Martwa natura
fot. Urszula Zajączkowska

13 minut czytania

/ Sztuka

Martwa natura

Urszula Zajączkowska

Rośliny nie uciekają z miejsca zagrożenia, rozpoznają jednak częstotliwości wibracji liścia, gdy nadgryza je chrząszcz. Dlaczego nie wolno znęcać się nad kotem albo myszą, ale z roślinami w sztuce współczesnej można zrobić wszystko?

Jeszcze 3 minuty czytania

Im bardziej zasadzam się w kotlinach laboratorium, tym lepiej wiem, że próba objaśniania życia roślin, czyli istot od nas odmiennych, przez używanie jedynie twardych liczb i sztywnych funkcji, jest zawsze dotkliwą konfrontacją z niemocą tej metody. Jej bezwzględnym przecież warunkiem jest porzucenie tego, co inne, nieopisywalne dla języka nauki.

A przecież jest też coś poza tym. Chociażby te czyste i proste doznania z dzieciństwa, które człowiek dojrzały rozpamiętuje, patrząc na liść, kwiat lub patyk w ogrodzie. Prosty, bardzo osobisty zachwyt, zdziwienie i własna nad tym refleksja, albo jej wspaniały brak. Milczenie w spotkaniu z jakimkolwiek żywym organizmem i tak jest przecież prawdziwą rewelacją.

We współczesnej nauce zachwyt nie liczy się zbytnio, przede wszystkim dlatego, że w istocie jest niepoliczalny. W moim laboratorium pełnym roślin, w lesie czy w ogrodzie zachwyt pojawia się we mnie uporczywie, na nowo i wciąż intensywnie. Muszę go jednak porzucać z braku równań na niego, chować do kieszeni, kiedy robię poważną, naukową minę. I wielu z nas tak robi. Słucham zachwytów jedynie w przerwach między referatami, w tym krótkim czasie, kiedy ożywają oczy, a język nie składa się już w twardą logikę. Przyznaję, że tylko po to jeżdżę na konferencje.

Dlatego z wielkim zainteresowaniem przyglądam się innym możliwościom myślenia i objaśniania świata, w tym także świata roślin, które stawiają je w szerokim kontekście, bez narzucanej przez naukę klasyfikacji i bez sztywnych granic. Warto iść nie tylko za Newtonami i Darwinami, mimo ich zasług i światła. W końcu i mi stała się bliska głośna dziś idea posthumanizmu, która jednoznacznie strąciła człowieka z piedestału pana świata, a postawiła go na równi ze wszystkim, co żyje. Wspaniale, że opowiadaniem o roślinach zajęli się artyści. Także dla mnie to równorzędna droga, jaką obrałam w próbie zrozumienia natury. Długo przyglądałam się działaniom artystów z uwagą i szczerą otwartością, jednak teraz pozwalam sobie być nieposłuszna wobec bezkrytycznych zachwytów. Kiedy w sztuce biorą udział organizmy żywe, wiara w równość bytów często niechcący gdzieś się gubi.

Patrzę na drzewo i wspominam ludzi, których nie ma, a którzy włożyli siewki w macierz ziemi. Niemal nie ma już pierwotnych lasów w Polsce, prawie każdy las jest lasem od-człowieka. Kiedy artystka Diana Lelonek wyciąga z lasu zarośnięte mchami buty, wykładziny i inne przedmioty zaświadczające o działaniu człowieka, pokazuje, że brutalnie wniknął on w naturę i ją niszczy. Nie przeszkadza to jednak autorce wiele z tych obiektów zamknąć w gablocie galerii i uśmiercić. Wzbudzanie procesów fotosyntezy przez światło, przy jednoczesnym braku wody, to dla roślin naprawdę ciężka śmierć. Zamiast mówić o zawiłościach procesów fizjologii, z premedytacją pozwalam sobie na skrót i antropomorfizm: to jak bieg bez wody po pustyni. Początkowo rośliny czerpią z zasobów własnych tkanek, czyli poją się sobą, później wszystko się kończy. Światło świeci dalej.

fot. Urszula Zajączkowskafot. Urszula Zajączkowska

Na wystawie Lelonek w Centrum Sztuki Współczesnej w gablotach tkwiły suche jak wiór mchy – to rośliny poikilohydryczne, czyli czerpiące wodę z atmosfery. Nie mają korzeni ani systemu transportu wody – są jak czuły naskórek runa lasu. Jeśli zrezygnujemy z myślenia botanicznego i wejdziemy w mikrobiologię, jest jeszcze gorzej i znacznie smutniej. W świecie powierzchni buta czy kawałka materiału ustanowił się przecież mikrokosmos bakterii, grzybów, śluzowców i owadów. Dla nich taki but to planeta i granica nie do przejścia przez całe życie. One też musiały zginąć. Gdzie tu podziała się idea współodczuwania i równości bytów?

