Katastrofa jest za progiem
Eiko Ojala / CC BY-NC-ND 4.0

20 minut czytania

/ Ziemia

Katastrofa jest za progiem

Tomasz Markiewka

Nasza sytuacja stała się tak dramatyczna, że każdy rozsądny człowiek powinien bić na alarm. Alternatywą jest Ziemia nie do życia – przegląd książek o kryzysie klimatycznym

Jeszcze 5 minut czytania

„Jesteśmy na progu masowej zagłady, a wy potraficie rozmawiać tylko o pieniądzach i opowiadać bajki o nieskończonym wzroście gospodarczym. Jak śmiecie!” – grzmiała Greta Thunberg podczas słynnego przemówienia na szczycie klimatycznym ONZ. Jej wystąpienie można potraktować jako symboliczny punkt przełomowy.

Niestety nie dlatego, że nagle zaczęliśmy podejmować odważne decyzje, które dają nadzieję na uniknięcie katastrofy klimatycznej. Chodzi o coś innego – o zmianę w sposobie debatowania na temat klimatu. Dyskusja, która rozgorzała w mediach i internecie po wystąpieniu Thunberg, pokazała, że główna linia sporu nie przebiega już między ludźmi przekonanymi o wpływie człowieka na globalne ocieplenie a ludźmi negującymi ten wpływ. Oczywiście, nadal mamy twardych weteranów negacjonizmu w starym stylu, jak Łukasz Warzecha, ale główna oś sporu jest inna, bo coraz trudniej zaprzeczać ustaleniom nauki o klimacie.

Po jednej stronie tego nowego sporu znajdują się osoby, które tak jak Thunberg są przekonane, że sytuacja jest krytyczna. Musimy działać szybko i zdecydowanie, bo katastrofa jest tuż za progiem. Po drugiej stronie są ludzie uważający taką postawę za niepotrzebny alarmizm i opowiadający się za tym, aby „nie podejmować gwałtownych kroków” i postawić na „spokojną dyskusję”. Dobrym przykładem jest Janusz Lewandowski, europoseł z Koalicji Obywatelskiej, który nazwał rezolucję Unii Europejskiej w sprawie kryzysu klimatycznego „histeryczną”.

Taki kształt sporu jest wzmacniany również przez to, że do drugiego obozu zapisało się wielu dawnych negacjonistów. Widać to także w Polsce: ludzie, którzy jeszcze dziesięć lat temu pisali teksty o tym, że globalne ocieplenie jest wywoływane aktywnością Słońca – na przykład Sebastian Stodolak, dziennikarz ekonomiczny – dziś wolą ostrzegać przed zgubnymi skutkami słuchania „alarmistów”, a ich ulubionym przykładem „alarmistki” stała się Thunberg. Przerzucili się z climate denialism (negacjonizmu klimatycznego) na climate delayism (opóźnianie działań na rzecz walki z kryzysem klimatycznym).

To będzie prawdopodobnie jeden z najważniejszych sporów najbliższych lat. Co chwilę pojawiają się nowe głosy w tej dyskusji. Na przykład ostatnio ukazał się polski przekład głośnej książki „Ziemia nie do życia”. David Wallace-Wells, jej autor, opowiada się jednoznacznie po stronie „alarmistów”. Jak twierdzi, powód jest prosty: nasza sytuacja stała się tak dramatyczna, że każdy rozsądny człowiek powinien bić na alarm.

Jest gorzej, niż sądzicie

Naukowców oskarża się czasem o to, że mają tendencję do popadania w przesadę i lubują się w przepowiadaniu apokalipsy. Taki zarzut postawił im na przykład Witold Gadomski z „Gazety Wyborczej”, pisząc o „dziwnej skłonności części naukowców do przedstawiania katastroficznych scenariuszy”. To nieprawda, jest wręcz przeciwnie. Specjaliści są bardzo ostrożni, gdy mówią o konsekwencjach zmiany klimatu, opierając się na sprawdzonych danych i wyliczeniach. Nawet jeśli wiedzą, że skutki najprawdopodobniej będą jeszcze bardziej dramatyczne, to starają się nie epatować najbardziej skrajnymi możliwościami.

