Szczerość i profesjonalizm
fot. Jan Drabek

8 minut czytania

/ Muzyka

Szczerość i profesjonalizm

Maciej Krawiec

Muzyka Tercetu Kamili Drabek wcale nie jest naiwna, jak sugerowałby tytuł jego debiutanckiej płyty. Na „Muzyce Naiwnej” słyszymy kompetentnych jazzmanów kreatywnie przetwarzających inspiracje, od Duke’a Ellingtona i Milesa Davisa po muzykę ludową

Jeszcze 2 minuty czytania

Jest taki festiwal jazzowy w Warszawie, po którego kolejnych edycjach młodzi polscy muzycy mogą powiedzieć, że dzielili scenę z największymi gwiazdami zza granicy. Ba, niektórzy pokusiliby się nawet o stwierdzenie, że owe gwiazdy wystąpiły w roli ich supportów. Cóż z tego, że dopytując o szczegóły, dowiedzielibyśmy się, że owe dzielenie sceny polegało po prostu na tym, że ich set poprzedzał koncert Johna McLaughlina czy Marka Ducreta, zaś wielki Brad Mehldau zagrał przed duetem polskich debiutantów dlatego, że taki miał kaprys? Ważne bowiem jest to, że nasz młody jazz ma w takich dniach naprawdę poważne towarzystwo, okazałą publiczność i świetną szansę na zwrócenie na siebie uwagi.

Taką „zieloną kartę” na Warsaw Summer Jazz Days – bo o tym wydarzeniu mowa – otrzymują zespoły, które są laureatami programu Jazzowy Debiut Fonograficzny Instytutu Muzyki i Tańca. W jego ramach w tym roku już po raz ósmy zostały wyróżnione dwa składy, z których każdy otrzymał 20 tysięcy złotych na nagranie oraz wydanie debiutanckiego krążka. Możliwość występu na warszawskim festiwalu została włączona do puli nagród w 2015 roku. Program nie przewiduje środków na promocję powstałych płyt, pozostawiając to w gestii muzyków i wydawnictw.

W płytowym dorobku tego programu nie brakuje rzetelnego mainstreamu, kompetentnej gry fusion czy form wielogatunkowych, łączących garażowego rocka z funkiem czy minimalizm z drum and bassem. Perełką w dyskografii Jazzowego Debiutu Fonograficznego jest kunsztownie zaaranżowany album zespołu wokalnego Jazz City Choir z pierwszej edycji programu. Dzięki dofinansowaniu udokumentowana została tym samym praca nieistniejącego już kolektywu, którego odpowiednika próżno szukać w dorobku polskiego jazzu ostatnich trzech dekad. Inne godne szczególnej uwagi płyty to „Tone Raw” kwartetu o tej samej nazwie oraz „Apprentice” tria Franciszka Raczkowskiego. Co prawda muzycy Tone Raw już pod tym szyldem nie pracują – i to dotyczy prawie połowy nagrodzonych przez IMiT zespołów – ale Raczkowski z triem w nowym składzie planuje wydanie następnego albumu w przyszłym roku.

Kamila Drabek Tercet, Muzyka naiwna, Jazzowy Debiut Fonograficzny 2019Tercet Kamili Drabek, Muzyka Naiwna”,
Soliton 2019
Mam nadzieję, że nie raz jeszcze usłyszymy także o jednej z grup, która jest beneficjentem tegorocznej edycji. Myślę o Tercecie Kamili Drabek, prowadzonym przez 24-letnią kontrabasistkę pochodzącą z Bielska-Białej. Razem z saksofonistą altowym Marcinem Konieczkowiczem oraz perkusistą Kacprem Kaźmierskim nagrała ona album „Muzyka Naiwna” i bez wahania dołączam go do najlepszych owoców programu IMiT-u. Drabek można kojarzyć z istniejącym od trzech lat żeńskim O.N.E. Quintet, który w najbliższych tygodniach nagrywać będzie premierową płytę. Konieczkowicza usłyszałem po raz pierwszy w 2018 roku na warszawskim konkursie Jazzowe Skrzydła, gdzie wystąpił z kwartetem pianisty Kuby Banaszka. Zespół wypadł co prawda średnio (choć kilka miesięcy temu zdobył Grand Prix na Jazzie nad Odrą), ale w pamięć zapadł mi udany, rozbudowany duet free alcisty z kontrabasistą Tymonem Trąbczyńskim. Z kolei Kaźmierski współtworzy Entropia Ensemble, który ma na koncie doceniony debiut „Entropia” z ubiegłego roku.

