Kawa z herbatą
fot. Ignacy Gruszecki

8 minut czytania

/ Muzyka

Kawa z herbatą

Maciej Krawiec

Gdzieś wyparowała chemia, która czyniła z sekstetu Franciszka Pospieszalskiego jeden z najbardziej ekscytujących polskich kolektywów jazzowych. Jego potencjał nadal jednak jest ogromny

Jeszcze 2 minuty czytania

Na początek – cytat i zagadka. Który polski muzyk wypowiedział te słowa na temat jednego ze swoich projektów? „Używamy czasami brzmienia freejazzu, ale ono jest bardzo świadomie używane: teraz przez dziesięć sekund będzie freejazz, teraz przez pięć sekund będzie [coś innego]. To forma zbudowana z takich klocków nawiązujących do różnych brzmień. Są też fragmenty melodyjne, piosenkowe, potem one się rozwalają, ale cały czas słuchacz jest prowadzony. Jest to dzikie i zwariowane, ale bardzo konkretne”. Taki opis mógłby dotyczyć niemałej liczby nowych polskich płyt jazzowych, na których młodzi artyści kontrastują stylistyki i brawurowo nieraz bawią się formą.

Prym w takich praktykach wiodą dziś muzycy urodzeni w latach 90., ale powyższa wypowiedź należy do ich starszego kolegi. Jej autorem jest Marcin Masecki, który tak komentował występ zespołu Profesjonalizm na Off Festivalu w 2012 roku. Tego pianistę, a także jego kompanów ze środowiska wytwórni Lado ABC, można traktować jako nieoficjalnych patronów działań dwudziestolatków, których w jazzie interesują oksymorony, ironia i manifestacja erudycji. Dowodzą tego ich współprace: przy różnych okazjach przecinają się drogi doświadczonych artystów – Maseckiego, Macia Morettiego czy Jerzego Rogiewicza – z Marcelem Balińskim, Grzegorzem Tarwidem, Kubą Więckiem i innymi muzykami. Na wielu z nich wpłynęły też studia w kopenhaskim Rytmisk Musikkonservatorium, gdzie nacisk położony jest nie tylko na warsztat muzyczny, ale przede wszystkim na indywidualne poszukiwania artystyczne.

W gronie absolwentów duńskiej uczelni jest kontrabasista i kompozytor Franciszek Pospieszalski. Jego pierwsza płyta „1st Level” z 2017 roku to jeden z najciekawszych albumów polskiego jazzu ostatnich lat. Tamten debiutancki program to popis fantazji i wielorakich kompetencji całego sekstetu. Czego tam nie było! Można by wymieniać i wymieniać stylistyki, które w kompozycjach Pospieszalskiego się przeplatały, a także skojarzenia z utworami konkretnych zespołów. Ważniejsze wydaje mi się jednak stwierdzenie czegoś bardziej ogólnego: płyta „1st Level” była emanacją artystycznej witalności, świętem różnorodnych brzmień i rytmów, sceną dla indywidualizmu w ramach grupy.

O tym, jak bardzo ten materiał inspiruje muzyków, można było także przekonać się podczas ich koncertów. Jeden z nich odbył się w Warszawie w ramach cyklu „FINA na ucho” i został w wysokiej jakości zarejestrowany. Dzięki temu w każdej chwili na własne oczy i uszy możemy zaznać tych improwizowanych szaleństw połączonych z dyscypliną i nawiązaniami do wielu gatunków. Pospieszalski sprawnie kieruje tam zespołem, ma temperament lidera i solisty, ale jednocześnie umożliwia partnerom ekspozycję własnych pomysłów. Szczególnie ciekawa energia wyzwala się na linii Szymon Gąsiorek – Grzegorz Tarwid, gdy przerzucają się tonami elektroniki. Utwory z „1st Level” zdążyły już tam się spleść z nowymi kompozycjami, które trafiły na wydany właśnie drugi album zespołu „Second Step”.

W ciągu czterech lat, które upłynęły między obiema płytami sekstetu, w artystycznym życiu Pospieszalskiego wiele się wydarzyło. Zdążył wrócić z Kopenhagi i ukończyć studia magisterskie na Akademii Muzycznej w Katowicach. Tam założył trio i nagrał z nim album „Accumulated Thoughts”, którego repertuar mógł zaskoczyć zachowawczym charakterem i wiernością standardom mainstreamu. Gdzieniegdzie przebijały niezłe rozwiązania kompozycyjne, nieraz pojawiło się jakieś interesujące napięcie, ale ogólna elegancja i stylowość kładły się cieniem na tej płycie. Z nie mniejszym zdziwieniem, co w przypadku „Accumulated Thoughts”, przyjąłem muzykę najnowszego zespołu Pospieszalskiego – Charles Mingus Group. Słuchałem ich na lipcowym koncercie w Gdańsku i trudno mi było oprzeć się wrażeniu, że mam do czynienia z grupą skupioną nie na tworzeniu, ale odtwarzaniu dawnych koncepcji.

