Duet jak orkiestra
Od lewej: Jacek Prościński i Olo Walicki, fot. Konrad Kulczyński

7 minut czytania

/ Muzyka

Duet jak orkiestra

Maciej Krawiec

Co robią w studiu nagraniowym kontrabasista i perkusista? Czekają na muzyków. Wbrew tego typu złośliwościom Olo Walicki i Jacek Prościński pokazują na płycie „LLovage”, że podobny duet może być autonomicznym, wyrazistym zespołem

Jeszcze 2 minuty czytania

Ponoć słynny amerykański basista Larry Graham, uważany za wynalazcę techniki slapping, użył jej po raz pierwszy w całkiem niespodziewanych okolicznościach. Na koncert tria, w którym występował jako nastolatek, pewnego dnia nie przyszedł perkusista zespołu. Graham poczuł się w obowiązku coś zmienić w swojej pracy, by zrekompensować nieobecność kolegi. Starał się więc uderzać w struny gitary w sposób nadający jego grze bardziej perkusyjny charakter – i tak narodziła się technika, którą potem doskonalili najlepsi basiści świata. Nieco podobne doświadczenie do tego, co przydarzyło się w latach 70. Grahamowi, było niedawno udziałem dwójki polskich muzyków: kontrabasisty Ola Walickiego i perkusisty Jacka Prościńskiego. Spotkali się w studiu i jako że nie było tam nikogo innego, zaczęli szukać sposobów na wzbogacenie brzmień i faktur.

Nie był to oczywiście efekt przypadku czy czyjejś nieprzewidzianej absencji. Gdy Walicki i Prościński przystępowali do pracy nad albumem „LLovage” (czyli „lubczyk” z podwojoną pierwszą literą), interesowało ich stworzenie własnego języka dźwiękowego, który mógłby być nośnikiem ich duetowych koncepcji. Poznali się przed dwoma laty i połączyło ich myślenie o całości produkcji muzycznej, a nie tylko o tradycyjnych rolach instrumentów. W udzielonym Jakubowi Knerze wywiadzie, który można przeczytać w programie ostatniego festiwalu Jazz Jantar w Gdańsku (tam płyta „LLovage” miała swoją premierę), Walicki deklarował, że bliskie mu jest myślenie o „całości muzyki: dramaturgii, formie, melodii, zmianach harmonicznych, tekstach, identyfikacji graficznej”. Prościńskiego jako perkusistę także zdążyło już zmęczyć konwencjonalne postrzeganie jego roli w zespole – zajmuje się elektroniką, sekwenserami, poszerzaniem instrumentarium, mnożeniem swych muzycznych zadań.

Walicki od ponad dwudziestu lat daje się poznać jako artysta wszystkożerny: grał między innymi jazz ze Zbigniewem Namysłowskim i yass z Łoskotem, tworzył coś w rodzaju nowego folku z autorską grupą Kaszëbë, a także eksplorował free, ambient, punk rocka czy brzmienia klubowe, chętnie żartując sobie z tej bądź innej stylistyki. Prościński również jest wszechstronnym muzykiem – to awangardowy solista działający pod szyldem wh0wh0, inspirujący partnerów improwizator (współtworzy choćby duet HAŁVVA z Kamilem Piotrowiczem i trio delay_ok), a także członek zespołu Reni Jusis.

Muzycy postawili na eklektyzm i spontaniczność, nie zamknęli się w żadnej konwencji. Kameralny skład sprawił, że zdecydowali się na daleko idące eksperymenty w obrębie struktur utworów i brzmień. Jedyne ograniczenie polegało na tym, że muzyka ma być tworzona w czasie rzeczywistym – dlatego każdy z nich najczęściej gra na kilku instrumentach jednocześnie. Tony akustyczne mieszają się z elektroniką, jazzowa perkusja sąsiaduje z bitami jak od Aphex Twina czy Depeche Mode, urokliwe harmonie wybrzmiewają tuż obok młócki kojarzącej się z grupą Faith No More – w ich wydaniu to jednak wcale nie walka żywiołów, ale wzajemne uzupełnianie się.

