematyk z Trantoru, Hari Seldon, zaczyna budować matematyczne modele, przewidujące upadek imperium, władze cesarstwa reagują nerwowo – tym bardziej że przewidywania wydają się sprawdzać.

Seldon i jego zwolennicy zostają zesłani na położoną na granicach znanego wszechświata planetę Terminus, gdzie mają prowadzić dalsze matematyczne badania nad przyszłością oraz zabezpieczyć całość zgromadzonej przez ludzkość wiedzy dla przyszłych pokoleń, które po upadku imperium i wiekach chaosu będą na jego ruinach próbowały odbudować cywilizację. Innymi słowy, organizacja Seldona, zwana Fundacją, ma zbudować dla przyszłej ludzkości po katastrofie coś w rodzaju arki Noego – gromadzącej nie okazy fauny, ale przydatne do odbudowy cywilizacji idee, wynalazki, instytucje i informacje.

Tak zaczyna się „Fundacja” – nowy serial Apple TV. Monumentalna produkcja, planowana na osiem sezonów, w pierwszym rozwija dwa główne wątki: pierwszy przedstawia losy kolonii założonej przez zwolenników Seldona na Terminusie; drugi kłopoty centrum imperialnej władzy na Trantorze.

Rzym, Ameryka i kosmos

Gatunkowo „Fundacja” jest space operą z ambicjami. Tak jak w „Gwiezdnych wojnach”, narrację organizował campbellowski schemat „podróży bohatera”, tak myślowego szkieletu dla opowieści obecnej w „Fundacji” dostarcza „Zmierzch i upadek Imperium Rzymskiego” Edwarda Gibbona, arcydzieło oświeceniowej brytyjskiej historiografii, opowieść o tym, jak największe imperium świata starożytnego upada pod wpływem napaści barbarzyńców, uwiądu obywatelskich cnót oraz rozkładowych sił chrześcijaństwa.

Gibbon i jego historia upadku Rzymu był też kluczową inspiracją dla twórcy literackiego oryginału, na którym opiera się serial – Isaaca Asimova. Zręby „Fundacji” rodzą się w cyklu opowiadań publikowanych na łamach magazynu „Astounding Stories of Super-Science” w latach 1942–1950. Były to czasy, gdy groszowe magazyny dla nastoletnich chłopców były głównym miejscem publikacji literatury fantastycznonaukowej w Stanach Zjednoczonych. Nikt wtedy nie traktował tego gatunku specjalnie poważnie, poza kilkoma dostrzegającymi jego potencjał autorami i redaktorami.

Asimov zafascynowany był tematami cywilizacyjnego upadku, obrazami wysoko rozwiniętych cywilizacji, niezdolnych do przetrwania kryzysowych, katastrofalnych wydarzeń. Jeszcze przed „Fundacją” opublikował opowiadanie „Nastanie nocy”. Rozgrywa się ono na planecie, którą oświetla kilka słońc – w efekcie jej mieszkańcom nieznana jest noc. Nie wiedzą też o istnieniu okrążającego ich planetę księżyca ani gwiazd. Pewnego dnia dochodzi do całkowitego zaćmienia wszystkich słońc – co zdarza się raz na kilka tysięcy lat. Zapada noc, na niebie pojawiają się nieznane ludziom gwiazdy. Całą planetę ogarnia zbiorowe szaleństwo, rozruchy i zamieszki, w ciągu jednej nocy cywilizacja upada.

W cyklu „Fundacja” upadek kosmicznej cywilizacji rozgrywa się w perspektywie stuleci i pokoleń. Podstawowe pytanie, jakie stawia sobie Asimov, brzmi: co można zrobić, by zapobiec temu, co nieuniknione? By złagodzić błędne koło historycznych cykli wzrostów i upadków imperiów, tak by ocalić najbardziej wartościowe osiągnięcia ludzkości przed katastrofą?

Asimov, podobnie jak Gibbon swoją opowieść o upadku Rzymu, pisze „Fundację” w konkretnym historycznym momencie. Pierwszy tom „Zmierzchu i upadku Imperium Rzymskiego” ukazał się w 1776 roku, kiedy trzynaście brytyjskich kolonii w Ameryce ogłosiło niepodległość. Zakończona klęską Londynu wojna z amerykańskimi kolonistami, rozpad brytyjskiego imperium transatlantyckiego, następujący po nim chwilowy spadek międzynarodowego prestiżu Wielkiej Brytanii naznaczały recepcję kolejnych tomów dzieła Gibbona. Tła dla pierwszych opowiadań ze świata Fundacji dostarcza Ameryka New Dealu – polityka Franklina Delano Roosevelta, która próbuje ocalić amerykański kapitalizm przed nim samym oraz udział Stanów w wojnie z nazistowskimi Niemcami i Japonią. W wizji kontrolowanego upadku kosmicznej cywilizacji, w obrazie grupy szlachetnych idealistów, świadomie aplikujących swoją naukową wiedzę, by zagwarantować przyszłym pokoleniom dostęp do osiągnięć przeszłości, odbijają się lęki i nadzieje ery Roosevelta.

