Do Brd!
Domek typu „Szałas”, od 1975 roku, projekt: Zakład Zadrzewień i Zieleni Ligi Ochrony Przyrody w Gdańsku i w Warszawie, fot. Jakub Certowicz

18 minut czytania

/ Sztuka

Do Brd!

Olga Drenda

Wystawa „Wczasy. Krajobrazy wypoczynku” trzyma się architektury, co chroni ją przed największą rafą opowieści o PRL – łatwą nostalgią i łezką ronioną nad wirtualnym talerzem zupy mlecznej

Jeszcze 5 minut czytania

Jest to wystawa relaksacyjna, wystawa typu ambient: przestrzeń wrocławskiego Muzeum Architektury, mieszczącego się w pobernardyńskim zespole klasztornym, oferuje niemal wszystko, czego szuka w upalny dzień turysta, czyli chłodek zabytkowych murów i obcowanie z duchem wieków. Zespół kuratorski postanowił najwyraźniej, w ramach wystawy poświęconej wypoczynkowi, zorganizować wypoczynek instant przy okazji wystawy. Fotografiom i efektownym makietom ośrodków wypoczynkowych towarzyszy dyskretna instalacja dźwiękowa (zrealizowana przez katowickie Biuro Dźwięku) oraz ekrany z kojącymi widokami z projektora. Efekt zanurzeniowy niejako tworzy się sam. Pod względem przyjemności doświadczania jest to wystawa niewątpliwie bardzo udana, obfita, skuteczna. Przekonałam się o tym z satysfakcją po przesiadkowej wyprawie kolejowej do Wrocławia, która osobliwie zgrała się z chronologią „Wczasów”. Do połowy miała w sobie coś z eleganckiej wyprawy do wód, a później, na skutek typowych wypadków pogodowych (przewidywalnych tak jak fakt, że zima zaskakuje drogowców), przybrała dynamikę znaną z reporterskich zdjęć z wyjazdów na wczasy zorganizowane, a mnie z bardzo mglistych wspomnień: gnanie na złamanie karku, przepychanki, doraźne organizowanie sobie miejsc do siedzenia na podłodze.

Ten drugi sposób docierania na wakacje wielu wspomina do dzisiaj z dziwną czułością, choć zapewne świadomie nie pisaliby się na powtórkę z wsiadania oknem do pociągu relacji Przemyśl–Szczecin. O takich niejednoznacznych przyjemnościach wspomnień – nie tyle nostalgicznych, ile kombatanckich – myślałam, podziwiając wrocławską wystawę. Fotografia i modele architektury nie rejestrują bowiem tego, co w kadrze się nie mieści: zdobywania miejsca na turnusie, męczących dojazdów, zimna w domku z papendekla, niezapomnianego, przypominającego długo o letnich dniach zapachu wilgoci w domku typu Brda, pakowania wałówki, czasem kontrowersyjnych wyrobów żywienia zbiorowego. Z czasem te doświadczenia składają się na przyjemne poczucie poradzenia sobie, zakasania rękawów, pozwalają widzieć się dziarskim i niewymagającym ponad miarę. „Niewiele nam wystarczało do szczęścia” – taka fraza przewija się we wspomnieniach z dawnych wczasów. Bo też samo słowo „wczasy” pobrzmiewa nieaktualnością, należy do odległej, zamkniętej epoki i przywołuje związane z nią pozytywne skojarzenia: po pierwsze, pozwala wierzyć, że był kiedyś czas, gdy wystarczało poprzestać na małym, a po drugie, to, że ktoś dla nas coś organizował i w czymś nas wyręczał. Nietrudno zrozumieć taki sentyment. Współcześnie wypoczynek, choć żyjemy w społeczeństwie, które z pewnością lubi świętować, jawi się jako przedsięwzięcie pod każdym względem zasobochłonne. Nie tylko z powodu kosztów, ale i zachęt (nie do odrzucenia), by odpoczywać prawidłowo i efektywnie, z konkretnym celem na uwadze. Podobnie jak jedzenie czy sen, odpoczywanie zostało obecnie poddane metarefleksji i nie można już go sobie praktykować tak po prostu. Należy (a raczej: nie dosłownie „należy”, ale z pewnością „wypada) uprzednio dowiedzieć się, jak to robić, czemu służą fachowe podręczniki, warsztaty, poradnictwo, innymi słowy – odpoczynek to praca, którą wykonuje się pomiędzy innymi pracami. Wczasy, choć odbywały się według odgórnie zaplanowanych ścieżek, być może ściągały z głowy te zgryzoty, wobec czego nawet mycie się w zimnej wodzie, pakowanie dobytku całej rodziny do fiata 126p czy przygotowywanie zapasu masła śledziowego (przekąska szczególnie polecana na drogę według jednego z poradników dla turystów zmotoryzowanych) jawi się jako ekscytujący błysk przygody w jednostajności realnego.

