Kiedy to się właściwie zaczęło, to, że znalazłam wielką przyjemność w demolowaniu zasad pisowni polskiej, i jak się okazuje, nie ja jedyna? Że nie tylko mnie (mnei, mn) podoba się pisanie, jak na szyldzie pewnego ciucholandu w Łodzi, „najleprzy” (jak jeszcze lepszy od najlepszego, albo ironicznie dla odmiany, jako najlepszy od końca) albo, dla podkreślenia istotności i gravitas komunikatu, WARZNE (koniecznie z caps lockiem)? Dlaczego „Niedziela wieczUR i humor popsuty” z mema znacznie mocniej uderza w serduszko, podsumowując doskonale ennui końcówki weekendu niż jakaś tam zwyczajna „niedziela wieczór”?
Z Michałem Radomiłem Wiśniewskim, archeologiem internetu, zastanawiamy się, skąd mogło wziąć się nei (edytor tekstu uporczywie chce poprawiać na pospolite „nie”). Nei używali bez przerwy Pigeonhead i Evil Kat, bohaterowie ważnego w Małym Internecie komiksu „pvek”. Pisano tak na blipie, czyli medium ulubionym przez ówczesny polski komentariat (format zbliżony do Twittera), na Gronie, na blog.pl: „c’nei?”. „Nudzie nei!” nazywał się konkurs na prace netartowe rozpisany przez Grupę Twożywo. Wiśniewski przekonująco argumentuje, że to z pisania obiema dłońmi na klawiaturze: wtedy łatwiej o taką zmyłkę, która koniec końców wchodzi w krew. Ale w Małym Internecie (Mauym!) pisało się też: miauam, byuam, zrobiuam, zaczynało się zdania małą literą.
Ten wczesny netspeak był może odruchową próbą znalezienia nowej formuły dla nowego medium, może odruchem dezynwoltury i frajdy z eksperymentowania, może literówką, która poszła za daleko, a może realizacją dziedzictwa futurystUW, które czekało jedynie na objawienie się właściwego środka wyrazu. Bruno Jasieński pisał w 1921 roku:
Wyhodząc z założeńa, że mowa ludzka jest kompleksem pewnej skali dźwiękuw, połączonych ze sobą i tworzącyh w ten sposub dźwięki złożone o pewnym umuwionym znaczeńu = słowa, za najważńejsze zadańe pisowńi każdej rozumimy jaknajdoskonalsze oddańe za pomocą znakuw symbolicznych (liter) znakuw orgańicznyh (dźwiękuw). Idealną pisowńą zatem będźe pisowńa z gruntu prosta i ściśle fonetyczna. Wszystko co przesłańa ten cel lub mu bespośredńo ńe służy jest tem samem ńepotszebne, obćążające i szkodliwe.
Postulat uproszczonej pisowni w polszczyźnie forsuje też od lat Edward Janczarek, emerytowany pracownik lubelskiego kuratorium oświaty. Okazuje się jednak, że zmiany dokonują się same, na polu i pisowni, i składni, i trzeba będzie po prostu, mówiąc po internetowemu, handlować z nimi (oraz umieć w nie).
Nieprawidłowa pisownia od dawna była właściwością memów i narzędziem śmieszkowania. Gdy Bronisław Komorowski pisał o „bulu i nadzieji”, zainspirował prawdziwe tornado heheszków, ale podobny los czekał konserwatywny magazyn „Nowy Ekran”, z którego wykopowicze (wypokowicze) wzięli cytat „Przypadek? Nie sądzę”, przerabiając, na wieki wieków, na „Przypadeg? Nie sondzę”.
2020
Wyzerowanie licznika w kalendarzu skłania do podsumowań, ale też do myślenia o tym, co nadchodzi. Poprosiliśmy naszych autorów, żeby wskazali jedno zjawisko z minionej dekady – niepozorne, marginalne, osobne – które może zapowiadać, jak będzie wyglądała kultura i nasze życie w rozpoczynających się latach dwudziestych. Czy udało nam się trafić, sprawdzimy za kolejne dziesięć lat.
