Jak przetrwać katastrofę?
Doctor Popular CC BY-NC-SA 2.0

15 minut czytania

/ Ziemia

Jak przetrwać katastrofę?

Tomasz Markiewka

Społeczeństwa nie można z dnia na dzień przestawić na nowe tory. Ale jeśli sami nie dokonamy transformacji, zrobi to za nas zmieniający się klimat. Lepiej więc myśleć i działać z politycznym rozmachem już teraz

Jeszcze 4 minuty czytania

Zajęło to dużo czasu, zbyt dużo, ale powoli godzimy się z myślą, że globalne ocieplenie istnieje, jest wywoływane działalnością człowieka i stanowi ogromne zagrożenie dla ludzkości. Poważne media nie dyskutują już z tymi faktami, skupiają się raczej na relacjonowaniu kolejnych przejawów kryzysu klimatycznego i prób zaradzenia mu. Zdarzają się nieprzyjemne wyjątki, jak Witold Gadomski z „Gazety Wyborczej”, który został niedawno „nagrodzony” w konkursie na klimatyczną bzdurę roku 2019, ale konsensus medialno-polityczny w sprawie globalnego ocieplenia zaczyna wreszcie przypominać konsensus naukowy.

Nadal jednak musimy zmierzyć się z podstawowym pytaniem: co teraz? Jak podejść do zagrożeń klimatycznych i dlaczego wciąż idzie nam to tak marnie? Właśnie z tymi wyzwaniami mierzą się Christiana Figueres i Tom Rivett-Carnac w książce „The Future We Choose: Surviving the Climate Crisis”. Oboje uczestniczyli jako przedstawiciele ONZ w negocjacjach, które doprowadziły w 2015 roku do uchwalenia porozumienia paryskiego: planu działania mającego zapobiec wzrostowi temperatury o ponad dwa stopnie Celsjusza. Ich zadanie było w teorii proste, w rzeczywistości niezmiernie skomplikowane: nakłonić blisko 200 krajów do podpisania wspólnej deklaracji. Wiedzą zatem co nieco o tym, jak duża jest skala klimatycznych wyzwań.

Kryzys mniejszy i większy

Figueres i Rivett-Carnac zaczynają od zarysowania dwóch scenariuszy, jak może wyglądać Ziemia w 2050 roku. Chodzi o to, aby uzmysłowić nam, o co toczy się gra. W optymistycznej wersji osiągamy cele porozumienia paryskiego, w pesymistycznej zmierzamy wprost do podniesienia temperatury o trzy stopnie Celsjusza.

Christiana Figueres, Tom Rivett-Carnac, „The Future We Choose: Surviving the Climate Crisis”. Manilla Press, 240 strony, w księgarniach od lutego 2020Christiana Figueres, Tom Rivett-Carnac, „The Future We Choose: Surviving the Climate Crisis”. Manilla Press, 240 stron, w księgarniach od lutego 2020Co ważne, w obu scenariuszach musimy zmagać się ze skutkami kryzysu klimatycznego. Nasz klimat już się ocieplił, nie ma więc takiego rozwiązania, które pozwoliłoby całkowicie uniknąć negatywnych konsekwencji. Niemniej różnica między scenariuszem A i scenariuszem B nadal jest kolosalna i bardzo dobrze, że autorzy ją podkreślają, ponieważ wciąż istnieją osoby, które przekonują, iż ocieplenie o trzy stopnie nie musi być aż tak złe.

Jak zatem wygląda rok 2050 w scenariuszu pesymistycznym? Przede wszystkim ludzkość zmaga się z niszczycielskimi falami upałów. „Wysychają całe regiony, a niektóre pustynnieją, dzikie zwierzęta stały się tam odległym wspomnieniem. Miejsca te ledwo nadają się do życia; ich warstwy wodonośne wyschły. Miasta takie jak Marrakesz i Wołgograd są na skraju stania się pustynią. Hongkong, Barcelona, Abu Zabi i wiele innych od lat odsalają wodę morską, desperacko próbując nadążyć za ciągłą falą imigracji z obszarów, które całkowicie wyschły”. Dwa miliardy ludzi żyje na terenach, gdzie temperatura przez kilkadziesiąt dni w roku sięga sześćdziesięciu stopni Celsjusza – to „granica, gdy ciało ludzkie nie może przebywać na zewnątrz dłużej niż około sześciu godzin, ponieważ traci zdolność ochładzania się”.

Susze to nie jedyny problem. Innym jest podnoszący się poziom oceanów. Zagrożone są między innymi Miami, Szanghaj i Dakka. Miasta w Bangladeszu i Meksyku nieustannie zmagają się z powodziami. „Media donoszą o ludziach mieszkających w domach, gdzie woda sięga do kostek, ponieważ nie mają dokąd pójść, ich dzieci kaszlą z powodu pleśni w łóżkach, firmy ubezpieczeniowe ogłaszają bankructwa, pozostawiając ocalałych bez środków na odbudowę życia”.