Wczasy. Krajobrazy wypoczynku

Zespół kuratorski: Małgorzata Devosges-Cuber, Michał Duda, Adrian Krężlik, Joanna Majczyk, Daria Dorota Pikulska, Barbara Szczepańska, Muzeum Architektury, Wrocław, do 1 października 2023.

Wystawa w Muzeum Architektury gromadzi najlepsze przejawy infrastruktury rekreacyjnej XX wieku na ziemiach polskich. Początkowo luksus wypoczynku, a wraz z nim obiekty do tego celu przeznaczone były dostępne jedynie tym, którym zbywało czasu i pieniędzy, jednak już w latach 20. XX wieku zaczęły powstawać zręby wypoczynku demokratycznego. W 1922 roku rząd polski przyjął uchwałę regulującą czas pracy i czas urlopu dla pracowników przemysłu i usług. To przyczyniło się do rozwoju miejscowości letniskowych, do których wyjeżdżano na letnisko właśnie – na długi urlop na kwaterze za miastem. Ten rozdział reprezentują na wystawie regionalizmy, „świdermajery” czy styl zakopiański, architektura tyle powszechnie podziwiana, co ginąca. W latach 30. powiązana z koleją Liga Popierania Turystyki finansowała już wypoczynek masowy, nastawiony na formowanie obywateli młodej Rzeczpospolitej pod względem fizycznym i duchowym. Wycieczki krajoznawcze, turystykę historyczną, wyjazdy uzdrowiskowe i pielgrzymki skierowane nie tylko do urzędników czy służb mundurowych, ale i do zwyczajnego pasażera „pociągów popularnych”; nie tylko trasą „Narty–Dancing–Brydż” po uzdrowiskach górskich, ale też na „campingi kolejowe” po preferencyjnych cenach, skierowane do rolników i ich rodzin. Infrastrukturę tamtej epoki na wystawie dokumentują świadectwa wielkiego projektu modernizacyjnego, budynki manifesty: kolejka na Kasprowy Wierch czy krynicka willa Patria projektu Bohdana Pniewskiego, słynna inwestycja Jana Kiepury. To realizacje, których rozmach i status budzą respekt. Być może dlatego współcześnie rzadko kiedy ktoś stara się w nie nadmiernie ingerować, nie unowocześniać, nie usuwać (w przeciwieństwie do obiektów powojennych, traktowanych często bezpardonowo). Jeśli obiekty należące do starszego dziedzictwa popadają w stan rozpadu, to jest to rozpad nobliwy, budzący oburzenie i żal – jak imponująca ruina nowoczesności na basenie w Ciechocinku (z początku lat 30. XX wieku).

1. Sanatorium Adama Gurewicza, 1906-26, projekt: nieznany, rekonstrukcja: Grupa5 Architekci, lokalizacja: Otwock.  2.  Pływalnia solankowo-termalna, 1931-32, projekt: Romuald Gutt, Aleksander Szniolis, Zygmunt Hellwig (projekt zieleni), lokalizacja: Ciechocinek.  3. Schronisko nad Morskim Okiem, 1907-08, projekt: Tadeusz Prauss, lokalizacja: Tatrzański Park Narodowy.  4. Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, 1949-56, projekt: Anna Gorska, Jan Olaf Chmielewski, Gerard Ciołek, Jędrzej Czarniak, Jerzy Mokrzyński, lokalizacja: Tatrzański Park Narodowy.  Fot. J. Certowicz

Większość obiektów na wystawie pochodzi z lat 1945–1989, czyli z okresu, kiedy pod kuratelą państwa nastąpiło umasowienie wypoczynku na nieporównywalną z poprzednimi dekadami skalę. Już w roku 1946 powstał Fundusz Wczasów Pracowniczych, czyli główne ciało zawiadujące „zdrowym i kulturalnym wypoczynkiem dla coraz szerszych rzesz ludu pracującego miast i wsi”. Tu jednak ważny jest kontekst „Wczasów”: to wystawa o architekturze wypoczynku w czasach przede wszystkim PRL i o tym, jak zewnętrzne okoliczności tę architekturę kształtowały, a niekoniecznie o logistyce, ekonomii, socjologii turystyki i relaksu jako takiego. Dość przyczynkowe potraktowanie tego istotnego zaplecza wyjaśnia pierwotny zamysł wystawy – początkowo powstała ona na eksport, dla publiki, która wymagała ekspresowego wprowadzenia w historię czasu wolnego w Polsce, i jako „Landscapes of Leisure” wzbudziła spore zainteresowanie w pawilonie polskim na Expo 2020 w Dubaju.