Słynny artysta outsider (albo przekonująco wykreowana persona) Klocuch czy Kuce z Bronksu (kogo? Kucy) to dostarczyciele nieortodoksyjnych praktyk ligwistycznych, które przyjęły się płynnie i naturalnie w internetowej mowie. Już wcześniej próby takie podejmował z powodzeniem Jasiu Śmietana, znany jako czwarty wieszcz (lub czwarty leszcz), według Nonsensopedii polski bohater narodowy, aktywny w sekcji komentarzy Onetu szczególnie około 2006 roku. Miał zwyczaj podsumowywania rozmaitych treści słowami BES SĘSU oraz TO APSURT, choć jednocześnie może nadmiernie szarżował w swoim podejściu do zasad ortografii, osiągając chwilami punkt nasycenia błędami, w którym przestaje to już być zabawne czy odkrywcze, bo autor próbuje wstawić je w każde możliwe miejsce. Znacznie bardziej przekonujący w swoim poczynaniu z gramatyką i składnią jest Klocuch i jego „jak słuchać płyt czarnych”, „niewarte gadać z ludźmi w interenecie” czy „sery krojone na plastery”, jest w tym intuicyjność i swoboda, błędy pojawiają się przypadkowo.
Bywają memy z głównego nurtu, w których demolka ortograficzna jest efektem chyba dotknięcia czystego geniuszu: „Gołomp, drapieżny jak jaszczomp, waleczny jak orł”. Ale współczesna swobodna pisownia wydaje się iść w parze także z pocieszkową, wspierającą, wholesome stroną internetu, taką jak fanpage „Czasem pjeski czasem ty” (zawierającą miłe słowa i komplementy, które czytelnik być może chciałby usłyszeć pod własnym adresem) czy „Hot pjeski” (zawierającą pieski), trochę na tej zasadzie, jak dzieje się to w anglojęzycznym internecie, gdzie pjeskomowa i kitkumowa weszły tak mocno w internetowy obieg, że na pokaźnego kota już powszechnie mówi się „chonk”, a grupa „This cat is C H O N K Y” (nie „chunky”), z której ta wersja się wywodzi, trafiła do oficjalnej kampanii reklamowej Facebooka. Przekręcanie pisowni może oznaczać wyraz dezaprobaty (jak pejoratywna „madka”), ale też wydobywać dodatkowo pozytywne właściwości z desygnatu (mam ochotę przytulić pjeska bardziej niż pieska). Inne błędy, niezamierzone, rozpowszechniają się jak dziwne mutacje, jak w przypadku niewytłumaczalnej chyba praktyki nieodmieniania słowa „ów” („czytałem w ów książce”).
Przychylne uczucia względem nieprawidłowych form polszczyzny wzmagają w moim przypadku również wojujący preskryptywiści, którym forma przesłania treść i gdy zauważą jakiś błąd w komentarzu lub poście, wysyłają autora z powrotem do szkoły albo pienią się: „nie będę rozmawiać kimś, kto mówi POSZŁEM”, nawet gdyby pisał najmądrzejsze na świecie rzeczy pod względem treści. To rodzaj praktyki, którą w teorii dyskusji internetowych nazywa się derailingiem – ściąganiem rozmowy na inne tory, odwracaniem uwagi. Odruchowo buntuję się przeciwko takiej perfidii i staję po stronie „poszłem”. Ale kiedy na swojej stronie (Duchologia) wspominam o „niedzieli WIECZUR”, nie pojawiają się już preskryptywiści – kiedy ktoś próbował mnie poprawiać, natychmiast inni komentujący uprzejmie wprowadzali go w obyczaje memosfery. Nawet mój telefon w podpowiedziach preferuje obecnie formę „wieczur”. Niestety jak na razie nie wie, że to zaklęcie działa tylko w niedzielę. A czytelnik wysłał do mnie wiadomość z wyrazami szacunku za to, że używam właściwej pisowni słowa „dziękuwa”.
Niewykluczone, że poluzowanie zasad poprawności językowej będzie postępować, zwłaszcza że rozwój pisemnych form potocznych w sieci jest rozgałęziony i zapewne niemożliwy do kontrolowania. Potoczne szybko staje się na poły obowiązujące; pozostaje wtedy już jedynie zaakceptować stan istniejący. W końcu zostanie to przypieczętowane jakimś rozwiązaniem prawnym, podobnie jak stało się w przypadku dopuszczalnych imion: dość ścisłe zasady w tym zakresie musiały zostać zarzucone w obliczu rzeczywistości – pomysłowości i uporu rodziców, ale też rosnącej liczby rodzin o międzynarodowych korzeniach. Może się więc okazać, że do słownika wejdzie i pjesek (jako „jeszcze bardziej milutki i krzepiący piesek”).
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).