High Definition Quartet jest na młodej polskiej scenie jazzowej grupą o szczególnym potencjale. Było to jasne już w 2013 roku, w momencie wydania jej debiutanckiego albumu. Zespół miał wówczas za sobą kilka istotnych konkursowych laurów. Lider zespołu Piotr Orzechowski zwyciężył w 2011 roku w Montreux Jazz Piano Competition. Pokłosiem tego sukcesu było nagranie solowej płyty „Experiment: Penderecki”, która stanowiła odważną wizytówkę młodego pianisty o pseudonimie Pianohooligan.
Wiadomo jednak, że to nie liczba wyróżnień decyduje o długoterminowym znaczeniu danej grupy i docenieniu jej przez widownię – zdarzają się zespoły, które przez jeden–dwa sezony przemykają po nagłówkach artykułów i szczytach plebiscytów, a później albo znikają, albo przestają spełniać pokładane w nich nadzieje. Grupa musi się konsekwentnie rozwijać, pracować nad jakością i poszerzać pole rażenia. Krakowskiemu kwartetowi udaje się to już od dziesięciu lat, co więcej – w prawie niezmienionym składzie. Obok Orzechowskiego grają w nim obecnie Mateusz Śliwa na saksofonie tenorowym, Alan Wykpisz na kontrabasie i Grzegorz Pałka na perkusji.
Debiutancki krążek High Definition Quartet „Hopasa” był sensacją. Formy, które wywodzili z jazzowych konwencji (od hardbopu po free), były wprost rozsadzane przez ich wyobraźnię, imperatyw poszukiwań, kreatywne interakcje, niezwykłą żywotność i spontaniczność gry. Najbardziej spektakularnym przejawem tej postawy było to, co dzieje się (proszę wybaczyć dokładność, ale sprawa jest poważna) między ósmą a dziesiątą minutą kompozycji „Estampida” – doskonale rozbudzony drive kwartetu, błyskotliwe reakcje, wielka muzykalność, wspólna intencja zespołu realizowana przez temperamentne jednostki.
Po takim debiucie oczekiwania względem kolejnego albumu były bardzo wysokie, ale i on okazał się sukcesem – na wydanych w 2015 roku „Bukolikach”, pomimo tematycznych odniesień do inspirowanych ludowością kompozycji Witolda Lutosławskiego, kontynuowali pracę nad własnym językiem. Dochodziło tam do prawdziwych tarć żywiołów, energetycznych zmagań, zespołowych negocjacji w sprawie formy, emocjonalnych kłótni; muzycy dyskutowali, szantażowali się wzajemnie, wyczekiwali, modyfikowali oczekiwania. Zachowali akustyczny charakter gry z „Hopasy”, ale coraz chętniej flirtowali z niestandardowymi brzmieniami i preparacją, dzięki czemu nadali swej pracy jeszcze bardziej odrębny wyraz. Stężenie indywidualizmu w muzyce High Definition Quartet było na tym albumie tak duże, że skłoniło mnie do następującej notatki w trakcie odsłuchu: „Jazz ma odpowiadać na pytanie, kim się jest, bądź umożliwiać artyście intensywne szukanie odpowiedzi”.
Ze świadomości, jak wielki jest potencjał kwartetu, oraz psychologicznej siły jazzu zrodził się pomysł Orzechowskiego na kolejne przedsięwzięcie grupy. To muzyczna interpretacja dwóch segmentów „Dziadów” Adama Mickiewicza: wiersza „Upiór” oraz części drugiej, w której pod osłoną nocy wiejska społeczność zbiera się w kaplicy, by wywoływać dusze zmarłych i przynieść im ulgę w czyśćcowych mękach. Koncertowa prapremiera suity Orzechowskiego odbyła się w 2016 roku w Krakowie i udział w niej wziął nie tylko High Definition Quartet, ale też czterech muzyków elektronicznych: Krzysztof Knittel, William Basinski, Fennesz i Robert Rich. Już samo zgromadzenie takich znakomitości spoza świata jazzu było dużym sukcesem Polaków. Z reportażu poświęconego tamtemu wydarzeniu można wywnioskować, że pomysł Orzechowskiego gości naprawdę zaintrygował i byli oni pod wrażeniem jakości zespołu. Podkreślali też, że postawione im przez niego zadania korespondowały z ich wcześniejszymi doświadczeniami – mogli po prostu zaadaptować swoje metody działania oraz brzmienia do tego przedsięwzięcia. Jazzmanom przypadły role wywołujących duchy, a twórcy elektroniczni z użyciem swej „nieludzkiej” muzyki wcielali się w kolejne postaci z zaświatów. Od tamtej pory kompozycja Orzechowskiego miała kilka emanacji koncertowych: w 2017 roku słuchałem jej w wydaniu wyłącznie akustycznym (role duchów, z wielkim powodzeniem, wzięli na siebie improwizujący członkowie kwartetu) oraz, rok później, z Igorem Boxxem z formacji Skalpel. Przed występami słuchacze otrzymywali libretto z wydobytymi kluczowymi cytatami z Mickiewicza i podziałem na role. Z samych koncertów pamiętam ich tajemniczą aurę, sugestywną teatralność muzyki, kilka porywających improwizacji, ale również skupienie wykonawców, których kreatywność wydawała się jednak ograniczona ścisłym scenariuszem. A jak „Dziady” Orzechowskiego brzmią teraz, po ponad trzech latach od prapremiery, w wersji, która właśnie ukazała się nakładem należącej do Polskiego Wydawnictwa Muzycznego nowej oficyny Anaklasis?