David Wallace-Wells, „Ziemia nie do życia”. Przeł. Jacek Spólny, Zysk i S-ka, 344 strony, w księgarniach od listopada 2019David Wallace-Wells, „Ziemia nie do życia”. Przeł. Jacek Spólny, Zysk i S-ka, 344 strony, w księgarniach od listopada 2019Właśnie dlatego od czasu do czasu można usłyszeć informacje, że ocieplenie naszej planety postępuje szybciej i ma gorsze skutki, niż przewidywali naukowcy. Na przykład w grudniu 2018 roku w „Nature” ukazał się artykuł Yangyanga Xu, Veerabhadrana Ramanathana i Davida G. Victora zawierający tezę, że zmiana klimatu zachodzi w szybszym tempie, niż wynikałoby to z najnowszego raportu Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu. Takie niedoszacowania najczęściej nie wynikają z tego, że naukowcy czegoś nie przewidzieli, lecz są wynikiem ich ostrożności i skłonności do unikania przedstawiania skrajnych scenariuszy.

Wallace-Wells pisze, że ta ostrożność naukowców ma niepokojący efekt uboczny. Bo kiedy podają oni swoje ostrożne szacunki, to i tak duża część osób uważa je za przesadzone, sądząc, że skutki zmiany klimatu będą jeszcze mniejsze i jeszcze wolniejsze. Dochodzi więc do podwójnego zaniżenia skali niebezpieczeństwa: najpierw przez samych naukowców, którzy chcą unikać skrajności, a potem przez niedowierzające im społeczeństwo, które uważa, że doniesienia ekspertów zawierają skrajne przewidywania, więc nie należy traktować ich dosłownie.

Dlatego autor „Ziemi nie do życia” idzie inną drogą. Zamiast pocieszać, że może nie będzie tak źle, konsekwentnie pisze o tym, jak fatalnie mogą potoczyć się sprawy, jeśli czegoś nie zrobimy. Nakreślane przez niego scenariusze nie opierają się na fantazjach – mieszczą się w ramach przewidywań specjalistów, w wielu miejscach książki opisuje on zaś rzeczy, które już się dzieją. Po prostu Wallace-Wells nie ogranicza się do scenariuszy umiarkowanych i bezwzględnie krytykuje wszelkie próby bagatelizowania zagrożenia.

Coś więcej niż „jeszcze jeden problem”

Przede wszystkim – pisze Wallace-Wells – musimy zrozumieć, że zmiana klimatu nie jest „jedną z wielu trudności, z którymi musimy się zmierzyć”. To nie tak, że ludzkość zmaga się z wojnami, nierównościami społecznymi czy ksenofobią, a do tego dochodzi kryzys klimatyczny jako kolejny problem. Globalne ocieplenie jest raczej „wszechobejmującą sceną, na której będziemy stawiać czoła wszystkim tym trudnościom”. I jest to scena, na której z roku na rok ludzcy aktorzy będą natrafiać na coraz większe problemy.

W świecie cieplejszym o cztery stopnie w ekosystemie Ziemi wrzało będzie tyle klęsk żywiołowych, że zaczniemy po prostu nazywać je «pogodą»: niekontrolowane tajfuny, tornada, powodzie i susze, regularne zdarzenia klimatyczne, które jeszcze niedawno niszczyły całe cywilizacje. Potężne huragany będą nadciągać częściej i trzeba będzie wymyślać nowe kategorie na ich opisanie; tornada będą szaleć o wiele częściej, zostawiając za sobą coraz dłuższe i szersze pasma zniszczenia. Bryłki gradu będą cztery razy większe.

Te rzeczy dzieją się już teraz. Oto co wydarzyło się latem 2017 roku: trzy wielkie huragany na Atlantyku, ogromne opady w związku z huraganem Harvey, opisywane w kategoriach czegoś, co zdarza się „raz na 500 tysięcy lat”, 9 tysięcy pożarów traw i lasów w Kalifornii, powodzie w Azji o dziesięciokrotnie większych rozmiarach niż te z 2014 roku. Najgorsze – pisze autor – że i tak rok 2017 w porównaniu z tym, co nastąpiło w roku 2018, „wyglądał jak prawdziwa sielanka”. Fale upałów, temperatury przekraczające w Algierii 51 stopni Celsjusza, tajfun Mangkhut, który zabił 100 osób i poczynił szkody na miliard dolarów, huragan Florence, który zabił ponad 50 osób i narobił zniszczeń na 17 miliardów dolarów, pożary, które pochłonęły w sumie 1,5 miliona akrów ziemi.

