Muzyczny powrót do korzeni to w historii jazzu temat rzeka. Do afrykańskiego dziedzictwa nawiązywali od późnych lat 60. członkowie Art Ensemble of Chicago, którzy swoją twórczość dumnie nazywali Great Black Music. Spektakularnych odwołań do imaginarium i brzmień Afryki dokonywał legendarny Sun Ra ze swoją orkiestrą. Do eksplorowania własnych korzeni muzycznych zachęcał w RPA pianista Abdullah Ibrahim, który był w grupie artystów prześladowanych przez reżim apartheidu. Jego kompozycja „Mannenberg” z 1974 roku, w której łączył jazzową improwizację z lokalnymi stylami marabi i mbaqanga, stała się wielkim przebojem, a przy okazji – antyrządowym manifestem.
O tym, że czasem trzeba opuścić własny kraj, by poznać swe korzenie, opowiadał Fela Kuti na kartach książki „Music Makers of West Africa” Edmunda Johna Collinsa. Czarną muzykę poznał, dopiero gdy wyjechał do Wielkiej Brytanii, ponieważ w kolonialnej Nigerii, gdzie się wychował, „biały facet grał w radiu to, co chciał”. Z kolei podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych przybliżono mu historię Afryki. „Wtedy zdałem sobie sprawę, że wcześniej nie grałem afrykańskiej muzyki. (…) Ameryka zwróciła mi mnie samego”. Dziś o wiele łatwiej dotrzeć do muzyki granej w każdym niemal zakątku świata, a kulturowe poszukiwania artystów nieustannie trwają. Część z nich jest animowana na przykład przez festiwale muzyki ludowej, a jej przejawy śledzą choćby autorzy audycji „Źródła” w radiowej Dwójce. Sądzę jednak, że bardziej skuteczną motywacją do wracania do korzeni jest osobista potrzeba twórców – by opowiedzieć własną historię, poszukać prawdy o swojej tożsamości, wyobrazić sobie przeszłość czy usytuować jakąś tradycję we współczesnym kontekście. Wśród ich motywacji jest nieraz sprzeciw wobec kultury masowej, komercji czy dyskryminacji politycznej.
Własne wyobrażenie powrotu do korzeni ma na przykład amerykański trębacz Christian Scott aTunde Adjuah. Jego płyty „Ancestral Recall” czy „Axiom” to energetyczna fuzja jazzu, trapu czy hip-hopu z wpływami karaibskimi i afrykańskimi. Chce rozprawić się z taką wizją muzyki, która ceni europejską harmonię i deprecjonuje rdzenne rytmy Afryki. Inspiruje się między innymi tekstami Jamesa Baldwina i Angeli Davis, należy też do nowoorleańskiego plemienia Czarnych Indian. Zaangażowania nie można odmówić również innej gwieździe współczesnego jazzu: saksofoniście Shabace Hutchingsowi. Choć urodził się w Wielkiej Brytanii i tam obecnie mieszka, dziesięć lat dzieciństwa spędził na Barbadosie, skąd pochodzą jego rodzice. Doświadczenia brytyjskie, barbadoskie, a także afrykańskie przebijają się w jego twórczości – nie tylko poprzez mnogość stylów i muzycznych inspiracji, ale też w odniesieniach do refleksji postkolonialnej Frantza Fanona czy Achille’a Mbembego. Przed premierą płyty „We Are Sent Here by History”, którą nagrał z artystami z RPA, ubolewał nad „straconymi istnieniami i rozbitymi kulturami w wyniku ekspansji Zachodu, myśli kapitalistycznej i strukturalnej hegemonii białej supremacji”.
Polskim muzykom również zdarza się spojrzeć za siebie – w głąb historii kultury, w gęstwinę tradycji i współczesności, wyobrażeń i dokumentów, intuicji i faktów. Formą przemyślanego powrotu do korzeni są niektóre jazzowe przedsięwzięcia inspirowane muzyką ludową, to samo pewnie można powiedzieć o wybranych interpretacjach utworów Chopina. Szczególnie wartym uwagi albumem, którego celem była próba zagłębienia się w istotny w naszej kulturze temat, są „Dziady” Piotra Orzechowskiego i zespołu High Definition. Bardzo interesujący przebieg mają też artystyczne poszukiwania Raphaela Rogińskiego, który ze składami Cukunft czy Shofar starał się kontynuować i rozwijać tradycje muzyki żydowskiej. Przed ośmioma laty mówił „Gazecie Wyborczej”, że chce dać publiczności „wybór między folklorystyczną stylistyką a żywą muzyką żydowską w Polsce, taką, jaka mogłaby nadal istnieć, gdyby nie wojna”. Ciekawe, że czyni to, grając na gitarze w sposób, który kojarzy się z malijskim bluesem Alego Farki Tourego.