Żywe, roślinne ciało tworzy się z powietrza, światła i wody, czyli tego, co bezpośrednio je dotyka. W roślinach zapisane jest więc ich najbliższe otoczenie, to dobre i to całkiem złe. Udowodniono, że nawet 50 metrów od pola uprawnego w drzewach tkwią pestycydy i środki ochrony roślin. Rośliny chłoną środowisko i to środowisko ustanawiają, a człowiek zasiedla nowymi gatunkami miejsca przez siebie skażone, nazywając to rekultywacją terenu. Są pośród roślin takie, które to wytrzymują i wchłaniają trucizny w swoje ciała, wciąż żyjąc. To dlatego na przykład na hałdach wysadza się rokitniki. W 2018 roku Diana Lelonek, swobodna wobec prawideł biologii roślin, postanowiła zamanifestować żal wobec człowieka i jego aroganckich działań na ziemi, inicjując zbieranie owoców rokitnika rosnącego na hałdzie powstałej po wydobyciu węgla brunatnego, wyciskanie z nich soku i częstowanie nim ludzi (czytałam, że był pyszny). Niestety, jest bardzo prawdopodobne, że ten sok nie był tylko sokiem z rokitnika, ale także sokiem z hałdy.

Od początku studiowania życia roślin zajmuję się ich regeneracją. Źródłem odnowienia ich ciał są zawsze pozostałe, żyjące komórki. W pniu pełnym drewna ciągną się sznureczki żywego i uwodnionego miękiszu. Są komórki promieni, są u niektórych przewody żywiczne. Tuż pod korą jest też ciągle żywe łyko. Pod ziemią korzenie, a w nich coś całkiem wyjątkowego – prawdziwe obnażenie i otwartość. Żywe komórki, niczym nieosłonięte, dotykają grudek brudnej ziemi, nagie – bez kory i bez wosków. Te komórki to miliardy włośników. Nie widać ich, więc rzadko się o nich myśli. Dlatego ścięcie drzewa nie jest metaforą dekapitacji człowieka. Dzięki temu, że jego druga połowa wciąż jest nietknięta, z pozostałych żywych komórek w korzeniu i pniaku mogą odtworzyć się pędy, a nawet całe drzewo. Ze zgrozą więc oglądałam prace Michała Frydrycha, który malował pniaki grubą farbą. Był to wyraz sprzeciwu dla bezsprzecznie haniebnej decyzji ministra Szyszki o całkowitej wolności w wycinkach drzew. Jednak akcja artystyczna sprawiła, że regeneracja została zablokowana, sam artysta prawdopodobnie zakatrupił wiele drzew. Ponownie, rezygnując z języka nauki, powiem: malowanie pniaków nadal żywych drzew jest jak nałożenie na głowę szczelnej foliowej torby.

fot. Urszula Zajączkowskafot. Urszula Zajączkowska

W Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie podczas zgromadzenia zwanego Parlamentem Ciał, którego celem było „zawiązanie antyfaszystowskiej, antykolonialnej i transfeministycznej koalicji”, długo było gadane o prawie kobiet do przeprowadzenia aborcji. Wymęczyła mnie ta mowa dla przekonanych, bo przecież nic więcej nie mogło się tam wydarzyć. Jednak tego samego wieczoru odbył się też performans „Śluzowce przeciwko faszystom” – na koniec widzowie otrzymali w małych pojemniczkach zarodniki śluzowców do domowej hodowli. Co mieli z nimi zrobić w listopadzie w Warszawie? I co to są, do cholery, śluzowce? (Oczywiście, masz prawo nie wiedzieć o nich także ty). Śluzowce to biologiczne misterium o wyjątkowych cechach, ale wciąż z własnym prawem do życia w miejscu, którego potrzebują. A potrzebują trochę cienia w lesie, wilgoci, fragmencików rozkładającej się leśnej materii, chłodu na noc i spotkań z innymi mikroorganizmami. Nie potrzebują ciebie. Ten kontrast wolnościowych tez dyskusji o aborcji oraz gestu rozporządzania się cudzym życiem nikogo z obecnych nie zdziwił. Mnie niepokoi, bo tego wieczoru zobaczyłam najazd konkwistadorów na dalekie, nieznane wyspy (mikroświata) i jak zwykle wtedy branie go sobie w posiadanie.

Rośliny nie mają oczu i głosu, nie odwracają się po uderzeniu. Nie uciekają pospiesznie z miejsca zagrożenia jak kot czy mucha. Ale przecież drzewa rosnące nad morzem, regularnie tłuczone przez rozpędzone cząstki wiatru będą rosły pochylone w takiej formie, by siła uderzenia jak najmniej działała na gałęzie. Drzewa rosną wolno, ich czucie i reakcję trudno sobie wyobrazić ze względu na czas życia i prędkość, z jaką poruszają się w porównaniu do nas. Mówi się, że rośliny nie czują bólu, a powinno się raczej mówić: odczuwanie roślin jest inne niż nasze. Jest już wiele dowodów na to, że rośliny są wrażliwe na dyskretne zmiany grawitacji, odczytują kolor światła, rozpoznają częstotliwości wibracji liścia, gdy nadgryza je chrząszcz, dzięki temu włączają procesy obronne. Przesunięta o kilka centymetrów mięta w laboratorium przestaje się ruszać na kilka godzin, a przecież ruch u roślin jest zawsze ekspresją ich niezakłóconego życia.

