ZOFIA ZALESKA: W Polsce zwykle postrzega się literaturę jidysz jako twórczość folklorystyczną lub świadectwo świata, którego już nie ma. W antologii „Moja dzika koza”, którą przygotowałyście razem z Joanną Lisek i Bellą Szwarcman-Czarnotą, pokazujecie, że to twórczość wielowarstwowa i różnorodna. A także że ma ona rodowód kobiecy.
KAROLINA SZYMANIAK: Przez wieki jidysz był uznawany za język kobiet. Tradycyjna aszkenazyjska kultura żydowska była dwujęzyczna – jidysz był językiem codziennym całej społeczności, a hebrajskim i aramejskim, określanymi zwykle wspólnym mianem loszn kojdesz – język święty, posługiwano się we wszystkim, co dotyczyło sfery sacrum. Hebrajski służył też komunikacji między gminami, w nim spisywano ważniejsze, formalne dokumenty. Był językiem pisma i świętych ksiąg, a obowiązek edukacji religijnej dotyczył tylko mężczyzn. Nie oznacza to, że nie było kobiet świetnie wykształconych w kwestiach religijnych, ale w większości kobiety nie znały hebrajskiego, mówiły i modliły się w jidysz. Do nich przede wszystkim adresowano jidyszowe książki. Jidysz był uznawany za język nieuczoności i kobiecości.
I kobiecych mężczyzn.
Tak, czyli takich, o których mówiono, że są jak kobiety – nie są uczeni w piśmie, nie znają dobrze języków tekstów świętych. Takich mężczyzn oczywiście było wielu, wyobrażenie, że wszyscy posługiwali się biegle hebrajskim czy aramejskim jest pewnym ideałem kulturowym. W praktyce mężczyźni często znali te języki tylko na tyle, aby móc przeczytać tekst biblijny, konkretne modlitwy i odmówić, co trzeba. Jednak w dawnej kulturze żydowskiej wychodzenie ze sfery języka jidysz wiązało się z męskim dojrzewaniem. Jidysz był mową matki, językiem domowym, spraw codziennych i świeckich, chłopiec, dorastając, symbolicznie wkraczał w sferę ojca, sferę religijności i języka świętego. Tu tkwią korzenie powiązania jidysz z kobiecością.
W antologii pokazujecie, że kobiety nie tylko mówiły i modliły się w jidysz, ale też tworzyły w tym języku co najmniej od kilku wieków.
Ba, bywały też mecenaskami. Choć trzeba podkreślić, że twórcami dawnej literatury jidysz byli przede wszystkim mężczyźni tworzący – przynajmniej w teorii i założeniach – dla kobiet. Pisanie w jidysz bardzo długo traktowano czysto użytkowo, choć powstawały też przekłady pism świętych czy poświęcone im teksty. Na przykład napisana w XVI wieku Cene urene, czyli tzw. biblia kobieca, której autorem był Jankew ben Icchok z Janowa Lubelskiego. To adaptacja tekstu biblijnego, zorganizowana według rytmu cotygodniowych czytań w synagodze, uzupełniona o materiały między innymi z midraszy i wielu innych źródeł, wielokrotnie wznawiana i popularna też dzisiaj. Jidyszowy bestseller wszechczasów. W jidysz powstawała też literatura świecka, na przykład żydowskie adaptacje eposów rycerskich. Co ciekawe, ze względu na projektowaną czytelniczkę niekiedy rozwijano w nich wątki dotyczące właśnie kobiet.
„Moja dzika koza. Antologia poetek jidysz”. Red. Bella Szwarcman-Czarnota, Joanna Lisek, Karolina Szymaniak. Wydawnictwo Austeria, 624 strony, w księgarniach od marca 2019Dzieł dawnej literatury jidysz zachowało się stosunkowo niewiele, także dlatego, że społeczny prestiż tych tekstów był niższy. Tym bardziej dotyczy to twórczości kobiet. W antologii jednak pokazujemy kilka przykładów tych dawnych tekstów. Obok tekstów autorskich znalazły się w niej również tchiny, czyli modlitwy indywidualne, błagania i prośby o wsparcie i pomyślność w najróżniejszych sprawach – często bardzo intymne, dotyczące miesiączkowania, relacji rodzinnych, połogu czy narodzin dziecka. Zwykle są to teksty anonimowe, tworzone znów najczęściej przez mężczyzn, ale nie tylko. Nie są to utwory poetyckie sensu stricto, ale stanowią ważną tradycję dla twórczości poetek jidysz. W antologii umieściłyśmy między innymi „Tchinę trzech bram” napisaną przez Sarę Bas Tojwim. Wiemy o niej niewiele ponad to, że tworzyła w XVIII wieku i jako autorka odniosła wielki sukces. W pewnej chwili stała się postacią niemal legendarną, tworzone przez Bas Tojwim tchiny cieszyły się tak wielką popularnością, że wielu mężczyzn podszywało się pod nią, aby zyskać poklask dla swoich tekstów. W pewnych warunkach w dawnej kulturze marka kobiecości, trawestując poetkę Kadię Mołodowską, mogła być całkiem niezłą marką.