Dorobek trębacza Piotra Damasiewicza także dowodzi zainteresowania różnymi kulturowymi i tożsamościowymi tropami. Album „Mnemotaksja” nagrywał w 2009 roku we wrocławskim kościele Baptystów. W opisie płyty czytamy, że utwory tam zawarte były dla Damasiewicza „osobistymi podróżami w głąb siebie”. Innego rodzaju wyzwanie stanowił album „Hadrony”, na którym kwintet jazzowy trębacza wykonał jego kompozycje wspólnie z orkiestrą kameralną AUKSO. Kontrapunktem dla mniej bądź bardziej zorganizowanych improwizacji były sekwencje smyczków, gdzie słychać inspiracje Arvo Pärtem i Henrykiem Mikołajem Góreckim. Jednym z impulsów do powstania płyty „Alaman” jedenastoosobowego zespołu Power of the Horns była z kolei fascynacja Damasiewicza amerykańskimi i europejskimi orkiestrami freejazzowymi. Mówił o tym w 2012 roku w „Tygodniku Powszechnym”: „W jedności możemy więcej zdziałać, zjednoczyć się, zwielokrotnić siłę. (…) Ma to sens nie tylko muzyczny, ale i socjologiczny”.
Drugi album zespołu ukazał się w 2019 roku, nosił tytuł „Polska” i został obmyślony przez Damasiewicza jako hołd dla dziedzictwa polskiego jazzu. Dedykował płytę swoim mistrzom: Krzysztofowi Komedzie, Tomaszowi Stańce, Tomaszowi Szukalskiemu i Piotrowi Wojtasikowi. W tekście, który towarzyszył „Polsce”, trębacz ciut za mocno nadmuchał balon z patosem – odnosił się w nim również do powstania warszawskiego czy ciężkiej pracy katowickich górników. Stężenie podniosłości sięgało zenitu, ale muzyce trudno cokolwiek zarzucić: ów album to jedna z najlepszych płyt naszego jazzu ostatnich lat i świadectwo, że Damasiewicz wciąż potrafi wyzwolić olśniewającą i zróżnicowaną energię z dużego kolektywu.
Trębacz wraz z Power of the Horns nawiązywał wtedy do korzeni rodzimego jazzu, zaś najnowszą płytę „Śpiwle” nagrał z triem Into The Roots. O jakie korzenie tym razem chodzi? Damasiewicz przez kilka ostatnich lat dużo podróżował, a szczególnie bliskim miejscem stał się dla niego Zanzibar – wyjechał tam w 2017 roku i przez parę miesięcy pracował w szkole muzycznej jako dyrektor artystyczny. Spotkania z lokalnymi muzykami, a także odkrywanie rytmów, melodii oraz instrumentów wpłynęły na to, co nowe trio Piotr Damasiewicz & Into The Roots, „Śpiwle”. L.A.S. Listening and Sounding 2020Damasiewicza prezentuje. Towarzyszą mu kontrabasista Zbigniew Kozera i perkusista Paweł Szpura, a ich skład początkowo nazywał się Ethno Trio. Obecna nazwa Into The Roots lepiej koresponduje z tym, czym zespół się zajmuje. Nie interesuje ich bowiem kultura muzyczna konkretnego etnosu. Chodzi raczej o rodzaj uniwersalnej organicznej energii płynącej z transowego rytmu, improwizacji na instrumentach oraz krzyku.
Energia wyzwala się na „Śpiwlach” przede wszystkim z groove’u, dla którego oparciem są mocne riffy basu i żywa, kreatywna perkusja. Z czasem można nabrać wrażenia, że ta muzyka się unosi, wzlatuje napędzana przez pulsujące dźwięki. W tym swobodnym trwaniu można zanurzyć się na przykład w trakcie utworu „Negsha” – do początkowego burdonu harmonium dołącza motyw grany na strunowym gumbri, a po dodaniu perkusji zaczyna się niezobowiązujące rytmiczne narastanie. W pewnym momencie muzyka zespołu jakby zachęca do wspólnego tańca, jakiegoś fizykalnego wyzwolenia. Słuchając tego utworu, mam przed oczami bawiących się, oddanych rytmowi uczestników pierwszego festiwalu Woodstock. Podobny rodzaj inkluzywnej ludyczności zawarty jest w tytułowej kompozycji, gdzie do tria dołącza dudziarz Jan Ryt z Suchej Beskidzkiej. Są na „Śpiwlach” także chwile zatrzymania – momentów na otarcie potu, nabranie sił, intymną rozmowę dostarczają „Møte” czy „Ariunko”.
Tym zaś, co najsilniej na nowej płycie Damasiewicza oddziałuje, jest pasja, surowość i chropowata ekspresja. Obwieszony grzechotkami trębacz funkcjonuje tu jak szaman, medium dla jakiejś pierwotnej energii, która eksploduje w przeszywających solach i okrzykach. W otwierającym album utworze „Blues for J.D.” słychać echa jazzu modalnego Johna Coltrane’a, a także kwintetu Tomasza Stańki z lat 70. Szorstki sound Damasiewicza pasuje do chrzęszczących perkusjonaliów, rozmytego brzmienia kontrabasu i rozbieganych bębnów. We wstępie do „Sade Ja Tuuli” lider dokonuje swego rodzaju emocjonalnego obnażenia – przenikliwe, ostre dźwięki trąbki przeradzają się w pierwotny wrzask.
Walorem „Śpiwli” jest także wiarygodność tej organicznej ekspresji. Ludowe instrumentarium to nie konfekcja, która ma nadać albumowi kategorię world music. Twórczość Into The Roots nazwałbym raczej human music. Przejawiają się w niej ludzkie pasje oraz potrzeba zagłębienia się w jakiś pierwotny typ energii, która porywa, animuje, ale i koi.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)