To wszystko przykłady z zaledwie jednego rozdziału „Ziemi nie do życia” dotyczącego klęsk żywiołowych. W książce Wallace’a-Wellsa takich ponurych opisów jest o wiele więcej. Już same tytuły pozostałych rozdziałów dają niezłe wyobrażenie, w jakiego rodzaju podróż zabiera nas autor: „Śmierć z gorąca”, „Głód”, „Utonięcie”, „Umierające oceany”, „Powietrze nie do oddychania”.

Ważne, że autor dostrzega też polityczne konsekwencje kryzysu klimatycznego. Zbyt często nasze wyobrażenia co do skutków zmiany klimatu ograniczają się do wizji katastrof na wzór hollywoodzkich filmów: pożary, powodzie, tajfuny. Jak widzieliśmy, żadnej z tych rzeczy nie zabraknie, ale paradoksalnie na początku najbardziej możemy odczuć turbulencje polityczne, a nie pogodowe.

Wallace-Wells opisuje to na przykładzie Kapsztadu, który zmagał się w 2018 roku ze skutkami suszy, a władze były zmuszone kontrolować zużycie wody przez mieszkańców: „Jak często dzieje się w przypadku kryzysów klimatycznych, susza w Kapsztadzie tylko zaogniła istniejące konflikty. (…) Zamożni biali narzekali, że biedni czarni, z których wielu dostaje niewielki darmowy przydział, wyczerpują zapasy wody; media społecznościowe rozpalone były do czerwoności oskarżeniami, że leniwi bądź obojętni czarnoskórzy zostawiają odkręcone krany, a firmy w slumsach wykorzystują kradzioną wodę. Czarnoskórzy wskazywali białe przedmieścia z basenami i trawnikami, imaginując «orgie spuszczania wody w toaletach luksusowych centrów handlowych». Teorie spiskowe mówiły o obojętności centralnych władz i niedopuszczanej do użytku izraelskiej technologii, samorządy, rząd i meteorolodzy zarzucali sobie działanie w złej wierze”.

Żyjemy w głęboko podzielonych społeczeństwach. Ekonomiści od dłuższego czasu przestrzegają przed problemem narastających nierówności dochodowych i majątkowych. Już teraz odbija się nam on czkawką, a co dopiero w sytuacji, gdy napięcia społeczne będą rozgrywały się na coraz bardziej rozgrzanej i podatnej na kataklizmy planecie. Widzieliśmy to nawet w Europie, w jednym z najzamożniejszych państw na świecie, jakim jest Francja. Gdy w 2018 roku władze francuskie, kierując się względami ekologicznymi, podniosły podatek paliwowy, wywołały masowe protesty, nazywane powszechnie ruchem żółtych kamizelek. Wielu protestujących wskazywało na to, że nieco wcześniej prezydent Macron obniżył podatki dla najbogatszych obywateli i korporacji, a teraz zwiększa obciążenia podatkowe całej reszcie społeczeństwa. Tak jakby to mniej zamożni musieli ponieść cały ciężar walki ze zmianą klimatu. To pokazuje, jak trudne będzie radzenie sobie z kryzysem klimatycznym w krajach zmagających się z głębokimi podziałami ekonomicznymi.

Epoka marazmu

Jeżeli szukacie książki, która pokaże, z jaką skalą zagrożeń mamy do czynienia, to z pewnością „Ziemia nie do życia” jest doskonałym wyborem. Przypomina pod tym względem „Upadek cywilizacji zachodniej” Erika M. Conwaya i Naomi Oreskes. Conway i Oreskes sięgnęli po konwencję tekstu historycznego pisanego z perspektywy przyszłości – po katastrofie klimatycznej, która pochłonęła m.in. tereny Holandii, wskutek czego holenderscy uchodźcy klimatyczni musieli schronić się w innych krajach.Naomi Oreskes, Erik M. Conway, „Upadek cywilizacji zachodniej”. Przeł. Ewa Bińczyk, Jakub Gużyński, Krzysztof Tarkowski, PWN, 148 stron, w księgarniach od października 2017Naomi Oreskes, Erik M. Conway, „Upadek cywilizacji zachodniej”. Przeł. Ewa Bińczyk, Jakub Gużyński, Krzysztof Tarkowski, PWN, 148 stron, w księgarniach od października 2017 Esej z pewnością przemawia do wyobraźni, podobnie jak „Ziemia nie do życia”. Taki zresztą był cel autorów, szukali oni formy wypowiedzi, która w obrazowy sposób pokaże skalę zagrożenia, mieli bowiem poczucie, że naukowcy nie potrafią odpowiednio zakomunikować nadciągającej katastrofy. Książka Wallace’a-Wellsa jest o tyle skuteczniejsza pod tym względem, że zawiera więcej przykładów, a ponadto dotyczy nie tylko przyszłości, ale też kataklizmów, które dzieją się już teraz.

