On ma trzydzieści dziewięć lat i właśnie wyrasta z pseudohipsterskich ciuchów w rozmiarze M. Kończą mu się włosy, pieniądze i pomysły na życie. Na powiatowych stacjach benzynowych w przyciemnionych okularach (dzienne światło przyprawia go o ból głowy) pozuje na polskiego Hanka Moody’ego, choć – nie oszukujmy się – z bohaterem „Californication” łączy go niewiele poza słabością do procentów. Redaktora plotkarskiego portalu SEE/Ty! z ambicjami na przedstawiciela „myślącej mniejszości” bardziej niż hedonistyczne hankomoodzenie pociąga tragiczne besserwisserstwo, narodowa skolioza. Borys, jedyny czuły wśród barbarzyńców „znudzonych czekaniem na weekend”. Głos pokolenia. Znamienne – ostatnie prawdziwie dręczące go namiętności to houellebecqowskie mdłości i głód.
Ona jest jego spotkaną po latach, a jakże, szkolną miłością. Odjeżdżając spod McDrive’a „nowym autem w cenie mieszkania”, wygłasza „marksistowskie gadki” w obronie wyzyskiwanych przez korporacje bangladeskich szwaczek. Amatorka mocnych trunków ze słabością do postpunkowego image’u niczym „Lisbeth Salander na pogrzebie Stiega Larssona”. Rajska Aneta vel Nieta (gra słów od „nie ta”, nieodpowiednia, słowem: femme fatale) właśnie rozstała się z kochankiem, właścicielem użyczonego jej auta (w cenie mieszkania) oraz równie wartościowego przestronnego lokum na drugim piętrze powojennej kamienicy (lakierowana podłoga, sklepowy pop-art, srebrny macbook, kolonialne biurko). Piękna „gasnącą młodością, cichą rozpaczą wiotczejącej z dnia na dzień skóry”, ale – spokojnie – piękna także „swą mądrością, zgodą na to, co nieuchronne” (przynajmniej w deklaracjach nostalgicznego narratora).
Tomasz Organek, „Teoria opanowywania trwogi”. W.A.B., 352 strony, w księgarniach od maja 2019
Nieuchronna jest przede wszystkim ich wspólna podróż z Warszawy do Wolina. Wcale nie spontaniczna czy powodowana porywem dawnego uczucia, a wymuszona rodzinnymi okolicznościami, którym wyraźnie zakłopotana swoim wiejskim pochodzeniem Aneta nie ma odwagi stawić czoła samotnie. Klasyczna intryga fabularna, polegająca na wyczerpującym, wymuszającym konfrontację z przeszłością powrocie do korzeni, okazuje się także pretekstem do efektownej literacko przeprawy przez Polskę. Ale Szczerkowa w duchu przygodówka (folklor przydrożnych stacji, barów i zajazdów), którą zapowiada początek podróży, nieoczekiwanie zmienia się w pełną pościgów krwawą powieść akcji. W efekcie obcujemy tu z czymś, co przypomina dziką fantazję o pożenieniu kina Patryka Vegi (dialogi) i Wojciecha Smarzowskiego (ambicje). Postaci Organka są rzeczywiste i symboliczne zarazem, do szpiku polskie (czytaj: Smarzowskie), począwszy od skorumpowanych policjantów, przez lokalną mafię paliwową, po chłopów w ciuchach boho. Nieprzypadkowy jest także czas zdarzeń oraz ich tło: Wszystkich Świętych i wiejskie wesele. Wszystko doprawione przemocą i seksem, porwaniami, bójkami i haraczem.
