Kosmos, a nie łąka
fot. S. Jóźwiak

6 minut czytania

/ Muzyka

Kosmos, a nie łąka

Maciej Krawiec

Wrocławski zespół Błoto to na razie jedna z nielicznych polskich grup okołojazzowych, której przekaz w jakiejś mierze dotyka spraw ekologicznych. Jednak to nie ekologiczny aktywizm stanowi jej mocną stronę

Jeszcze 2 minuty czytania

W światowym jazzie nigdy nie brakowało twórców, dla których muzyka była nośnikiem społecznego zaangażowania: Billie Holiday śpiewała protest song „Strange Fruit”, perkusista Max Roach wydawał album „We Insist!”, a afroamerykańscy awangardziści zakładali emancypacyjny kolektyw AACM. Nie inaczej jest dziś – na zagadnienia genderowe czy rasowe zwracają uwagę między innymi Matana Roberts i Shabaka Hutchings. W ostatnich latach artyści decydują się zabierać głos również w sprawach ekologii – zajmują się tym na przykład amerykańscy aktywiści skupieni pod szyldem The Climate Music Project. Zamawiane przez nich kompozycje są inspirowane naukowymi danymi na temat zmian klimatycznych. Zagadnienia te są również bliskie między innymi znakomitej nowojorskiej pianistce jazzowej Myrze Melford, której interdyscyplinarne przedsięwzięcie „Language of Dreams” (2013) dotykało kwestii związanych z ochroną środowiska. Tak komentowała je przed ubiegłorocznym koncertem na gdańskim festiwalu Jazz Jantar: „Na ekranie wyświetlane były piękne i przy tym niepokojące obrazy odrywających się i topniejących lodowców. Pokazaliśmy je na koniec występu, by pozostawić widzów z pytaniem: jak się z tym czujecie i co możemy zrobić, by zmienić ten niebezpieczny kurs, na którym się znaleźliśmy?”.

Błoto, Erozje, Astigmatic Records 2020Błoto, Erozje”,
Astigmatic Records 2020
Wrocławski zespół Błoto – czteroosobowy skład wywodzący się ze znanego sekstetu EABS – to dziś jedna z nielicznych polskich grup okołojazzowych, której deklarowana agenda w jakiejś mierze dotyka spraw klimatycznych. W kwietniu 2020 roku ukazał się pierwszy album tego kwartetu, „Erozje”, a wydawnictwo Astigmatic Records anonsowało go jako muzykę na „radykalne czasy umierającej planety”. Dźwiękowa realizacja tego programu to dziesięć improwizowanych sekwencji, w których z dużym sukcesem mieszają się rozmaite inspiracje. Główną jest z pewnością amerykański hip-hop lat 90. – tajemnicze, „ciemne” brzmienia i agresywne beaty Błota najbardziej kojarzą mi się z wczesnymi albumami składu Cypress Hill. Nie brakuje żywiołu psychodelicznego, który odsyła do aury wielominutowych koncertowych wykonań utworów „No Quarter” zespołu Led Zeppelin czy „Echoes” grupy Pink Floyd. Istotnym punktem odniesienia dla kwartetu wyraźnie jest też jazzowa muzyka fusion spod znaku „Bitches Brew” Milesa Davisa czy futurystycznych eksperymentów Herbie’ego Hancocka. Efekt to – w porównaniu choćby do płyty „Slavic Spirits” zespołu EABS – wreszcie nieprzegadana, zwarta, stawiająca na groove’y i riffy muzyka o intrygującym, chropowatym (by nie powiedzieć: grudowatym) charakterze. Jest w niej brud, gwałtowność, niepokój, a nawet adekwatnie alarmistyczny ton.

Raptem pół roku po tamtej premierze, której promocyjną siłę rażenia skutecznie ograniczyła pandemia, ukazuje się nowy krążek Błota, „Kwiatostan”. Tytuły improwizacji zaczerpnięto tym razem nie z typologii gleb – jak było w przypadku „Erozji” – lecz z katalogu florystycznego. Niewiele to Błoto, Kwiatostan, Astigmatic Records 2020Błoto, Kwiatostan”,
Astigmatic Records 2020
jednak zmienia w pesymistycznej ekspresji zespołu, bo skoro zły jest stan ziemi, to i rośliny oraz kwiatostany nie mają się dobrze.

O ile bagnisto-ziemisty koncept sugestywnie korespondował z nieuporządkowaną, impulsywną muzyką na „Erozjach”, o tyle trudno mi połączyć myśli o rumianku, kaczeńcach czy chabrach z agresją i swoistym opętaniem utworów z „Kwiatostanu”. Nagromadzenie elektronicznych brzmień, zagęszczenie perkusjonaliów, hipnotyzujące groove’y, szaleńcze klubowe rytmy, aura niemal schizofreniczna – to wszystko wydaje się pasować bardziej do narkotycznego świata z filmu „Wkraczając w pustkę” Gaspara Noé aniżeli do refleksji nad losem roślin. Muzyczna treść „Kwiatostanu” przywodzi mi na myśl choćby to, co słychać na tegorocznej płycie „Flash Years” kwartetu Mad Ship – a więc odsyła nie na wielobarwną łąkę, ale z impetem wystrzeliwuje w kosmos. Może owa „kosmiczna” inspiracja wynika z faktu, że muzycy Błota – w ramach kolektywu EABS – od jakiegoś czasu pracują nad repertuarem Sun Ra, legendarnego pioniera afrofuturyzmu?

Jeśli jednak zapomnimy o deklarowanej idei płyty i skupimy się na zawartych na „Kwiatostanie” dźwiękach, satysfakcja będzie chyba jeszcze większa niż w przypadku „Erozji”. Założenia stylistyczne pozostały te same co na pierwszej płycie, ale nowe utwory mają w sobie jeszcze więcej złowrogiego mroku, transowej energii. Pianista Marek Pędziwiatr z powodzeniem włada klawiaturami keyboardów i fortepianu, proponując zarówno elektroniczne fajerwerki, jak i akustyczne retro motywy. Olaf Węgier na saksofonach oraz EWI ponownie częściej operuje riffami, zapętlonymi frazami, krótkimi motywami zamiast budować długie sola, co wpływa bardzo pozytywnie na jakość jego gry. Podobnie działa basista Paweł Stachowiak, bez którego konsekwentnych partii groove'y zespołu nie byłyby tak chwytliwe. Główną postacią „Kwiatostanu” jest jednak perkusista Marcin Rak – i nie chodzi już tylko o sprawność w hip-hopowym idiomie, ale o intensywność, pomysłowość i przede wszystkim energetyczny wymiar jego pracy.

Muzyka Błota na nowej płycie przekonuje więc mimo braku spójnego podglebia ideowego. W kontekście „Erozji” było inaczej, ale w promocyjnej narracji na temat tamtego albumu raziły pretensjonalne porównania do „Korozji” Stańki i Kurylewicza. Utwory wrocławskiej grupy trafiają bowiem w punkt między innymi właśnie za sprawą ich bezpretensjonalności i wiarygodnych nawiązań do ważnych dla kwartetu gatunków: hip-hopu i elektrycznego jazzu. I to w tych dziedzinach zespół jest naprawdę kompetentny, a nie w ekologicznym aktywizmie.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)