Mnie zaciekawił tekst, który trzysta lat temu na marginesie modlitewnika zapisała dwunastoletnia Gela.
Gela była córką konwertyty i razem z siostrą Elą pracowała jako zecerka w rodzinnej drukarni w Halle. Składały do druku modlitewniki hebrajskie z tłumaczeniem na jidysz. W posłowiu do jednego z nich Gela umieściła swój krótki tekst, rozpoczyna się on tak: „Tę piękną modlitwę od początku do końca / Wszystkie litery złożyłam własnoręcznie: Ja, Gela, córka Mojsze drukarza / Której matką była Frejda, córka rabiego Izraela Katza”. Dalej autorka wyznaje, że musi ciężko pracować, pisze o życiu w diasporze i samotności, z jaką boryka się rodzina konwertyty, a całość wyraża w tradycyjnym idiomie religijnym. Jest coś bardzo poruszającego i odważnego w tym, że ta dziewczynka postanowiła wpisać w modlitewnik siebie, zostawić w nim kilka słów opatrzonych własną sygnaturą.
Tekst Geli został przedrukowany w 1928 roku w antologii żydowskich autorek jidysz, wydanej w Chicago przez poetę Ezrę Kormana. Pod koniec XIX wieku, gdy jidysz i pisane w nim teksty uznano za ważną część żydowskiej kultury, kobiecy rodowód tej literatury zaczął być czymś wstydliwym. Twórcy nowoczesnej kultury żydowskiej włożyli wiele wysiłku w to, aby ten kłopotliwy rodowód zmaskulinizować, w rezultacie powstał kanon dzieł literackich w jidysz, z którego skutecznie wyrugowano kobiety. Publikacja antologii Kormana przypada z kolei na czas, kiedy rozpoczęła się już debata na temat żydowskiej literatury kobiecej. W latach 20. pojawiła się seria debiutów książkowych nowoczesnych poetek. Decyzja Kormana, aby poświęcić antologię wyłącznie twórczości poetek, była z całą pewnością związana z zamiarem wpisania kobiet w historię żydowskiej literatury. Modlitwa młodziutkiej Geli znalazła się tam, ponieważ pozwalała pokazać historyczność pisarstwa kobiet jako dziedzictwo współczesności. Korman został za swoją antologię skrytykowany, dawne teksty, które umieścił w antologii, czytano zupełnie anachronicznie, wedle współczesnych krytykom kategorii estetycznych. W recenzjach sugerowano między innymi, że kocha się platonicznie w prezentowanych autorkach, że jest poligamistą. Bardzo charakterystyczna jest ta seksualizacja dyskursu o twórczości kobiet. O wierszach poetek pisano najczęściej, że są wtórne, pełne lirycznej czułostkowości, „czarów i kaprysów” właściwych kobiecej płci. Wprost mówiono o „folklorze płci żeńskiej”. Za tymi deprecjonującymi kobiecą twórczość recenzjami stały partykularne interesy ówczesnej literackiej krytyki żydowskiej oraz przekonanie o tym, że doświadczenie męskie jest doświadczeniem uniwersalnym. Dzisiaj, jako antologistki, nie musimy już może wykonywać gestów ustanawiających na polu literaturoznawstwa, choć i tu nie jestem tego taka pewna. Ale jeśli chodzi o literaturę jidysz i jej współczesnych odbiorców, mamy wciąż, my i nasze koleżanki i koledzy, sporo do zrobienia.