Figueres i Rivett-Carnac podkreślają też konsekwencje polityczne takiego dramatycznego stanu świata. Piszą o wzrastającym egoizmie narodowym, o rozpadzie Unii Europejskiej, o coraz większych napięciach z powodu masowych migracji klimatycznych, o wzroście popularności prawicowych radykałów. To są tylko hipotezy, political fiction, wszak nikt nie jest w stanie przewidzieć, jakie dokładnie będą konsekwencje świata naznaczonego suszami i powodziami. Niemniej traktowanie globalnego ocieplenia jako fenomenu, który nie będzie miał większych skutków politycznych, byłoby naiwne.

Jak łatwo się domyślić, scenariusz, w którym utrzymujemy się na trajektorii wzrostu temperatury poniżej dwóch stopni Celsjusza, jest dużo lepszy. To nie znaczy, że wszystko jest wspaniale. Klimat nadal jest cieplejszy ze wszystkimi tego konsekwencjami, na przykład groźne anomalie pogodowe zdarzają się częściej niż kilkadziesiąt lat temu. Natomiast państwa zainwestowały w niskoemisyjny transport publiczny, na przykład w wygodne połączenia pociągowe, miasta zostały przebudowane tak, aby niwelować trudności związane z falami upałów, susze zdarzają się rzadziej, a poziom oceanów nie podniósł się na tyle, aby woda zalewała kolejne obszary.

Zmiany, ale jakie?

Co powinniśmy zrobić, aby zrealizować ten pozytywny scenariusz? Figueres i Rivett-Carnac w drugiej części książki piszą o trzech postawach, których potrzebujemy do skutecznej walki ze zmianą klimatu. Są to: uparty optymizm, przekonanie, że możemy zapewnić dobrobyt całej ludzkości, oraz nastawienie na regenerację Ziemi, a nie jej eksploatowanie.

Ta część rozważań zbliża się niebezpiecznie do zbioru sentencji motywacyjnych, które mają nas naładować „pozytywną energią”. Trochę niczym poradnik coachingowy dla obrońców klimatu. Na szczęście autorzy uzupełniają te trzy punkty relacjami o tym, jak wyglądała droga do osiągnięcia porozumienia paryskiego. Pokazują, że czynnik motywacyjny był ważny w całym procesie. Po fiasku negocjacji kopenhaskich z 2009 roku największą przeszkodą w zrobieniu pierwszego kroku było przekonanie, że porozumienie na taką skalę jest niemożliwe.

Niestety odrobina tej coachingowej naiwności przedostaje się także do trzeciej części książki, poświęconej już konkretnym problemom klimatycznym i ich rozwiązaniom. Autorzy trafnie rozpoznają systemowe przyczyny naszych zaniedbań, ale jako odpowiedź proponują indywidualne działania. Stąd część ich propozycji wydaje się zupełnie nieadekwatna do skali zmian, które musimy wprowadzić.

Najlepiej widać to w rozdziale poświęconym wyborom rynkowym. Jego tytuł brzmi „Bądź obywatelem, a nie konsumentem”. Sam ten postulat jest trafny, problem polega na tym, że autorzy ostatecznie zalecają coś przeciwnego. „Zostań lepszym konsumentem” – proponują. Powstrzymaj się przed zakupem dodatkowej pary spodni, kupuj trwalsze produkty, zaopatruj się u producentów, którzy dbają o klimat.

Ten ostatni postulat jest tym bardziej niezrozumiały, że sami autorzy w innym miejscu piszą, jak często ekologiczny wizerunek różnych firm okazuje się marketingową sztuczką. Podają przykład Microsoftu, który z jednej strony deklaruje poparcie dla rozwiązań proklimatycznych, z drugiej jest członkiem National Association of Manufacturers – organizacji skutecznie walczącej przeciwko koniecznym zmianom w polityce klimatycznej.

Jeżeli nasze działania klimatyczne mają opierać się na nadziei, że konsumenci będą orientowali się, jakie firmy naprawdę sprzyjają ekologii, a jakie nie, to jest to bardzo krucha podstawa. Nie mówiąc już o tym, że niektóre rozwiązania zalecane przez Figueres i Rivett-Carnaca, na przykład zakup samochodu elektrycznego, są nie na kieszeń dużej części społeczeństwa.