Obie publikacje rodzą podstawowe pytanie: co możemy zrobić? A nawet: jak to się, u licha, stało, że jeszcze nic nie zrobiliśmy? Co jest z nami nie tak? To drugie pytanie jest coraz częstsze. Ewa Bińczyk poświęciła mu dużą część wydanej niedawno książki „Epoka człowieka”. „Nie ma wątpliwości, że w odniesieniu do bezpieczeństwa klimatycznego znaleźliśmy się dzisiaj w stanie tego rodzaju bezwładu i otępienia. Próby implementacji niskoemisyjnej polityki energetycznej, nawet mimo paryskiego porozumienia klimatycznego z 2015 roku, oceniane są jako nieskuteczne” – pisze polska filozofka. Nazywa nasze czasy „epoką marazmu”, ponieważ mimo świadomości zagrożenia nie potrafimy zdobyć się na działania, które dają szansę uniknięcia katastrofy.

Mówiąc szczerze, zaniedbaliśmy problem ocieplenia tak bardzo, że jest już za późno na całkowite ominięcie katastrofy klimatycznej, pytanie dotyczy raczej tego, na ile zminimalizujemy jej skutki. A mimo to nadal działamy opieszale. Bińczyk podaje za Jamesem Gustave'em Spethem siedem przyczyn: rezygnację (już za późno na działania), wiarę w opatrzność (wszystko zależy od Boga), wyparcie problemu (nic strasznego się nie dzieje), paraliż z powodu skali zagrożenia (co robić?), podejście typu „jakoś to będzie”, przekierowanie problemu (to nie moja sprawa) i solucjonizm (na pewno sobie poradzimy). Wszystkie te postawy, każda z trochę innego powodu, prowadzą do tego, że ostatecznie nie podejmujemy wystarczających działań na poziomie zbiorowym i politycznym, czyli jedynym, który jest adekwatny do skali zagrożenia. Jest już za późno, aby uratowały nas decyzje pojedynczych osób, które wybierają na przykład „świadomą konsumpcję”. Zmiany muszą mieć charakter systemowy.

Ewa Bińczyk, „Epoka człowieka”. PWN, 326 stron, w księgarniach od czerwca 2018Ewa Bińczyk, „Epoka człowieka”. PWN, 326 stron, w księgarniach od czerwca 2018Dlatego w rozmowie o marazmie klimatycznym należy uwzględnić także kontekst polityczny i biznesowy. Pisała o tym Naomi Klein w „To zmienia wszystko”. Są ludzie, którym zależy, abyśmy nie podejmowali zdecydowanych działań na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Bo koliduje to z ich interesami opartymi na wydobywaniu i sprzedawaniu paliw kopalnych. Bo nie pasuje do ich wizji gospodarki, która wyklucza skoordynowane i zaplanowane działania jako nazbyt socjalistyczne. Bo zmienia układ sił na ich niekorzyść. Klein pokazuje, jak wiele wysiłku i pieniędzy włożyły różne organizacje konserwatywne, z Heartland Institute na czele, w przekonywanie społeczeństwa, że problem ocieplenia nie istnieje albo jest dalece mniej poważny, niżby to wynikało z głosów „alarmistów”.

