Bez marynarek
fot. O. Bodnaruś

8 minut czytania

/ Muzyka

Bez marynarek

Maciej Krawiec

Po sukcesie albumu „Repetitions” z utworami Komedy EABS najwyraźniej uwierzyli, że stanowią zespół jazzowy z prawdziwego zdarzenia. Do tego brakuje im jednak jeszcze nieco jakości i wyrafinowania

Jeszcze 2 minuty czytania

W filmie „Ping-pong” Józefa Hena jest scena, w której bohater – w tej roli Mieczysław Czechowicz – przed partią tytułowej gry pyta: „Czy panie pozwolą, że zdejmę marynarkę?”. Odpowiada mu jego żona: „Naturalnie że zdejmij, my tu wszyscy chodzimy prawie nadzy”. Ten dialog stał się jednym z sampli, które wykorzystał septet EABS z Wrocławia na swoim debiutanckim albumie „Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda)”. Również pewnego obnażenia dokonują artyści tego zespołu na najnowszym longplayu z autorskimi kompozycjami „Slavic Spirits”.

Dzięki tamtym zabiegom, a także za sprawą bardzo solidnie przemyślanej koncepcji debiutancka płyta przyniosła im spory rozgłos i wiele wyróżnień: nominację do Paszportu „Polityki” dla lidera Marka Pędziwiatra i do Fryderyka w kategorii Debiut Roku Jazz, statuetkę Mateusza Trójki oraz tytuł Najlepszego Zespołu Elektrycznego w dziennikarskiej ankiecie „Jazz Forum”. O ile jednak wtedy można było przymknąć oko na różne słabości zespołu, o tyle na albumie „Slavic Spirits” już nie sposób ich zignorować.

Z koncertów prezentujących „Repetitions” pamiętam mało przekonujące partie solowe, niezbyt ciekawe podkłady perkusyjne i nierówny wokal lidera – pianisty Marka Pędziwiatra. Przypominam sobie też ich występ sprzed czterech lat w Kielcach, kiedy interpretowali kompozycje Milesa Davisa. Wówczas prezentowali sprawne hip-hopowe muzykowanie z elementami improwizacji, dla którego naturalną przestrzenią jest zatłoczony klub: to tam pulsujące groove’y, zapętlone motywy i ogólna energia zwykle gwarantują sukces.

Gdy jednak miałem okazję skupić się na ich muzyce w sali koncertowej, na jazzowym skądinąd festiwalu, mimochodem szukałem progresji formy, badałem przebiegi narracyjne, przepływy energii w zespole, jego dynamikę, wiarygodność emocji, złożoność rytmu i instrumentalnej pracy całego zespołu. Pod tymi względami EABS wypadał przeciętnie. Grupa sprawdzała się za to świetnie jako zespół klubowy. Ba, mają na to papiery: przez kilka lat koncertowali we wrocławskim lokalu Puzzle, towarzysząc między innymi raperom i soulowym wokalistom ze Stanów Zjednoczonych (rozwinięciem ich skrótowej nazwy jest tytuł tamtych wydarzeń: Electro-Acoustic Beat Sessions). Spełniali tym samym swoje marzenia, ponieważ Pędziwiatr i jego koledzy przez lata fascynowali się amerykańskim hip-hopem – klasycznymi nagraniami Wu-Tang Clan czy A Tribe Called Quest. Ze streszczeniem owych dokonań można się zapoznać, sięgając po kompilację utworów koncertowych EABS z lat 2012–2014 pt. „Puzzle Jazz Mixtape”. Słychać tam kompetentny, bezpretensjonalny band, którego muzycy rozumieją swoją rolę akompaniatorów wobec raperów czy wokalistów. EABS byli jednak bardziej ambitni.

Mając za patronów Michała Urbaniaka czy artystów amerykańskich, chcieli powiązać swoją muzykę z jazzem. Biorąc na warsztat mniej znany dorobek Krzysztofa Komedy, EABS zrobili to co ich koledzy zza oceanu. Robert Glasper reinterpretował dorobek Milesa Davisa, Kamasi Washington sięgał do tradycji spiritual jazzu, Miles Mosley garściami czerpał z amerykańskiego funku lat 70. Polacy na „Repetitions” zajęli się tym, co bliskie ich tożsamości – dziedzictwem polskiego jazzu. To przedsięwzięcie realizowało bardzo atrakcyjny koncept muzyczno-kulturowy, na którego gruncie rodzimy jazz i kinematografia lat 60. spotykały się z tym, co rozgrzewa publiczność drugiej dekady XXI wieku: połączeniem soulu, hip-hopu, funku i rocka. Album przekonywał swoimi założeniami, ale nie muzyką: pośród efektownie nagranych, mięsistych tematów, sprawnego hip-hopu i gdzieniegdzie ciekawych improwizacji pojawiały się bardzo standardowe sekwencje jazzowe, wiodące donikąd sola i słabe partie wokalne. Może i EABS zabrali Komedę „dalej niż Stańko, Możdżer i bracia Oleś” – jak przed dwoma laty pisał w „Polityce” Jan Błaszczak – ale wszyscy wymienieni muzycy podróżowali z nim głębiej niż wrocławski zespół.