Orzechowski przed zajęciem się „Dziadami” stawiał na twórczość pozbawioną wyraźnych kontekstów pozamuzycznych. Na płytach solowych i zespołowych skupiał się albo na muzyce autorskiej, albo osobistym odczytaniu kompozycji historycznych i współczesnych. Tym razem Orzechowski chciał się zmierzyć z tekstem opowiadającym o stanach granicznych, w których człowiek ma szansę się znaleźć podczas rytuału dziadów.
Płytowa wersja „Dziadów” zawiera dziesięć utworów, z których połowę wykonują artyści elektroniczni (finalna obsada to Knittel, Basinski, Fennesz, Boxx i Rich), a drugą połowę – High Definition Quartet. Kompozycje z ich udziałem przeplatają się, przez co raz za razem przenosimy się z jednego wymiaru w drugi. Głos zabiera to Guślarz, to chór, to kolejne zjawy: Upiór, Aniołki, Pan i ptaki nocne oraz Widmo. Jest to w gruncie rzeczy spójna dramaturgiczna koncepcja, odzwierciedlająca zamysł narracyjny Mickiewicza, choć – z wyjątkiem części z udziałem Knittla, z którym dialoguje Orzechowski – brakuje w niej oznak reakcji duchów i ludzi na siebie wzajemnie. Nie zmienia to jednak faktu, że muzyczny spektakl jest dobrze pomyślany. Nie pozostaje nic innego, jak tylko razem z kwartetem zgłębiać psyche, a z artystami elektronicznymi szybować w pozaziemskie przestworza.
„Dziady” Orzechowskiego oscylują między naśladownictwem a momentami, w których klimat muzyki ma już niewiele wspólnego z wydźwiękiem wersów Mickiewicza. Muzyka ma być chyba tu wyrazicielką duszy, ale ta dusza jest skrępowana narracyjnym planem i licznymi zwrotami akcji, które zakłada partytura. Czy ma ona się High Definition Quartet, „Dziady”,
Anaklasis 2019wyrazić poprzez realizację teatralnej kompozycji czy raczej soczystą improwizowaną grę? Prawdopodobnie przez obie, ale nagromadzenie pierwszej siłą rzeczy redukuje potencjał drugiej. W efekcie dzieło, które miało wielkie ambicje duchowe, oferuje w tej kwestii mniej aniżeli poprzednie stricte jazzowe albumy High Definition Quartet. Mam wrażenie, że Orzechowski sam na siebie zastawił pułapkę. Chcąc wykazać, jak wielkie są możliwości muzyki improwizowanej, postanowił je... ograniczyć: nasyceniem kompozycji, kontekstem literackim oraz sąsiedztwem elektroniki.
Jest przy tym na albumie „Dziady” niemało muzyki wybitnej. Kwartet demonstruje doskonale sprężystą grę, łączy potrzebną dyscyplinę z impulsywną swobodą, wspaniale odnajduje się w przewidzianych przez Orzechowskiego formach: złowrogich ostinatach, delikatnych kantylenach, minimalistycznych groove’ach czy sugerującej Chopina balladzie. Nie ma wątpliwości, że jest to muzykowanie najwyższej klasy. Problem jednak polega na tym, że jego siła jest osłabiona przez zadany mu program oraz pomysły kompozytorskie, które uniemożliwiają nieraz spontaniczny rozwój zdarzeń i pełne „skonsumowanie” muzycznej energii – a to w dotychczasowych nagraniach High Definition Quartet było najbardziej wartościowe.
Są więc te jazzowo-elektroniczne „Dziady” imponującym przedsięwzięciem, które stanowi kolejny dowód na wielki talent kompozytorski Orzechowskiego i jego twórczy rozmach. Jest on autorem frapującej koncepcji, której elementy odkrywa się z zaciekawieniem. „Dziady” to pokaz znakomitej dyspozycji całego kwartetu, zarówno w wymiarze solowym, jak i kolektywnym. To okazja do zetknięcia się z wyobraźnią zaproszonych muzyków elektronicznych, których wysiłki wypadają raz lepiej (Knittel, Basinski, Rich), raz gorzej (Fennesz, Boxx). To wreszcie, od strony technicznej, bogate laboratorium środków muzycznych. Będąc jednak tym wszystkim, „Dziady” Orzechowskiego nie stają się przekonującym dramatem – a tym potrafi być przecież nawet pojedyncze wykonanie utworu jazzowego albo swobodnie improwizowana forma, w których dominuje spontaniczność muzyków.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)