Kto chciałby dowiedzieć się więcej o niuansach czasów, w których prawo do wypoczynku gwarantowała już każdemu, przynajmniej nominalnie, konstytucja (od 1952 roku), może sięgnąć np. do „Budowania Polski Ludowej” Padraica Kenneya. Książka nakreśla kontekst, w jakim prawo to realizowano: owszem, przysługiwało ono powszechnie również tym grupom, dla których wcześniej było niedostępne, jednak sposób jego realizacji monopolizowało państwo. Wczasy FWP miały sprzyjać ujednolicaniu społeczeństwa, co oznaczało ignorowanie różnic w podejściu do czasu wolnego i w jakimś stopniu paradoks narzucenia wypoczynku na siłę (Maria Dąbrowska przytacza w swoich pamiętnikach anegdotę o tym, jak dwóch rolników wspomina, że bogatszemu gospodarzowi udało się „wykupić od wczasów”). Kenney zwraca uwagę na zapomniane dzisiaj problemy: fakt, że w pierwszych latach powojennych turnusy przysługiwały poszczególnym pracownikom, bez rodzin; deklaracje robotników i rolników, że woleliby podzielić urlop na kilkudniowe bloki w ciągu roku zamiast jednego ciągłego; onieśmielenie wymuszonymi kontaktami z nieznajomymi, zakłopotanie brakiem piżam, walizek, a przede wszystkim obycia ze zwyczajami czasu wolnego, do czego przyznawali się nowi beneficjenci urlopów. W leksykonie „Obyczaje polskie. Wiek XX w krótkich hasłach” pod „W jak wczasy” Justyna Jaworska przypomina też ukryte warstwy powszechnego prawa, fakt, że miało wewnętrzny podział na równych i równiejszych. Na wczasy FWP należało sobie odpowiednio zasłużyć: „Podobnie jak inne dobra reglamentowane, należały do bogactw pozostających w gestii państwa nagradzającego swoich obywateli wtedy, kiedy uznano to za stosowne”. Do tego konstrukcja systemu sprzyjała tworzeniu się niejasnych, mętnych stref, które udokumentować trudno, bo istniały półoficjalnie, na sposób niegdyś przezroczysty, a dzisiaj wstydliwy: oparty na „kombinowaniu”, „załatwianiu”, „chodach”.

Dokumentacja wystawy / fot. W. ChrubasikDokumentacja wystawy / fot. W. Chrubasik

Historie z tej nieoficjalnej strefy czekają na zebranie i opowiedzenie, podobnie jak z obszaru półprywatnego, tego ze świata kwater i pokojów gościnnych dla, jak mawiano, letników. W tym celu trzeba będzie przeczesać zasoby literatury i kina młodego widza, wszystkich opowieści o zderzeniach młodzieży miejskiej z wiejską, te „Motyle”, „Końce wakacji” i „Tych obcych”. O tym wszystkim wystawa we Wrocławiu jedynie napomyka – ale ma to swoje zalety: pozwala utrzymać zwartość koncepcji, trzymać się architektury i chroni przed największą rafą opowieści o PRL, czyli łatwą nostalgią, przed łezką ronioną nad wirtualnym talerzem zupy mlecznej.

Państwowy system organizacji wypoczynku był, owszem, spłaszczający i pozornie demokratyczny, ale nie można zaprzeczyć, że realnie zdemokratyzował wakacje i umożliwił dostęp do nich bardzo wielu ludziom (w tym zwłaszcza ludziom niepełnoletnim, których dorośli chętnie wysyłali na kolonie letnie). Od lat 60., gdy monopol FWP został rozluźniony na rzecz większej decyzyjności poszczególnych zakładów pracy, znaczniejsza swoboda zapanowała również w architekturze. Tak powstało wiele ambitnych modernistycznych przedsięwzięć, w których architekci traktowali zastany krajobraz jako kompozycyjne wyzwanie. Być może „luźna” kategoria tematyczna pozwalała na większe szaleństwo – i tak ośrodek KRUS-u w Szklarskiej Porębie Stefana Janusza Müllera to optyczna iluzja, w której tarasy swobodnie spływają w dół wzgórza. Dzielnica uzdrowiskowa w Ustroniu, projekt pracowni Buszko i Franta, to „górskie piramidy”, nawiązujące do krajobrazu, lecz nie w wersji „na ludowo”. Ośrodek wczasowo-kolonijny Delfin w Jastrzębiej Górze, wybudowany dla wałbrzyskiej kopalni Thorez, może przytłaczał skalą – już na samą myśl, ile osób mogło zmieścić się w nim jednocześnie – ale urzekał lekką, jak na takiego kolosa, iście delfinią formą. To jeden z ośrodków, po którym na wystawie pozostał obraz żałobny zdjęcie aktualnego stanu przedstawia jedynie zarośla.