Muzycy tria Drabek poznali się podczas studiów na Akademii Muzycznej w Krakowie i mają za sobą wiele wspólnych jam sessions w tamtejszych klubach. Pierwszy występ z autorskimi utworami miał miejsce na krakowskim Summer Jazz Festival przed rokiem, choć wtedy jeszcze zapowiadani byli jako Drabek–Konieczkowicz–Kaźmierski Trio. Obecna nazwa wskazuje, kto kieruje grupą, i dzieje się tak nie bez powodu, gdyż prawie cały repertuar napisała kontrabasistka. A czemu „tercet”, a nie „trio”? Muzycy chcieli uniknąć tego uświęconego jazzową tradycją terminu, zastępując je mniej typowym określeniem, brzmiącym dla nich bardziej „po polsku”. Wprawdzie pochodzi ono od włoskiego terzetto, ale zgodzić się należy, że taką nazwę grupy odmienia się w naszym języku łatwiej. Całkiem „po polsku” brzmi również tytuł albumu, a także większość oryginalnych utworów Drabek, co stanowi element tożsamościowego manifestu zespołu. Oto co na ten temat mówi artystka: „Mimo iż czerpiemy z tradycji jazzu amerykańskiego, staramy się wykonywać muzykę w duchu naszego pochodzenia. Chcieliśmy, żeby było to wyraźnie widoczne i słyszalne dla odbiorcy”. Ten cel bez wątpienia został osiągnięty. Zespół Drabek w żadnej mierze nie odtwarza tej czy innej konwencji, a w wiarygodny sposób zaprasza do własnego świata, prezentując kolejne inspiracje.

Wybrane przez nich instrumentarium nie ułatwia zadania. Bowiem bez towarzyszenia fortepianu, gitary czy elektroniki pracę każdego z muzyków słychać bardzo wyraźnie: nic nie ginie pośród pogłosów czy wieloplanowych aranżacji. Można dzięki temu poznać temperamenty artystów, które ciekawie się dopełniają. Konieczkowicz objawia się jako saksofonista energetyczny i sprawny, potoczyście improwizujący. Drabek zarówno zapewnia basowe pochody w stylu klasycznych nagrań z lat 50., jak i chętnie eksponuje błyskotliwe solówki. Zaś Kaźmierski to perkusista oszczędny, stawiający na dosłowność rytmu. Jego gra, z jednej strony dość prosta, a z drugiej serwująca co jakiś czas smakowite użycia przeszkadzajek, cowbella czy trójkąta, doskonale towarzyszy działaniom partnerów. W efekcie mamy do czynienia z rozluźnionym i muzykalnym triem jazzowym, swobodnie dzielącym się atrakcyjnymi pomysłami.

Z nimi wiąże się kolejna zaleta albumu, czyli bardzo dobre kompozycje Drabek, która lubi zabawić się ich formą. Jej pomysłowe utwory wskazują na zainteresowanie jazzem (np. „Dropsi” o zmiennej dynamice czy uroczy, skoczny i przekorny „Kwaśny walczyk”), rockiem (dwuczęściowa „Rokerka”), ale i muzyką ludową, którą miała okazję zajmować się swego czasu w Zespole Pieśni i Tańca „Bielsko”. Pysznym przykładem na nawiązanie do tych doświadczeń jest brawurowy „Góralski”, który zaczyna się od krótkiego i wyrazistego sola Kaźmierskiego, następnie liderka zaprasza nas swoją grą do udziału w góralskiej zabawie, w czym wtóruje jej śpiewny motyw saksofonu. A potem, w oparciu o wytyczone w ten sposób punkty odniesienia, z satysfakcją przypominamy sobie, że słuchamy dyplomowanych jazzmanów, którym nie brakuje do tego poczucia humoru. Jazzowy rodowód zespołu potwierdza wykonany przez nich standard Duke’a Ellingtona „Don’t Get Around Much Anymore”, ponownie pokazujący bezpretensjonalne, pełne luzu i muzykalności oblicze tercetu. Taka postawa świetnie sprawdza się na koncertach – słuchałem zespołu zarówno w malutkim piwnicznym klubie Kij w Łodzi, jak i na dużym warszawskim festiwalu jak Warsaw Summer Jazz Days. W obu sytuacjach emanowali radością grania oraz swobodą, twórczo rozwijając kolejne kompozycje. Szczególnie dobrze na żywo wypada Konieczkowicz, który – choć zdarzają mu się na scenie drobne błędy czy niedokładności – imponuje elokwencją partii i żywiołowością.


Wspólnym mianownikiem „Muzyki Naiwnej” ze sztuką naiwną może być szczera prezentacja tego, co bliskie liderce, ale z wykorzystaniem bardzo zaawansowanych umiejętności. To dzięki nim zespół z powodzeniem nawiązuje do tylu stylistyk, wywołując różnorakie skojarzenia. Praca Drabek i Kaźmierskiego przywodzi chwilami na myśl na przykład surową stanowczość sekcji rytmicznej Pierre Michelot-Kenny Clarke ze ścieżki dźwiękowej Milesa Davisa do „Windą na szafot”. Gdy na pierwszy plan wychodzi pełen werwy Konieczkowicz, przypominają się triowe albumy Sonny'ego Rollinsa. Zaś ogólna aura ich akustycznego, melodyjnego jazzu – sięgając do współczesnej fonografii – stawia „Muzykę Naiwną” w jednym rzędzie z równie bezpretensjonalną płytą „Another Raindrop” Kuby Więcka. A zatem szczerość oraz pełen jazzowy profesjonalizm. Całkiem nieźle jak na debiut!