Historiozoficzną wrażliwość Asimova w równej mierze kształtuje oświeceniowa, optymistyczna opowieść o linearnym postępie, co katastroficzna wyobraźnia, postrzegająca historię nie jako linię prowadzącą do coraz większego postępu, ale jako złowrogi cykl narodzin i śmierci wielkich kultur, cmentarzysko cywilizacyjnych projektów, zapadających się pod wagą swojej własnej pychy. Ten katastroficzny wymiar wyobraźni Asimova trochę znikał w recepcji jego prozy. „Fundacja” stała się bowiem jednym z kluczowych tekstów postępowego lewicowego amerykańskiego liberalizmu. Szczyt popularności i prestiżu cykl osiągnął w latach 60., erze Kennedy’ego i Johnsona, sukcesów ruchu praw obywatelskich, wyścigu kosmicznego, projektu „wojny z biedą”, ale także narastającej frustracji wokół patowej sytuacji w Wietnamie. Cykl Asimova wyraża charakterystyczną dla epoki wiarę w to, że oparta na nauce wiedza, aplikowana przez bezinteresowną elitę, może pomóc poradzić sobie z największymi katastrofami i wyzwaniami. Amerykański ekonomista Paul Krugman – noblista i publiczny intelektualista bliski Demokratom – napisał kiedyś, że to właśnie „Fundacja” sprawiła, że jako nastolatek postanowił zostać ekonomistą. „Chciałem być Harim Seldonem, chciałem używać swojej matematycznej wiedzy do tego, by ocalić cywilizację” – zadeklarował na łamach „Guardiana”. W tym samym tekście Krugman porównuje „Fundację” do dwóch innych powieści wywierających szczególny formacyjny wpływ na czytających je młodych amerykańskich chłopców: „Władcy pierścieni” Tolkiena i „Atlasa zbuntowanego” Ayn Rand. Każde z nich popychało swoich młodych czytelników do odmiennych politycznych wyborów – choć Tolkien najmniej bezpośrednio. „Władca pierścieni” inspirował konserwatystów, ekologów, hipisów, wszelkich kontestatorów cywilizacji przemysłowo-technicznej z prawa i lewa; „Atlas” radykalnych libertarian głoszących pochwałę egoizmu jako najwyższej cnoty i rynku jako doskonałego wcielenia racjonalności. Polityka Asimova jest bardziej głównonurtowa, wpisuje się w technokratyczny amerykański liberalizm, przywiązany do idei postępu, racjonalnej organizacji społeczeństwa, naukowego planowania, sprawiedliwości społecznej.

W horyzoncie apokalipsy

Jak wiadomo, nic nie starzeje się tak bardzo jak science fiction, fantastyka naukowa bardziej niż o przyszłości mówi o lękach i nadziejach epoki, w której powstała. Przeniesienie na ekran cyklu, którego korzenie sięgają czasów II wojny światowej, wymagało więc od scenarzystów sporo wysiłków i inwencji. Twórca adaptacji, Josh Friedman i David S. Goyer – ten ostatni znany jako scenarzysta „Batmanów” Nolana – zdają sobie sprawę, że tym, co najbardziej zestarzało się w wizji Asimova, nie są wizje odległej przyszłości, podróży kosmicznych, sztucznej inteligencji, ale klimat społeczny, kształtujący to, jak myślimy o przyszłości. W 2021 roku o wiele bardziej przemawia do nas zawarty w wizji Asimova katastrofizm niż wiara w to, że racjonalne planowanie pozwoli rozwiązać kluczowe wyzwania ludzkości.

W serialu ten pesymistyczny, katastroficzny wymiar odczuwalny jest od pierwszych odcinków. Galaktyczne Imperium jest nie tyle szczytem naukowych, artystycznych i cywilizacyjnych osiągnięć ludzkości, ile ponurą autokracją, rządzącą za pomocą wystudiowanych, spektakularnych demonstracji przemocy i okrucieństwa. W centrum imperialnej architektury władzy stoi „genetyczna dynastia”, trzech cesarzy, a właściwie jeden cesarz w trzech osobach: chłopca, mężczyzny i starca, trzech braci: Zmierzch, Dzień i Świt. Każdy z nich jest klonem pierwszego cesarza, Cleona. Gdy Zmierzch dożywa swoich dni, jego miejsce zajmuje Dzień, miejsce Dnia zajmuje wtedy Świt, a nowy imperialny klon produkowany jest z pilnie strzeżonego genetycznego materiału założyciela imperialnej „rodziny”.