7.	Dzielnica Ustroń-Zawodzie, 1963-66, projekt: Henryk Buszko, Aleksander Franta, Tadeusz Szewczyk, lokalizacja: Ustroń-Zawodzie, fot. Jakub Certowicz7. Dzielnica Ustroń-Zawodzie, 1963-66, projekt: Henryk Buszko, Aleksander Franta, Tadeusz Szewczyk, lokalizacja: Ustroń-Zawodzie, fot. Jakub Certowicz.

Lata 70., kiedy zasób dni wolnych poszerzył się o soboty (wcześniej był to dzień pracujący we wszystkich branżach i w szkole), to również czas indywidualizacji wypoczynku, czas – jak mawiał Tytus De Zoo – kępingu i łykendu (od kępy traw i łyku świeżego powietrza). Ich symbolem stał się namiot, przyczepa Niewiadów oraz domek typu Brda, produkowany przez Bydgoski Stolbud. Choć dziś czasami o domkach letniskowych generalnie mawia się brdy, zdecydowanie nie był to jedyny model w katalogu Stolbudu, dość powiedzieć, że często bywa mylony z domkiem typu Mszana, a w Gdańsku brdowate konstrukcje sprzedawano pod nazwą Szałas. 

Małe budownictwo z prefabrykatów było odpowiedzią państwowego przemysłu na „problem wypoczynku weekendowego”, jak pisał Zbigniew Kazimierczuk w książce „Letni domek dla każdego”, wydanej w roku 1976. Poza szałasowymi formami domku typu A (inspirowanego Elizabeth Reese House Andrew Gellera) w ośrodkach zorganizowanego wypoczynku, ale także na działkach i podmiejskich letniskach stawiano również parterowe Mikołajki i Mazowsza z rozległym tarasem, a także rzadsze, bardzo oryginalne i niestety trudne w konserwacji tubowate Diogenesy, produkowane przez Kombinat Budowlany „Remo-Bud” – Spółdzielnię Pracy w Poznaniu Oddział Ogólnobudowlany w Środzie Wielkopolskiej (co ustaliła pasjonatka tego typu domków, Zuzanna Krzemińska-Wolny). Wydaje się, że to właśnie w epoce domku i przyczepy wykuwała się taka formuła wczasowania, jaką dzisiaj darzymy sentymentem: z własną kuchenką turystyczną i zapasem paprykarza, ale bez odgórnego scenariusza wypoczynku – i z okazyjną integracją sąsiedzką, dobrowolną i nienamolną. W 1972 roku „Przekrój” doradzał, co zabrać ze sobą na wakacje samowystarczalne; była to długa i wymagająca inicjatywy lista, na której znalazły się samodzielnie uszyte pokrowce z kretonu na materace, butle i termosy, „miedniczki prostokątne od wielu lat produkowane na Węgrzech, w NRD i Czechosłowacji”, „masło w termosie tzw. obiadowym”, „koperek w soli (utłuc z solą same liście i włożyć do małego słoiczka; niestety nie udaje się to z zieloną pietruszką)” itp. – z uwagi na to, że nie zawsze można było liczyć na aprowizację w okolicy.

Dokumentacja wystawy / fot. D. Dokumentacja wystawy / fot. W. Chrubasik

W Muzeum Architektury szkielet Brdy wyeksponowany na podeście mieści w sobie małą czytelnię materiałów z epoki, które pozwalają odrobinę poszerzyć kontekst obyczajowy wystawy: przewodników regionalnych PTTK, map, magazynów „Opinia”. Biuletyn FWP na rok 1980 ujawnia zarazem organizacyjną sztywność typowych wczasów i rozliczne eufemizmy na niedoskonałości organizacyjne („kategoria czwarta to domy i ośrodki nieodpowiadające zasadom określonym dla kategorii pierwszej, drugiej i trzeciej”), ale jednocześnie osobliwe zjawisko – postępującą indywidualizację oferty wraz z próbami odgórnego reżyserowania tej różnorodności, naturalnie przez rozsławionych „Rejsem” kaowców (współcześnie mówiąc – animatorów). Oprócz „14-dniowych wczasów indywidualnych i rodzinnych” znajdujemy w ofercie turnusy lingwistyczne, odchudzające, dla wędkarzy, a nawet skierowane do filatelistów („w turnusach 14-dniowych w okresie całego roku […] głównym celem tych wczasów jest umożliwienie filatelistom wymiany znaczków oraz pogłębienie ich wiedzy w tym zakresie”).