Nie wszystkie rozdziały w trzeciej części ograniczają się do indywidualnych zaleceń, autorzy nawołują także do działań zbiorowych oraz do zaangażowania politycznego. Wspominają na przykład o indyjskim związku zawodowym SEWA, zrzeszającym kobiety pracujące bez umowy etatowej, który pomaga Indiom w transformacji energetycznej. Figueres i Rivett-Carnac chwalą też młodzieżowe strajki klimatyczne i organizację Extinction Rebellion za wywieranie presji na polityków. I podkreślają, jak istotne jest głosowanie na ludzi, którzy wspierają walkę ze zmianami klimatu: „Wielu wyborców musi potraktować sprawę klimatu jako priorytet. Znajdujemy się w poważnej sytuacji kryzysowej, więc powinniśmy żądać od tych, którzy ubiegają się o stanowiska polityczne, aby oferowali rozwiązania proporcjonalne do skali problemu”.

Książka kończy się wezwaniem do uczestniczenia w procesie wyborczym. Zbyt często ulegamy pokusie, że być może da się rozwiązać problemy klimatyczne z pominięciem tak, wydawałoby się, oczywistego rozwiązania w demokracji jak głosowanie na odpowiednich ludzi. Wynika to z braku ufności do klasy politycznej. I choć wielu polityków ciężko pracowało na utratę tego zaufania, to nie da się zapobiec katastrofie klimatycznej bez wprowadzenia regulacji prawnych w parlamentach poszczególnych krajów.

Nowy Zielony Ład

O ile Figueres i Rivett-Carnac zbyt często pomijają polityczny aspekt problemu zmiany klimatu, o tyle książka „A Planet to Win” może się wydać niektórym aż nazbyt ambitna politycznie. Autorzy – jest ich aż czworo: Kate Aronoff, Alyssa Battistoni, Daniel Aldana Cohen i Thea Riofrancos – piszą nie tylko o transformacji energetycznej, ale też o głębokiej przebudowie naszych społeczeństw: od służby zdrowia, przez prawa pracownicze, po mieszkalnictwo.

Kate Aronoff, Alyssa Battistoni, Daniel Aldana Cohen, Thea Riofrancos, „A Planet to Win: Why We Need a Green New Deal”. Verso, 209 stron, w księgarniach od listopada 2019Kate Aronoff, Alyssa Battistoni, Daniel Aldana Cohen, Thea Riofrancos, „A Planet to Win: Why We Need a Green New Deal”. Verso, 209 stron, w księgarniach od listopada 2019Czy to nie zbyt wiele? Czy te dodatkowe postulaty nie odciągają uwagi od meritum, czyli transformacji energetycznej, która sama w sobie jest na tyle trudna, że nie ma sensu dokładać kolejnego ciężaru?

Rzecz w tym, że autorzy nie traktują tych postulatów w kategoriach dodatku i ciężaru – ich zdaniem to społeczna konieczność i rodzaj zachęty do podjęcia transformacyjnego wysiłku. Jak zauważają, trudno wzbudzić społeczny entuzjazm wokół „zielonej polityki zaciskania pasa”. Jeśli całe przesłanie ruchów ekologicznych ograniczy się do wymieniania rzeczy, które każdy z nas musi poświęcić, to ludzie zareagują sprzeciwem, tym bardziej że wielu już teraz ledwo wiąże koniec z końcem. Tak jak we Francji, gdzie próba podniesienia ceny paliwa spotkała się z masowymi protestami żółtych kamizelek. Zamiast traktować politykę klimatyczną w kategoriach wyrzeczeń – przekonują autorzy – spójrzmy na nią jak na szansę do poprawienia naszych społeczeństw.

Inną zaletą takiego podejścia jest to, że nie ma tu miejsca na złudzenia, iż rozwiązaniem kryzysu klimatycznego są indywidualne wybory konsumenckie. Podkreśla to Naomi Klein, która napisała wstęp do książki. „Główny nurt zielonego ruchu był bardzo dobry w opisywaniu zagrożeń, które na nas czyhają. Kiedy jednak przychodziło do przedstawienia systemowych zmian koniecznych, aby uniknąć najgorszych scenariuszy, pojawiał się wyraźny rozdźwięk. Wymień żarówki, mówiono nam przez dekadę. Posadź drzewo, jeśli latasz samolotem. Wyłączaj światła na godzinę raz w roku. To była ciągle ta sama gra: pokaż ludziom, jak mogą się zmienić, nie zmieniając niczego”.

Co zatem proponują autorzy „A Planet to Win”? Zaczynają od tego, jak pozbyć się paliw kopalnych z naszej gospodarki. Ich zdaniem nie powinniśmy się ograniczać tylko do działań wpływających na ich popyt, jak na przykład wyższe opodatkowanie. Działać trzeba też od strony podaży. Najprostszym sposobem, aby ludzie przestali korzystać z paliw kopalnych jest… zaprzestanie ich wydobywania. Jako przykład takich działań podają aktywistów, którzy przez lata domagali się zakazu budowy rurociągu Keystone XL na terenach USA i Kanady.

