Zważywszy na różnorodność ich dotychczasowych działań, otwartość i chęć do poszukiwań, spotkanie Kuby Więcka z Pauliną Przybysz w teorii wyglądało bardzo obiecująco. W praktyce zaś odbyło się w obecności kogoś, z kim pod względem artystycznym trudno było ich do tej pory wiązać: Jana Kochanowskiego. Do muzycznej interpretacji jego „Pieśni świętojańskiej o Sobótce” (data wydania: 1586) zaprosiła Więcka w 2020 roku Biblioteka Narodowa. On, jak wiadomo, wyzwań się nie boi. Zlecenie przyjął, a do wykonania partii wokalnej zaprosił Przybysz, której albumu „Odwilż” w tamtym czasie słuchał.
To działo się kilkanaście miesięcy temu, ale tło „Kwiateczków” warto nieco pogłębić i cofnąć się do 2017 roku. Ukazał się wtedy album Więcka „Another Raindrop” i był to pierwszy od wielu lat debiut w serii „Polish Jazz”. Tchnął świeżością i luzem, zawierał elokwentne i lapidarne utwory.
Kilka miesięcy po premierze debiutanckiego albumu Więcek udzielił mi wywiadu, podczas którego sypał pomysłami na temat nowych brzmień i form. Opowiadał o chęci eksperymentowania ze swoim triem, które dotychczas wykorzystywało tylko saksofon, kontrabas i perkusję. Mówił, że bardziej niż jazz inspirują go rock alternatywny, elektronika czy hip-hop. Prawie na pożegnanie powiedział wtedy: „Właśnie kupiłem nowe syntezatory, na których już zacząłem szukać sposobów na wyrażenie tego, co mam w głowie”.
Eksperymenty i inwestycje w instrumenty opłaciły się. Jego drugi album „Multitasking” (2019) był jeszcze większym sukcesem, między innymi dzięki poszerzeniu stylistycznego spektrum o electro, minimal, drum’n’bass czy muzykę indyjską. Tytuł płyty odzwierciedlał jej wielobarwność, a także symbolizował odkrywanie coraz to nowszych dźwiękowych sfer. Tym odkryciom Więcka nie ma końca. Po kilkumiesięcznym graniu materiału z „Multitasking” zaszył się w Berlinie i zaczął tworzyć już nie jazz, ale elektroniczne bity. Niedługo później tak komentował ten czas: „Świat elektroniki kompletnie mnie pochłonął, wstawałem rano i natychmiast siadałem do pracy. Pracowałem jak w transie. Elektronika ogromnie dużo mnie nauczyła”. Nie tylko nauczyła, ale sprowokowała do nawiązania nowych znajomości. Jakich? „Tworzę muzykę elektroniczną również z myślą o tym, by ktoś do niej zaśpiewał, zarapował. Od pewnego czasu coraz ważniejsze staje się dla mnie konkretne znaczenie, jakiś komunikat. Muzyka, którą gram na co dzień, jest przecież bardzo abstrakcyjna”. W stolicy Niemiec Więcek spotkał się z raperem Kozą, dla którego zaczął produkować bity. Owocem ich działań był wydany w tym roku poetycki i klaustrofobiczny album „Niebo nad Berlinem”, w którym słychać inspiracje trip-hopem, psychorapem czy muzyką house.
Kuba Więcek Trio & Paulina Przybysz, „Kwiateczki. Polish Jazz vol. 87”,
Polskie Nagrania 2021Płyta z Kozą stanowiła dopiero wstęp do producenckiej szarży, jaką okazały się „Kwiateczki”. Otrzymane z Biblioteki Narodowej zaproszenie do wykonania „Pieśni...” Kochanowskiego zbiegło się nie tylko z zainteresowaniem saksofonisty muzyką elektroniczną, ale też z otwarciem się na tekst i pragnieniem spotkania kogoś, kto ten tekst by zaśpiewał bądź zarapował. Więcek skontaktował się z Przybysz, ponieważ wokalistka robi jedno i drugie. Do tego współpracuje z jazzmanami, a jej utwory bywają zarówno intymne, jak i społecznie zaangażowane. Jej doświadczenie jako autorki tekstów tym razem się jednak nie przydało: „Kwiateczki” miały przecież wypełnić się strofami Jana z Czarnolasu, a nie Pauliny z Józefowa.
W dziele Kochanowskiego do głosu dochodzi dwanaście panien, które w wigilię świętego Jana rytualnie gromadzą się przy ognisku i po kolei śpiewają. Wyznają miłość mężczyznom, obiecują posłuszeństwo Bogu, oddają honory starszyźnie. W kilku głosach znajdzie się miejsce na oskarżenie męskiego okrucieństwa i niewierności albo krytykę niemoralnego miasta. Niech jednak o znaczeniach dzieła Kochanowskiego rozprawiają specjaliści. Mnie interesuje coś innego: jak literatura dawna rezonuje ze współczesną muzyką Więcka i interpretacjami Przybysz?