Karolina Szymaniak
Liiteraturoznawczyni, tłumaczka, lektorka języka jidysz w Polsce i za granicą. Adiunkt w Żydowskim Instytucie Historycznym oraz w Katedrze Judaistyki Uniwersytetu Wrocławskiego, współpracowniczka Centrum Kultury Jidysz. Członkini władz Polskiego Towarzystwa Studiów Jidyszystycznych. W latach 2010–2015 redaktorka naczelna „Cwiszn”. Zajmuje się żydowskimi modernizmami przed i po Zagładzie, literaturą pisaną przez kobiety, politykami pamięci, żydowsko‑polskim kontaktem kulturowym. Konsultantka wystawy głównej w muzeum POLIN, współautorka wystawy „Montaże. Debora Vogel i nowa legenda miasta” (Muzeum Sztuki w Łodzi). Wydała m.in. publikacje: „Warszawska awangarda jidysz. Antologia tekstów” (red., 2005); „Być agentem wiecznej idei. Przemiany poglądów estetycznych Debory Vogel” (2006); „Dialog poetów” (współred., 2011); „Rachela Auerbach. Pisma z getta warszawskiego” (red., 2016); „Montaże. Debora Vogel i nowa legenda miasta / Montages. Debora Vogel and the New Legend of the City” (współred., 2017). Wykładała w Berlinie, Paryżu, Strasburgu, Warszawie, Wrocławiu, Wilnie. Stypendystka MEN, Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej, The Tokio Foundation, YIVO Institute for Jewish Research, Uniwersytetu w Tel Awiwie i in. Laureatka Nagrody Historycznej „Polityki”.
Jak wybierałyście autorki i wiersze do antologii?
W toku licznych rozmów i negocjacji. Projekt antologii od początku był trochę anarchistyczny, nie zakładałyśmy, że będzie ona prezentowała po bożemu dzieje literatury jidysz od XVI do XXI wieku. Najwięcej autorek w tym zbiorze to poetki żyjące i publikujące w XX wieku, który przyniósł urodzaj poezji kobiet. Są to autorki z różnych krańców żydowskiej diaspory, ze Stanów Zjednoczonych, z Polski, z Izraela, z Rosji. Nie pokazujemy ich twórczości w porządku chronologicznym, dawne teksty przeplatamy nowszymi, zderzamy je ze sobą tak, aby na przykład tekst Geli nie trafił do działu z literaturą dawną, który czytelnik szybko przekartkuje i przejdzie dalej.
Antologia ma trzy redaktorki, każda z nas ma inną wrażliwość, inne potrzeby i fascynacje. Znamy się bardzo długo, mamy odmienne doświadczenia życiowe, jesteśmy w różnym wieku, cenimy swoją pracę i akceptujemy swoją odmienność. Myślę, że to wszystko służy antologii i ją wzbogaca. Bywało, że w czasie pracy nie zgadzałyśmy się ze sobą, spierałyśmy się o jakiś wiersz, przekład czy autorkę. Koncept książki wciąż ewoluował, a o wyborze decydowały rozmaite względy. Na różnych etapach pracy ważne było też dla nas wsparcie naszych recenzentek, Moniki Adamczyk-Garbowskiej i Agnieszki Gajewskiej, oraz znajomych i przyjaciół. Przez lata prezentowałyśmy tłumaczenia podczas publicznych czytań, między innymi po to, aby je wypróbować, usłyszeć, jak te przekłady brzmią i jak reaguje na nie publiczność. W czasie jednego z takich spotkań czytałam przekład swojego ulubionego wiersza Debory Vogel pt. „Karakony”. Po wszystkim podeszła do mnie Barbara Klicka i powiedziała, że chciałaby więcej takich wierszy. To były fajne, ważne momenty, które pchały nas do przodu.
Antologia jest świadectwem waszych czytelniczych fascynacji?
Ta książka powstawała ponad dziesięć lat. W tym czasie każda z nas przechodziła przez różne etapy, coś innego ją w poezji jidysz zajmowało i zachwycało. Ja przez lata pracy nad tym zbiorem zakochiwałam się po uszy w twórczości kolejnych autorek, niemal każdy ich wiersz wydawał mi się w takim zakochaniu wart przekładu. Gdy dziś przeglądam tę książkę, widzę różne ślady. Siebie czytającej tam i wtedy. To książka nomadyczna też redaktorsko. Gdy zaczynałyśmy pracę, mieszkałyśmy w trzech różnych miastach. Książka przepodróżowała później ze mną kawał życia, kształtów zaczęła nabierać w Tel Awiwie, jej fragmenty powstawały w Warszawie i Krakowie, Nowym Jorku, Paryżu i Berlinie – w pociągach, samolotach, przy różnych biurkach i na kanapach. Własnych i przyjaciół.