Muzycy łączą nie tylko różne estetyki, ale też improwizację z tym, co zostało skomponowane czy zaprogramowane. Słychać to na przykład w partiach Prościńskiego na sensorycznej perkusji, do zamontowanych na bębnach przystawek przypisane są wcześniej wybrane przez niego tony. A tak muzyk mówił na ten temat we wspomnianym wywiadzie: „Daje to możliwość wydobywania nieograniczonej ilości dźwięków. Przykładowo – uderzając w obręcz werbla, możemy grać zmieniającymi się dźwiękami waltorni, w środek – ksylofonu, w krawędź – syntezatora modularnego”. Jakby tego było mało, pojawiają się jeszcze sample ze śpiewem Kiry Boreczko-Dal i frazami Mikołaja Trzaski na klarnecie oraz saksofonie, a w utworze „Dziecko z Rossmanna” (sic!) wprowadzone są pojedyncze nuty ze śpiewanej oryginalnie przez Mię Farrow kołysanki Komedowskiej. Walicki obsługuje również stworzoną przez Cezarego Duchnowskiego bazę tonów organów barokowych, z kolei Prościński ma w swoim arsenale wypowiadane przez kontrabasistę... samogłoski.

fot. Konrad Kulczyński


Czy pojawienie się u nich wymawianych pojedynczo liter jest, jak w sztuce „Łysa śpiewaczka” Eugène’a Ionesco, oznaką rozpadu komunikacji i porozumienia? I czy w ogóle ten formalno-brzmieniowy miszmasz stanowi coś więcej aniżeli wizytówkę muzycznego laboratorium Walickiego i Prościńskiego? Sposób, w jaki ich ambitna żonglerka przebiega, dowodzi, że wiedzą, co mówią, deklarując swe zainteresowanie „całością muzyki”. Olo Walicki & Jacek Prościński, „Llovage”, Gustaff Records 2019Olo Walicki & Jacek Prościński, „LLovage”,
owa production / Gustaff Records 2019
Fascynująca technologia ich gry koresponduje z bardzo ciekawie rozwijaną narracją utworów – to może wynikać między innymi z doświadczeń Walickiego z muzyką teatralną. Kompozycje na „LLovage”, choć wielobarwne i wariackie, mają w sobie ład i logikę wewnętrznych przemian, jakby ilustrowały kolejne abstrakcyjne sceny. Utrzymują uwagę, interesują, a jednocześnie nie męczą nadmiarem pomysłów. Nieraz, pośród długich akordów czy nieśmiałego echa, trzeba czekać na konkretne, charakterystyczne wydarzenia. Miejscami artyści siłują się z przyzwyczajeniami słuchacza („Materka”, „Katorga”), gdzie indziej pozwalają na względnie konsekwentny rozwój emocjonalnych wypadków („Jino”) albo konfrontują pärtowską harmonię z industrialem à la Prodigy („Reno”). Do tego należy dodać jeszcze kontekst muzyki Krzysztofa Komedy, której odbicie rysuje się tu i ówdzie – w ironicznym tytule, nastroju czy przetworzonym fragmencie słynnej melodii. To, w jaki sposób wzięli na warsztat owe wątki z Komedy, jest kolejnym przejawem ich wyobraźni i kreatywnego muzykowania na własnych zasadach.

Jeśli więc do tej pory sądziliście, że kontrabasista i perkusista w studiu tylko czekają na pozostałych muzyków, to płyta „LLovage” pokazuje, że taki duet może być autonomicznym, wyrazistym zespołem. Żeby zauroczyć się ich twórczością wystarczy uważne słuchanie, ale jeśli komuś zabraknie inspiracji – zawsze może sięgnąć po dołączony do albumu liść lubczyku.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)