Niestety ich działania okazały się skuteczne. „Sondaż przeprowadzony w 2007 roku przez firmę Harris Interactive ustalił, że 71 procent Amerykanów wierzy, iż dalsze spalanie paliw kopalnych doprowadzi do zmiany klimatu. W 2009 roku takie przekonanie żywiło 51 procent, a w czerwcu 2011 roku wskaźnik spadł do 44 procent” – podsumowuje Klein skutki kampanii dezinformacyjnej prawicowych organizacji i polityków. Te wskaźniki poprawiły się od 2011 roku. Tak jak pisałem wcześniej, coraz mniej osób wyznaje twardy negacjonizm, tj. zaprzecza wpływowi człowieka na zmianę klimatu, ale zmarnowaliśmy wiele lat, spierając się na ten temat, mimo że opinia klimatologów jest od dawna jednoznaczna. Teraz możemy stracić kolejne lata, kłócąc się o to, czy potrzebne są szybkie i zdecydowane działania, czy może to tylko niepoważne strachy „alarmistów”.

Naomi Klein, „To zmienia wszystko”. Przeł. Hanna Jankowska, Katarzyna Makaruk, MUZA, 592 strony, w księgarniach od kwietnia 2016Naomi Klein, „To zmienia wszystko”. Przeł. Hanna Jankowska, Katarzyna Makaruk, MUZA, 592 strony, w księgarniach od kwietnia 2016Jakby powodów marazmu klimatycznego było mało, Wallace-Wells dodaje kolejny: brak atrakcyjnej opowieści. Jesteśmy przyzwyczajeni do historii, w których pojawia się jasno określony przeciwnik. Globalne ocieplenie jest zaś do pewnego stopnia opowieścią o ludziach, którzy ściągają zagładę na… ludzi: jesteśmy w tej opowieści ofiarami i złoczyńcami jednocześnie. Z pomocą przychodzą takie osoby jak Jason W. Moore, redaktor książki „Anthropocene or Capitalocene?”. Przekonuje on, że zamiast mówić o antropocenie, epoce człowieka, powinniśmy mówić o kapitalocenie, epoce kapitału. Kryzys klimatyczny rozgrywa się bowiem w warunkach kapitalizmu, czyli określonego systemu polityczno-gospodarczego, co ma swoje konsekwencje. Na przykład największe emisje są dziełem najbogatszych obywateli, którzy konsumują więcej towarów i usług niż biedniejsza część ludzkości. „The Guardian” obliczył, że w trakcie lotu z Londynu do Edynburga pojedynczy pasażer produkuje większy ślad klimatyczny niż przeciętny mieszkaniec Somalii przez cały rok. Z kolei 20 największych firm paliwowych odpowiada za 35% światowych emisji dwutlenku węgla i metanu od 1965 roku.

Teoretycznie więc przeciwnikiem w opowieści o klimacie mógłby być kapitalizm, ale to nie jest takie proste. Wszak gospodarka kapitalistyczna to nie tylko przemysł paliwowy sponsorujący negacjonistów, ale też całe mnóstwo skomplikowanych relacji ekonomicznych, których częścią jesteśmy my sami. Kapitalizm to również wzrost gospodarczy, który z jednej strony dewastuje środowisko, ale z drugiej był do tej pory najlepszym sposobem ludzkości na poprawienie warunków życia. Innymi słowy, z systemem kapitalistycznym jest trochę jak z klimatem: nie jest on tylko jednym z wielu problemów, ale sceną, na której musimy radzić sobie z kolejnymi trudnościami. Nawet jeśli ta scena wymaga gruntownej przebudowy – bo nie da się dłużej traktować środowiska tak jak dotychczas – to trudno ująć tę przebudowę w prostą opowieść, w której występuje jasno zakreślony przeciwnik i łatwy sposób na jego pokonanie.

Co dalej?

Istnieje wiele publikacji wyjaśniających, czemu globalne ocieplenie jest realnym zagrożeniem wywoływanym działalnością człowieka. W Polsce dobrym przykładem jest „Nauka o klimacie”, książka Aleksandry Kardaś, Marcina Popkiewicza i Szymona Malinowskiego.„Anthropocene or Capitalocene?”, red. Jason W. Moore. PM Press/Kairos, 240 stron, w amerykańskich księgarniach od maja 2016„Anthropocene or Capitalocene?”, red. Jason W. Moore. PM Press/Kairos, 240 stron, w amerykańskich księgarniach od maja 2016 Coraz więcej jest też publikacji pokazujących skalę zniszczeń, która nas czeka – „Ziemia nie do życia” jest świetnym przedstawicielem tego podgatunku literatury klimatycznej. Nie brak też prób pokazania, czemu reagujemy tak opieszale na zagrożenie. Największy problem pojawia się wtedy, gdy trzeba zmierzyć się z pytaniem: co zatem powinniśmy zrobić?