Zdaniem autorów sytuacja, w której rządy najpierw przyzwalają firmom na dalszą eksploatację paliw kopalnych, a potem zastanawiają się, jak zniechęcić konsumentów do korzystania z tych paliw, jest absurdalna. „Niechęć decydentów do wprowadzania restrykcyjnych polityk po stronie podaży pozbawia nas kluczowych narzędzi do walki z kryzysem klimatycznym. Koncentrowanie się wyłącznie na popycie pozwala uniknąć bezpośredniego ataku na główny produkt koncernów paliwowych, a co ważniejsze, na ich władzę. To błąd, którego nie popełni Nowy Zielony Ład” – piszą.

Jeśli chcemy tak zdecydowanych zmian, to potrzebujemy szybko alternatyw dla gospodarki opartej na paliwach kopalnych. Autorzy mają tego świadomość, więc zalecają program potężnych inwestycji publicznych. Nie tylko w odnawialne źródła energii, ale też w rozwiązania, które zmniejszą zapotrzebowanie energetyczne. Chcą na przykład, abyśmy postawili na publiczny transport zbiorowy, który z reguły generuje niższe emisje niż transport prywatny.

Inwestycje publiczne łączą się bezpośrednio z kolejnym postulatem autorów – tworzeniem zielonych miejsc pracy. Odwołują się tu do Nowego Ładu Franklina Delano Roosevelta, czyli reform gospodarczych z lat 1933–1939 wprowadzonych w reakcji na wielki kryzys gospodarczy. „Nowy Ład słynął z projektów robót publicznych. Pracownicy zatrudnieni w ramach Works Progress Administration zbudowali 651 tys. mil autostrady i 12,4 tys. mostów, w tym Oakland-San Francisco Bay Bridge i Lincoln Tunnel. Postawili 125 tys. budynków użyteczności publicznej, w tym 41,3 tys. szkół i 469 lotnisk. Zbudowali 8 tys. parków oraz 18 tys. placów zabaw i boisk sportowych”.

Nowy Zielony Ład powinien pójść podobną ścieżką, z tą różnicą oczywiście, że tym razem inwestycje i nowe miejsca pracy nie byłyby nastawione na autostrady czy lotniska, ale na rozwiązania sprzyjające na dłuższą metę obniżeniu potrzeb energetycznych, na przykład niskoemisyjne mieszkania bądź rozbudowę terenów zielonych.

Sojusz ruchu pracowniczego i ekologicznego jest tematem, który często wraca w książce. Pojawia się w niej choćby przykład związku zawodowego nauczycieli z Los Angeles, który wśród swoich postulatów ma także rozwiązania proekologiczne. Zdaniem autorów podobny sojusz byłby możliwy w wielu innych przypadkach i jest kluczowy, jeśli ambitny program transformacji społecznej ma się powieść.

Systemowe problemy, systemowe rozwiązania

„The Future We Choose” oraz „A Planet to Win” to książki, które dobrze się uzupełniają. Pierwsza trafnie zarysowuje wszystkie systemowe problemy, z którymi musimy się zmagać, a także konsekwencje naszych zaniedbań, druga proponuje systemową odpowiedź na te wyzwania.

Autorzy obu książek wiedzą, że czeka nas ciężki bój, a społeczeństwo to nie jest coś, co można z dnia na dzień przestawić na nowe tory. Ale zmiany są nieuchronne, czy nam się to podoba czy nie. Jeśli sami nie dokonamy transformacji, zrobi to za nas zmieniający się klimat. Z tą różnicą, że w tym pierwszym przypadku możemy podejmować demokratyczne decyzje i kontrolować zmiany, w tym drugim będą one dyktowane paniką wywoływaną przez kolejne kataklizmy klimatyczne.

Przykład pandemii pokazuje, że działanie na ostatnią chwilę, pod presją, nie sprzyja konsultacjom społecznym. Lepiej więc myśleć i działać z politycznym rozmachem teraz niż czekać, aż sytuacja wymusi podejmowanie decyzji w panice i za plecami społeczeństwa.

Cykl tekstów do działu Ziemia powstaje we współpracy z Goyki 3 Art Inkubatorem, organizatorem festiwalu Literacki Sopot, którego dziewiąta edycja odbędzie się w dniach 20–23 sierpnia. Motywem przewodnim będzie literatura kanadyjska, ale ważną częścią festiwalu staną się także rozmowy z naukowcami i artystami w cyklu „Antropocen”.
logo

 

 

 

 

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).