fot. Urszula Zajączkowskafot. Urszula Zajączkowska

Od wielu lat to mierzę, a od roku badam odkształcenia ciał roślin, stosując optyczną metodę korelacji obrazu, używaną m.in. w NASA w badaniach rakiet kosmicznych. Na razie badam liście mięty i kwiaty stokrotek, robiąc wszystko, żeby ich nie dotykać, bo wiem, że oznacza to dla nich ogromne zaburzenie rytmu. Nie mówię, że to sprawia im ból, ale na pewno zatrzymuje ich wzrost i każe ten czas przeczekać. 

Co miałam zatem myśleć, oglądając film wyświetlany w ogrodzie botanicznym w Palermo podczas zeszłorocznego Biennale, na którym chiński artysta Zheng Bo pokazywał, jak kopuluje z paprociami? Cała moja wiedza jednoznacznie wskazuje, że podczas gdy ów chiński artysta Zheng Bo kopulował z paprociami, paprocie nie kopulowały z chińskim artystą Zheng Bo. I nieprawdą jest, co czytamy w opisie projektu – że artyści właśnie tak „nawiązują emocjonalne i fizyczne relacje z roślinami, polegając na swoich ciałach, a nie słowach”. Według mnie to był tylko ludzki monolog i gwałt. Jak zatem umieścić go w kontekście idei troski i wrażliwego współodczuwania wszystkich istnień? Nie trzeba większego wysiłku, by zrozumieć celowość tej wizualizacji, w której chodzi o drażnienie oka, banalną metaforę, odczuwany przez widza dyskomfort. Nie mogę też zrozumieć, dlaczego artysta nie posłużył się do tego w takim razie choćby żółwiem, skowronkiem albo tygrysem.

„Chwasty” Karoliny Grzywnowicz, wystawione w 2015 roku w Zachęcie, były pełną emocji opowieścią o wyjątkowej biosferze, jaką tworzą związki ludzi i bliskich im roślin. Fragment łąki z terenów przesiedleńczych sygnalizował, że ludzie, jak żadne inne organizmy na świecie, potrafią siłą przenosić swoje światy w całkowicie obce im miejsca. Wysiedlona łąka w galerii wygląda przejmująco, ale ja patrzyłam i widziałam też coś jeszcze – coś na kształt „Piramidy istnień” Katarzyny Kozyry, z tym że nadal żywej.

Rośliny nie warkną, nie podrapią, nie zapłaczą. Czy wobec tego można zrobić z nimi wszystko i jeszcze mocniej? Myślę też o filmie greckiej artystki Janis Rafy, na którym samotne stare drzewo oliwne było wyżynane bez korzeni przez wielką maszynę, po czym transportowane w całkiem inne miejsce, gdzie czekał na nie ogromny dół. Dlaczego nie wolno znęcać się nad kotem albo myszą, ale z roślinami w sztuce można zrobić wszystko?

Istnieją jednak projekty, które wykorzystują rośliny, próbując uwzględnić charakter ich istnienia i potrzeby życia. W pracy Joanny Rajkowskiej „Trafostacja” rośliny porastały nieczynną betonową bryłę stacji transformatorowej we wrocławskim parku. Po murze ciekła woda, dosadzono pnącza i paprocie, by właśnie tak zainstalowane tam rośliny robiły swoje. Dziś zostało tam niewiele życia, bo brakuje wody. To budowla otwarta dla każdego, w parku, więc ludzie tam sikają, depczą, rośliny swobodnie rozrastają się już tylko na dachu. Bez ludzkich rąk wysiewają się z latających nasion konyzy, mniszki i prątniki, zęborogi – trawiąc resztki papy i nadgryzając mur.

W 2009 roku przed Hamburger Bahnhof – Muzeum Sztuki Współczesnej w Berlinie, John Knight oddał naturze kawałek klombu – po prostu przestano robić z nim cokolwiek, wedle tej samej zasady nieingerowania. Artystę zainspirował manifest napisany przez zięcia Karola Marksa – Paula Lafargue’a pt. „Prawo do lenistwa”. Dookoła były bukszpany podcięte w kostki i kule, a tu powoli trawnik zmieniał się w dzikie chwastowisko. Pojawiły się gatunki obce jak bożodrzew i nawłoć późna, a wraz z nimi pytania o granice, jakie człowiek rysuje na mapie biosfery świata, i refleksje, jak bardzo przestrzeń miasta nie jest strefą wolności roślin. Nikt też nie cierpiał.

Bo nie chodzi o to, żeby płakać, jedząc pomidory, ale żeby budować wdzięczność i radość dla pierwotnej konstrukcji natury, w której uczestniczymy tak samo jak paprocie, śluzowce czy kos. Już zaraz oddamy jej całych siebie. Ale teraz jeszcze błądzimy, zadajemy trudne pytania i niszczymy, ciągle z wysoka.