 „Wczasy” to wystawa piękna, a zarazem smutna. Zależność od państwowych zakładów pracy, które po 1989 roku sprywatyzowano, a w następnej kolejności okrojono lub zamknięto, przyczyniła się do końca istnienia części obecnych na wystawie obiektów. Tylko niektóre z nich przetrwały w nowych rękach. Ci, którzy zachęceni imponującymi przykładami śmiałej i wkomponowanej udatnie w krajobraz architektury zdecydują się szukać dalej, często natrafią na ośrodki drastycznie zaniedbane, porzucone przez właścicieli, pozbawione elementów metalowych przez poszukiwaczy złomu, a na końcu zdewastowane przez doraźnych imprezowiczów. Tak stało się z legendą urbexu, imponującymi okrągłymi konstrukcjami nad Jeziorem Lucieńskim, z których pozostało dziś niewiele. Przy odrobinie szczęścia poszukiwacze dotrą do ośrodków czynnych, ale zrestrukturyzowanych, jak eksperymentalne „bunkry wczasowe” Witolda Lipińskiego w Rokitkach (dawny ośrodek Huty Legnica) czy ośrodek w Rudnie. Tam pojedyncze domki zwykle zostały wykupione przez prywatnych właścicieli, co oznacza, że mają łazienki, szczelne dachy i zadbane ogródki, ale często takie rozdrobnienie własności oznacza, że najciekawsze pod względem architektury obiekty, czyli stołówki, świetlice, przestrzenie wspólne pozostają niczyje i zaczynają się rozsypywać. Rzadko znajdują się na nie najemcy, a zwrot w kierunku indywidualnego modelu odpoczywania nie ułatwia sprawy.

3.	Ośrodek Centralnego Zjednoczenia Spółdzielczości Pracy „Harnaś, 1962-67, projekt: Leszek Filar, Przemysław Gawor, Jerzy Pilitowski, lokalizacja: Bukowina TatrzańskaOśrodek Centralnego Zjednoczenia Spółdzielczości Pracy „Harnaś, 1962-67, projekt: Leszek Filar, Przemysław Gawor, Jerzy Pilitowski, lokalizacja: Bukowina Tatrzańska.

Oczywiście architektura i imponujący wystrój tych budynków bywały pochodną systemu „prac zleconych” w PRL, czyli zamówień składanych przez zakłady artystom plastykom. Nasuwa się więc pytanie, czy bez takiej nieco wymuszonej zachęty komukolwiek chce się dbać o charakter i urodę miejsca i czy obecna nieograniczona wolność wyboru nie prowadzi zbyt często do monotonii „panelu ogrodzeniowego systemowego” oraz „szarego gresu szkliwionego”. Paradoksalnie to „naczelny kaowiec”, czyli wszechwładna ręka państwa, pomagała uzyskać efekt bardziej pomysłowy, niepowtarzalny. Dzisiaj w nielicznych przypadkach właściciele decydują się wykorzystać potencjał oryginalnej architektury, jedynie odświeżając pierwotny kształt, jak w przypadku bukowińskiego Harnasia. Częściej remonty odbierają budynkom indywidualność, zmieniając je w generyczne bloczki – tak stało się z głośną renowacją opuszczonego ośrodka w Kozubniku, gdzie efekt jak do tej pory różni się, niestety zdecydowanie na niekorzyść, od obietnic z wizualizacji.

Najbardziej charakterystycznym znakiem czasów jest jednak fakt, że radykalnie zmienia się model zarządzania dużymi obiektami z czasów PRL: hotele i uzdrowiska coraz częściej dzielone są na pokoje administrowane przez rozdrobnionych przedsiębiorców. Podobnie jak fakt, że na wystawie współczesne projekty reprezentowane są przez małe domki, Hytte i pandemiczny hit – Domek Baby Jagi. Tak zamyka się opowieść o tym, jak w odgórnie zorganizowanym przemyśle wypoczynkowym skrył się zalążek jego całkowitego przeciwieństwa.