Komedą już się jednak septet nie zajmuje. Po wydaniu trzech albumów z jego kompozycjami (dwóch studyjnych i jednego koncertowego) EABS postanowili napisać własne utwory. Ponownie towarzyszy im koncept: punktem odniesienia jest pojęcie słowiańskiej duszy. W materiałach prasowych można wyczytać, że artyści skupili się na „mitologii słowiańskiej i demonologii polskiej, jednocześnie zastanawiając się nad współczesną duchową kondycją Polaków”, a ich nowe kompozycje są „próbą radykalnego zerwania z utartymi mitami narodowymi, które sterują zbiorową wyobraźnią Polaków”.

Nie lada wyzwanie! EABS bez wątpienia „umieją w PR” – pokazali to zarówno przy serwowaniu kolejnych komedowskich albumów, jak i podgrzewaniu atmosfery przed premierą „Slavic Spirits”. Pamiętając wybitną koncertową interpretację drugiej części „Dziadów” autorstwa kwartetu High Definition, sądziłem, że może i EABS sugestywnymi środkami muzycznymi poruszy metafizyczne struny.

Docenić trzeba, po raz kolejny, spójność koncepcji, fachowość produkcji albumu i próbę podzielenia się ze światem opowieścią o tym, co subiektywne i lokalne. Do wersji deluxe albumu dołączono erudycyjny esej Sebastiana Jóźwiaka – managera i konceptualisty poczynań EABS, Slavic Spirits, Astigmatic Records 2019EABS, Slavic Spirits”,
Astigmatic Records 2019
EABS – na temat słowiańskiej duchowości. Wracając do muzyki: wątki wywiedzione z dziejów Słowian znalazły swój wyraz w enigmatycznych, nastrojowych, nieraz pachnących grozą abstrakcjach („Ciemność”, „Ślęża (Mgła)” i „Przywitanie słońca (Rytuał)”), tęsknych motywach („Południca”), ludycznym groovie („Ślęża” i „Przywitanie Słońca”) oraz suicie „Leszy”, łączącej ilustracyjność, niepokojący trans z ekstatyczną podniosłością. To ona jest najlepszym utworem na płycie, między innymi dzięki rewelacyjnemu solu gościa z Wielkiej Brytanii, Tenderloniousa na saksofonie sopranowym. Warto wysłuchać kilka razy, jak muzyk prowadzi narrację swojej partii oraz jak przebiega kolektywne przeżywanie dźwięków w jej trakcie. Uwagę zwraca wyeksponowanie soundu basisty Pawła Stachowiaka – to on faktycznie prowadzi pracę zespołu, razem z perkusistą Marcinem Rakiem. Słuchacza cieszy zwłaszcza gra tego ostatniego, który w ciągu kilku lat przedzierzgnął się z hip-hopowego, siłowego bębniarza w całkiem interesującego muzyka.


Ciążą jednak temu albumowi niedostatki znane z wcześniejszych spotkań z zespołem. Przede wszystkim nie zaszkodziłaby kompozycjom EABS większa złożoność. Mało która partia solowa muzyków się sprawdza. Oto wykaz ich przewinień: nadmiar pogłosu i zbytnia długość (saksofonista Olaf Węgier w „Ślęży”), brak konkluzji (Pędziwiatr w „Południcy”), ogólne zagubienie i słabowitość (trębacz Jakub Kurek w „Południcy”) czy mało fortunny dobór brzmienia oraz nieciekawa opowieść (Pędziwiatr w „Leszym”). To tak, jakby indywidualności septetu nie nadążały jeszcze za rozpędzającymi się aspiracjami całego kolektywu.

Możliwe, że po sukcesie „Repetitions” EABS uwierzyli, że stanowią zespół jazzowy z prawdziwego zdarzenia, który jest w stanie stworzyć w pełni przekonujący autorski album instrumentalny. Do tego brakuje im jeszcze nieco jakości muzycznej i większego formalnego wyrafinowania.