Doprawdy trudno wyobrazić sobie większą rozpiętość fabularno-stylistyczną od tej, którą prezentuje „Teoria opanowywania trwogi”. Świat przedstawiony tej powieści organizuje nieustanna, bezzasadna paplanina, daleka jednak od kpiny czy satyry. „Teorię” przepełniają zwątpienie, ból i smutek. Obok próbujących wyrazić te emocje, niewiarygodnie pretensjonalnych (generalizacje zawsze wypadają groteskowo), a przez to mimowolnie komicznych fragmentów, znajdziemy w debiutanckiej powieści gwiazdy Męskiego Grania pomysły fabularne godne osobliwie pokręconych, nasączonych czarnym humorem fantazji Weroniki Murek (rozdział „Altana”). Zdecydowanie lepiej wypada Organek w partiach opisowych (mordobicia i pościgi, względnie zmartwychwstania) niźli dialogowych czy – szczególnie – eseistycznych, których wymowę dałoby się sprowadzić do kilku wersów jednej z jego piosenek: „Coś mi jest / Nie wiem co to / Może to hashimoto”.
To książka nierówna, egzaltowana. Interesujące rozwiązania fabularne zdecydowanie psuje naiwna, publicystyczna poza oraz wrzucane znienacka między rozdziałami obrazki rodzajowe zapisane mową pozornie zależną. Mimo wszystko czytana na początku czerwca „Teoria opanowywania trwogi” doskonale wpisała się w klimat obchodów 30. rocznicy obrad Okrągłego Stołu. Jej akcja rozgrywa się bowiem pomiędzy dwiema symptomatycznymi pokoleniowymi konfrontacjami. Rozpoczyna miękkim, bierno-agresywnym, sztubackim wręcz konfliktem bohatera z milenialsami z SEE/Ty!, a kończy przemocowym, krwawym starciem z pokoleniem ojców, mężczyzn, którzy mają dziś władzę i kapitał oraz obsesję na punkcie przeszłości. Co ciekawe, rozgrywane w „Teorii” generacyjne napięcie zdradza to samo rozgoryczenie, któremu dała wyraz w rozmowie z Piotrem Wytwickim szefowa działu politycznego „Kultury Liberalnej” Karolina Wigura: „Myśleliśmy wielkimi kategoriami, że będziemy mostem między bohaterami opozycji demokratycznej a milenialsami. Ale nie będziemy żadnym mostem. Co najwyżej rodzajem przerywnika”.
„Podświadomie łączyła nas pokoleniowa więź ludzi, którzy urodzili się – jak powiadają skrupulatni Niemcy – nichts Halbes und nichts Ganzes” – mówi Borys o rocznikach 70. To pokolenie przeżyło świadomie rok 1989, ale zdawało maturę w latach 90. i zanim skończyło nikomu niepotrzebne studia, było za późno – nie załapało się „ani na rewolucję, ani na dystrybucję”. „Cały czas byliśmy gdzieś pomiędzy. Zawsze albo za późno, albo za wcześnie. Nigdy w czasie odpowiednim dla siebie” – żali się bohater „Trwogi”.
Jednocześnie jest to pokolenie zupełnie nierozumiejące tych, którzy właśnie weszli w dorosłość – roczników dziewięćdziesiątych, pierwszej od ponad dwustu lat generacji wychowanej w niepodległym kraju. Organek wokalista zupełnie serio śpiewa, że „młodzieży wyraźnie brakuje powstania, / Młodzież się nudzi na nogach się słania. / Młodzieży wyraźnie brakuje rozrywki, / Młodzież się nudzi – dziary i grzywki”. Organek prozaik ejdżyzuje na podobną nutę – czepiając się już nie tylko miałkich rozrywek, apokaliptycznych dziar, ale i ostentacyjnych „wykrzykników”. Ich (milenialsów) „eksklamacja była obca (…), dla mojego rocznika ciągle nieobyczajna, zgapiona, małpia” – przyznaje. Oni są inni – powtarza bezradnie Borys w ślad za socjologami. Trudno orzec, czy są to mobilizujące szturchnięcia, czy świadomie przyjęta, niewidząca podstaw do dialogu wyższościowa poza zblazowanego wuja, Pana Przerywnika, czterdzieści lat poddawanego „terapii grupowej z każdym wyjściem na ulicę”.