Nie wynika to z niedbałości bądź braku ambicji autorów i autorek piszących o klimacie. Po prostu w związku ze skalą wyzwania oraz z powodu licznych przyczyn naszego marazmu klimatycznego trudno tu o zadowalającą odpowiedź. Łatwiej pokazać, które odpowiedzi są niesatysfakcjonujące. Wallace-Wells słusznie zauważa, że nie powinniśmy naiwnie wierzyć, iż ocali nas sam postęp techniczny. Od lat inwestujemy w rozwój zielonych technologii, a mimo to „miliardy dolarów i tysiąc rewolucyjnych przełomów później jesteśmy tam, gdzie byliśmy na początku, kiedy hipisi montowali panele słoneczne na swoich geodezyjnych kopułach” – pisze z właściwą sobie ironią autor „Ziemi nie do życia”. Nie chodzi o to, że postęp i zielone technologie są do niczego, rzecz w tym, że potrzebujemy jeszcze zmian na poziomie polityczno-gospodarczym.

Świadomość tego przebija właściwie ze wszystkich wspomnianych w tym tekście publikacji. Co to oznacza w praktyce? Klein podkreśla, że wiele ruchów działających do tej pory osobno powinno zjednoczyć się we wspólnej walce o przebudowę naszego świata: zarówno osoby walczące z emisją gazów cieplarnianych, jak i obrońcy praw zwierząt, ludzie zaniepokojeni nierównościami społecznymi i obrońcy demokracji. Jeśli globalne ocieplenie nie jest jeszcze jednym problemem, lecz sceną, na której mierzymy się z wszystkimi innymi trudnościami, to jest to ze wszech miar rozsądne rozwiązanie.

Aleksandra Kardaś, Szymon Malinowski, Marcin Popkiewicz, „Nauka o klimacie”. Post Factum, 544 strony, w księgarniach od listopada 2018Aleksandra Kardaś, Szymon Malinowski, Marcin Popkiewicz, „Nauka o klimacie”. Post Factum, 544 strony, w księgarniach od listopada 2018Jednocześnie wymaga ono od nas wszystkich zrozumienia pewnych niewygodnych prawd. Tak, kapitalizm i wzrost gospodarczy przyniosły wielu ludziom dobrobyt, ale ten model rozwoju najprawdopodobniej nie jest dłużej możliwy do utrzymania, więc trzeba szukać nowych dróg. Ostatecznie prawa ekonomii powinny dostosować się do praw fizyki, nie na odwrót. Tak, mięso jest odżywcze i dla wielu ludzi smaczne, ale w obliczu klimatycznego kataklizmu (nie mówiąc już o cierpieniu zwierząt) nie da się dłużej lekceważyć tego, jak duży ślad klimatyczny zostawia jego wytworzenie. Tak, użycie energii jądrowej wywołuje wśród części osób niepokój, ale na dziś potrzebujemy jej jako uzupełnienia odnawialnych źródeł energii. Nie mamy tego komfortu, by pozbyć się atomu.

Nade wszystko potrzebujemy zaś mobilizacji politycznej. Świat nie naprawi się sam z siebie, za pomocą jakiegoś cudownego mechanizmu czy niewidzialnej ręki. Tym sposobem wracamy do Grety Thunberg. Jej krytycy mówią, że młoda Szwedka nie uratuje ludzkości. Oczywiście, że nie, bo wbrew temu, do czego przekonują nas czasem filmy o superbohaterach, pojedynczy herosi to za mało, aby rozwiązać najważniejsze problemy naszego świata. Potrzebujemy milionów takich ludzi jak Greta, i ona sama jest pierwszą osobą, która to przyznaje. Taki przecież jest jej przekaz: wymuśmy wspólnie na politykach i wielkim biznesie, aby potraktowali problem na serio, albo zastąpmy ich ludźmi, którzy są gotowi to zrobić. Alternatywą jest Ziemia nie do życia.

KBFTekst powstał we współpracy z Krakowskim Biurem Festiwalowym, operatorem programu Kraków Miasto Literatury UNESCO oraz Centrum Literatury i Języka Planeta Lem.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).