„Fundacja”

„Genetyczna dynastia” została wprowadzona w świat „Fundacji” przez Friedmana i Goyera. Z jednej strony pozwala ona zachować ciągłość bohatera, czy ściślej mówiąc, antagonisty złoczyńcy, w ciągnącej się przez stulecia narracji, z drugiej działa jako polityczna metafora świata, który zamknął się na przyszłość i realną zmianę, trwa w kołowrocie wiecznie reprodukującej się teraźniejszości. Ten obraz przemawia do naszej współczesności, ery radykalnego wyczerpania utopijnych projektów, a przynajmniej paraliżu wyobraźni, niezdolnej wyobrazić innej radykalnej zmiany niż ta przynosząca katastrofę.

Katastrofy przez cały pierwszy sezon serialu spadają też na imperialną władzę. Akcja serialu zawiązuje się od wydarzenia, które wygląda jak przeniesiony w galaktyczną rzeczywistość 11.09. Wyzwania potędze Imperium stawiają zarówno „barbarzyńcy” z systemów znajdujących się u granic „cywilizowanej galaktyki”, jak i sfanatyzowane formacje religijne, które nawet po podbiciu kosmosu przez człowieka pozostają istotną siłą społeczną. Jednocześnie obliczenia Seldona wskazują, że wszystkie te kryzysy nie są chwilowymi zakłóceniami galaktycznego imperialnego pokoju, ale częścią szerszego, trwającego wiele stuleci procesu, podmywającego same jego podstawy.

To poczucie, że znajdujemy się w przestrzeni, której horyzont zakreśla nadchodząca katastrofa, a od niej nie ma ucieczki – co najwyżej można złagodzić jej przebieg – najsilniej łączy serialową „Fundację” ze współczesnymi nastrojami. Żyjemy w cieniu nadchodzącej katastrofy klimatycznej, nadzieje na jej powstrzymanie topnieją z każdym dniem, jak lądolód w obszarach polarnych. Nie wiemy, jak w szczegółach będzie ona wyglądać, wiemy, że wygeneruje całą serię kryzysów: migracyjnych, ekologicznych, żywnościowych, politycznych i gospodarczych. Na horyzoncie nie widać jednak żadnego planu pozwalającego przeprowadzić nas przez te wszystkie wydarzenia. Jest trochę zdumiewające i rozczarowujące, że ekologiczny wątek, problem wyczerpywalnych zasobów, czystej energii, odpadów, presji wysoko rozwiniętej cywilizacji na środowisko naturalne, od którego, mimo swoich wszystkich technologicznych cudów i podboju kosmosu, ludzkość pozostaje zależna, właściwie nie pojawia się w serialu.

Poniżej ambicji

Fundacja„Fundacja”, Apple TV, od września 2021 rokuJak można zgadnąć z powyższego opisu, „Fundacja” Friedmana i Goyera jest produkcją ambitną. Niestety ta ambicja nie zawsze przekłada się na wielką telewizję. Twórcy serialu stanęli przed niebagatelnym problemem adaptacyjnym: jak z prozy opisującej wielkie, trwające stulecia procesy polityczno-społeczne zrobić angażujące widza telewizyjne widowisko, z bohaterami, których losami i walkami widz mógłby się przejąć. I niestety nie bardzo sobie z nim poradzili. Być może dlatego, że nie mogli się zdecydować, w którą właściwie stronę pójść. Pierwszy sezon próbuje bowiem rysować epicki fresk, rozgrywający się perspektywie przekraczającej życie indywidualnej jednostki, jednak zarazem, za pomocą scenariuszowych rozwiązań często wątpliwej jakości, próbuje utrzymać przy życiu centralnych dla narracji bohaterów. W efekcie otrzymujemy produkcję, która ani nie angażuje emocjonalnie, ani nie oferuje wyłamującej się z telewizyjnych standardów, skupionej na ideach i procesach wizji. W wielu miejscach serial gubi wątek, zdarza się, że bywa po prostu nudny. Choć wizja Friedmana i Goyera czuje puls naszych czasów, znajduje ciekawe metafory dla ich lęków i kryzysów, to nie pokazuje niczego odkrywczego, czego w kinie i literaturze nie widzielibyśmy już wielokrotnie.

Koloniści po przybyciu na Terminus stawiają Seldonowi pomnik, otoczony niemalże religijną czcią. Stworzona przez nich kolonia przypomina pracującą dla przyszłości społeczność uczonych, ale też grupę religijną, wspólnotę monastyczną, a nawet sektę. Czytając to, co mają do powiedzenia o książkach Asimova jego fani, często ma się wrażenie, że także przyjmują wobec prozy autora niemalże religijną cześć. Być może podobnego zaangażowania wymaga wejście w serialową adaptację „Fundacji”. Doceniam ambicje produkcji, jej rozmach, wysiłek włożony w budowanie fikcyjnego świata, odniesienia do najważniejszych wyzwań współczesności, po pierwszym sezonie pozostaję jednak agnostykiem.