 

Jak dziś, po tych i innych doświadczeniach Pospieszalskiego z ostatnich lat, prezentuje się jego sekstet? Na początek trzeba wspomnieć o tym, że nastąpiły zmiany w składzie. Zamiast Kuby Więcka na alcie gra w nim teraz Marek Pospieszalski. W zespole nie ma też perkusisty Alberta Karcha, którego miejsce na jakiś czas zajęła Wiktoria Jakubowska, ją zaś zdążył już zastąpić – to informacja z ostatniej chwili – Bartosz Szablowski. Jakiś czas temu do sieci trafiły dwa nagrania sekstetu w zmienionym składzie: „Funk” i „Con fuoco”. Franciszek Pospieszalski Sextet, „Second Step”, wyd. własne 2021Franciszek Pospieszalski Sextet, „Second Step”,
wyd. własne 2021
Można było sądzić, że zwiastują one kolejny, pełen stylistycznych wolt, nieokiełznany album wesołej szóstki. Takie wrażenie mogłaby też potwierdzać kolażowa okładka płyty. Jest na niej ociekający musztardą hamburger wypełniony instrumentami, a nad nim wisi czarny bucior.

Pospieszalski wyjaśnia tę symbolikę w tekście towarzyszącym płycie: chodzi mu o konfrontację wielobarwnej swobody z opresją. Pisze tam o dwóch różnych światach – jeden kojarzy z luzem, drugi z powagą. „Może w każdym z nich czuję się trochę sobą, a może w żadnym z nich w pełni nie mogę się odnaleźć”? Tym brakiem zdecydowania tłumaczy stylistyczną mieszankę, którą opracował pod kątem „Second Step”. „Dlatego taki miks (…). Trochę tak jak picie herbaty i kawy jednocześnie albo zmieszanie bourbonu z winem”.

Zespół w nowej odsłonie wierny jest tej swoistej estetyce miksu. O ile jednak na debiutanckiej płycie dominował humor i żywiołowość, to na „Second Step” panuje całkiem inna atmosfera. Sygnalizuje ją kilka tytułów – „W mroku”, „Kaplica” czy „Pogrzeb w piekle” – i, co może w tym kontekście dziwić, nie są one podszyte ironią. Kontrastów, nieoczekiwanych zdarzeń i eksplozji inwencji nie brakuje, zwłaszcza za sprawą wyśmienitego Tarwida. Gdzieś jednak spomiędzy nich wyłania się posępny, ociężały, chwilami wręcz żałobny nastrój.

Na pewno wynika to ze specyfiki kompozycji Pospieszalskiego. Korzysta w nich z konkretnej palety emocji i stanów: składają się na nią niepokój, melancholia, smutek, wzruszenie i patos. Wyjątkiem jest uśmiechnięty „Funk in the Sky”, który brzmi jak jazzujący kawałek z lat 80. i przywodzi mi na myśl album „Air Condition” Zbigniewa Namysłowskiego. Nawet ten utwór jednak nie ma w sobie tej energii, jaką mają niektóre kompozycje z „1st Level”. Czy wynika to tylko i wyłącznie z planu lidera? Niekoniecznie. W sekstecie brakuje tym razem zmysłu muzykowania, reagowania na grę partnerów, zespołowości. Więcej jest w ich pracy błądzenia i niepotrzebnych dźwięków niż przekonującego realizowania intencji utworów. Czy wynika to ze słabego chwilami zgrania saksofonistów? Czy biorącym udział w sesji perkusistom zabrakło pomysłu, by wspólnie wykreować urozmaicone podkłady? Czy miks albumu jest mniej fortunny niż w wypadku debiutanckiej płyty? I wreszcie – czy Pospieszalski zagubił się nieco jako lider, dając w pewnych momentach za dużo przestrzeni partnerom?


Na wszystkie te pytania odpowiedziałbym twierdząco, ale nie znaczy to, że „Second Step” jest fałszywym krokiem na drodze Pospieszalskiego. Możliwe, że roszady w zespole sprawiły, że gdzieś wyparowała chemia, która czyniła z sekstetu jeden z najbardziej ekscytujących polskich kolektywów jazzowych. Jego potencjał nadal jednak jest ogromny. Liczę, że zdąży się on jeszcze podczas koncertów i następnych sesji wyzwolić.