W wywiadzie udzielonym „Tygodnikowi Powszechnemu” Danuta Wałęsa mówiła o tym, w jaki sposób jej mąż Lech zwykł rozmawiać ze swoimi wnukami: „Nie osiągniesz tego, co osiągnąłem ja” – powtarza symbol Solidarności. To charakterystyczna postawa tego pokolenia, aroganckich bohaterów Okrągłego Stołu. Tymczasem „demokracja ma łagodne namiętności. My, jako pokolenie, nie byliśmy konfrontowani z przemocą. W sensie politycznym jesteśmy delikatniejsi i mniej zdolni do tego, by przejmować władzę” – mówi o swoim pokoleniu Wigura.
Borys zderza się z brutalnością generacji, która musiała twardo grać, by przejąć władzę, i nie potrafi przeciwstawić się temu porządkowi. Ponad jego głową, bez jego udziału rozegrają się rozmowy o przeszłości, wywiedzionych jeszcze z wojska układach, które dotąd nieodwołalnie ciążą na losie dzieci. „Trwoga, obywatelu sierżańcie!” – zwykł mawiać jeden z bohaterów Organka. Trwoga, która kieruje życiem Borysa, pochodzi właśnie z tamtych, autorytarnych czasów. Borys jest miękki, niepewny, udręczony mdłościami. Jego zadzierzgnięta na nowo znajomość z Anetą, ich symboliczna wyprawa po pokoleniowy spadek, zakończona niespodziewanym zmartwychwstaniem tych, którzy mieli wreszcie odejść i oddać władzę, będzie równie trwała jak tworzone przed wyborami koalicje. „Wiosna wybuchła mi prosto w twarz / Z nosa leci mi krew – śpiewał Organek głosem Borysa w radiowym hicie 2017 roku. – Jestem taki nieodporny”. Jeśli Organek wokalista chciał się jeszcze buntować i walczyć, Organek prozaik się poddaje, dezerteruje. „Wszystko jest polityką, a polityka jest wszystkim. (…) Wszystko zostało podzielone i znienawidzone. Wszystko zostało oplute, zhańbione, wypaczone, przeinaczone i spalone”. Porozumienie nie jest możliwe.
Gdzie zatem szukać ratunku? Nowym złudzeniem jest ucieczka w chłopomanię. Tęsknoty Borysa za życiem prostego ludu (rozdział „Jutro”) przypominają wygłoszony ledwie kilka tygodni temu manifest Pauliny Młynarskiej w obronie prostych gaździn z Podhala. „Urobione po łokcie, stawiające na stole talerze parującej zupy, krojące chleb, parzące się przy dokładaniu do pieca, troszczące się o wszystkich, tylko nie o siebie. Nie mogę się z tym pogodzić” – pisała na Facebooku była już felietonistka Onetu, poirytowana pogardą Krystyny Jandy wobec elektoratu PiS. Nawet jeśli były to zdania szczere, jest w nich paternalizm wyczuwalny także w postawie Borysa, próbującego za wszelką cenę kupić sobie u gospodarzy symboliczną chwilę bezpieczeństwa. Chłopi udzielający mu schronienia mają nie tylko dobry chleb, swojskie jajka i spódnice, pod którymi mógłby spokojnie zamieszkać Oskar Matzerath. Są rezerwatem moralności wśród wszechobecnego, reprezentowanego przez pokolenie ojców zła. Trudno się nie zgodzić – polityczna skuteczność stoi dziś właśnie po stronie rzeczników „prostego człowieka”. Pytanie, jak długo.
Tekst powstał we współpracy z Krakowskim Biurem Festiwalowym, organizatorem Nagrody Conrada za debiut literacki, przyznawanej w ramach programu Kraków Miasto Literatury UNESCO.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).