Z wywiadów wynikało jasno, że praca nad tekstem i decyzje dotyczące jego interpretacji należały do wokalistki. Więcek przesłał jej kilkadziesiąt sekwencji bitów, do których ona dobierała napisane przez Kochanowskiego pieśni. Muzyka nie powstawała więc z myślą o tych tekstach. To dopiero Przybysz kojarzyła je ze sobą. Uznała, że nie będzie ich poddawać redakcji ani skrótom. W ten sposób pożeniono oryginalne staropolskie strofy z hipernowoczesnymi dźwiękami, w których prawie wcale nie ma sielanki i bogobojności. Muzyka Więcka woli oddawać się szaleństwom jungle i drum’n’bassu, bawić się funkiem, włóczyć nogami w triphopowym rytmie, zawisać nad przepaściami trapu, lewitować w gęstym dymie arabskich kadzideł. Ona bez wątpienia uprawia tu multitasking, choć tekstom bliżej jest do idei slow life.
Czy to źle? Kontrast między bezkompromisową nowoczesnością muzyki a archaiczną literaturą ma w sobie coś podniecającego. Sam splot staropolszczyzny z elektronicznie przetworzonymi frazami Przybysz czy agresywną rytmiką niektórych utworów jest ożywczy, ekscytuje, choć hermetyczność wielu strof może też irytować. Gdy jednak zajrzymy do tekstu „Pieśni...”, zidentyfikujemy wszystkie „śrzeżogi”, „łubki” i „gadki pokryte”, to spod stylizowanych na soulową bujność czy grime’ową ostrość partii Przybysz zaczną przebijać się właściwe sensy.
Wtedy daje o sobie znać zasadniczy problem, jaki tkwi w „Kwiateczkach”. Polega on na tym, że następują tu kuriozalne wprost rozdźwięki między intencją tekstu a muzyczno-wokalną interpretacją. Do istnego karambolu dochodzi już w drugim utworze „Ptak”, który zawiera dramatyczną, wywiedzioną z Owidiusza opowieść o zdradzie, okrucieństwie i morderstwie (pieśń Panny IX). Jest w tym tekście żal, płacz i bezradność. Co na to muzyka? Odpowiada funkowym, pełnym życia fusion à la Weather Report, któremu antyczna tragedia jest zupełnie obojętna. Podobna kolizja następuje w „Dorocie” (pieśń Panny XI), gdzie z wyznaniem miłości i wyrazem zachwytu ściera się pochmurny, niepokojący taneczny bit. Dziwi też na przykład brak próby oddania muzycznymi środkami różnicy między wsią a miastem, która rysuje się w tekście pieśni Panny XII (utwór „Wsi spokojna”). Groźny i histeryczny w warstwie dźwiękowej „Rak” również nie ma wiele wspólnego z konserwatyzmem, ufnością i radością z pracy, którymi emanują wykorzystane tam słowa pieśni Panny I. Nie postuluję sztampowej ilustracyjności. Chodzi mi raczej o bardziej świadome włączenie refleksji nad tekstem w proces twórczy. Jeśli Więcek – jak deklaruje – chce kiedyś „robić pop”, powinien nauczyć się nawiązywać bliskie relacje ze słowami piosenek.
Stwierdzam to wszystko z pewnym ubolewaniem, bo pod względem muzycznym „Kwiateczki” są jego imponującym dziełem w roli kompozytora, producenta i wykonawcy. Po raz pierwszy mamy do czynienia z tak wielowarstwowym brzmieniowo i formalnie albumem Więcka. W pełen inwencji sposób Więcek lider przearanżował komputerowe bity na pracę swojego tria, które współtworzą z nim Michał Barański (kontrabas, gitara basowa) i Łukasz Żyta (perkusja, instrumenty perkusyjne). Przeplatanie się brzmień akustycznych i elektronicznych często wypada spektakularnie, frapuje, zadziwia, mieni się kolorami. Produkcja Więcka oscyluje między perfekcją brzmienia a estetyką lo-fi, z czego wynikają atrakcyjne kontrasty. Jazzowej improwizacji nie ma tu wiele, ale nieoczekiwanych zdarzeń nie brakuje. Niektóre z nich dzieją się z udziałem wokalu, który jest jak kameleon. Jeśli przymkniemy oko na dyskusyjne nieraz interpretacje Przybysz, na pierwszy plan wyjdzie jej umiejętność odnalezienia się w tak zmiennej muzyce. Do moich faworytów należą utwory „Chuć”, „Rak” i „Woły”, których chętnie posłuchałbym także w wykonaniu wieloosobowego ansamblu.
Póki co szkoda, że talenty Więcka i Przybysz spotkały się akurat przy okazji projektu, który trudno nazwać w pełni autorskim. Dobrze byłoby, żeby wkrótce artyści zasadzili obok „Kwiateczków” inne rośliny. Tym razem z takich nasion, które sami wybiorą.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)