Poezję pięćdziesięciu autorek umieściłyście w siedemnastu obszarach tematycznych: „Genealogie”, „Modlitwy”, „Dom i bezdomność”, „Kręgi miłości, kręgi obcości”, „Rodzicielki”, „Zaaangażowanie”…
Taki układ pozwala pokazać zróżnicowanie tematyczne literatury jidysz – nie da się zamknąć jej w szufladkach z napisem „literatura sztetla”, „literatura Zagłady” czy „literatura tradycyjna”. W antologii gramy z oczekiwaniami wobec żydowskiej poezji, dlatego w działach zatytułowanych „W kręgu Tory i tradycji” i „Modlitwy” z premedytacją umieściłyśmy teksty idące w poprzek oczekiwaniom czytelnika. Trzeba pamiętać, że układamy i wydajemy ten zbiór w pewnym określonym kontekście. Działamy w kręgu kultury polskiej, w której literatura jidysz ma swoje specyficzne miejsce. W Stanach Zjednoczonych, gdzie ukazały się już osobne tomiki wierszy wielu z tych poetek, taka antologia wyglądałaby inaczej.
Staramy się przede wszystkim pokazać polskim czytelnikom bogactwo tej literatury, wyjąć ją ze schematów lektury. Układ tematyczny pozwala nam też podkreślić specyfikę kobiecego doświadczenia świata, samego w sobie bardzo zróżnicowanego. Wskazać na „tematy uniwersalne, które być może, gdyby nie wrażliwość kobieca, nie doszłyby do głosu”, jak pisała kiedyś Debora Vogel. Bardzo nam zależało, aby nie była to antologia dla jidyszystów i specjalistów od tematu, których mamy w Polsce całkiem sporo. Chciałyśmy trafić przede wszystkim do ludzi, którzy wciąż jeszcze czytają w Polsce poezję. Gdyby ktoś jednak miał ochotę prześledzić na przykład tylko wiersze Racheli H. Korn, Anny Margolin, Kadii Mołodowskiej czy Rejzl Żychlińskiej, to na końcu antologii znajdzie indeks, w którym osobno pogrupowane umieściłyśmy utwory każdej autorki pojawiącej się w książce.
Jednym z pierwszych wierszy w tomie jest „Jestem kobietą” Malki Heifetz Tussman. Poetka wymienia różne postaci kobiet z żydowskiej historii i na koniec pisze: „Jestem nimi wszystkimi i jeszcze wieloma, wioloma, których tu nie wspomniałam / I wszędzie, / i zawsze / jestem / kobietą”. Feministyczny kontekst twórczości żydowskich poetek jest w waszej książce ważny. Na ile autorki są tego kontekstu świadome, w jakim stopniu same go podkreślają czy wykorzystują?
Pytasz o nasze ewentualne ingerencje, o to, czy coś wyciszyłyśmy, aby wybrzmiało coś innego? Nie potrafię na to pytanie do końca odpowiedzieć. Każda antologia to projekt autorski i bez wątpienia w „Mojej dzikiej kozie” widać nasze feministyczne zainteresowania, nie kryjemy się z nimi. Nie podsuwamy jednak czytelnikom żadnej definicji kobiecego pisania. Zadbałyśmy o to, aby w tym obszernym, siedmiusetstronicowym zbiorze znalazły się autorki bardzo różne, także takie, którym bliska jest tradycyjna rola kobiet w żydowskiej kulturze. W przywołanym przez ciebie wierszu Tussman odwołuje się do gestu genealogicznego, przemawia jako makro- czy metapodmiot kobiecy, który kształtują wieki doświadczenia Żydówek. Wymienia bardzo różne kobiety – rewolucjonistki, syjonistki, córkę uczonego w Torze, wiejską religijną dziewczynę. Ten wiersz to rzeczywiście mocny manifest kobiecości, ale właśnie tej różnorodnej, bez etykietek i szufladkowania, bez niwelowania różnic. Sama zresztą Heifetz Tussman niezbyt lubiła być klasyfikowana jako „poetka kobieca”, nie uważała, że to rama, w której należy czytać poezję. W antologii znalazły się też wiersze Kadii Mołodowskiej, która również zdecydowanie protestowała przeciw temu określeniu. W jednym z wywiadów powiedziała kiedyś, że nie chce uchodzić za pisarkę kobiecą, bo „marka kobiecości nie jest na rynku dobrą marką”. Pokazywała, że cechy, które stereotypowo przypisuje się kobiecemu pisarstwu, nie są kwestią płci biologicznej autora czy autorki oraz że używa się ich, by wykluczać kobiety ze sfery publicznej, także w wymiarze ekonomicznym. Inna prezentowana przez nas autorka – Debora Vogel, postulowała, że zamiast mówić o poezji kobiecej, trzeba by mówić o „poezji kobiety”. To była jej propozycja patrzenia na twórczość kobiet i to spojrzenie mnie chyba najbardziej przekonuje.
Antologia mapuje różne obszary doświadczenia z perspektywy kobiecego podmiotu. Chodzi też o to, żeby stały się one przedmiotem debaty publicznej. Dotyczy to na przykład spraw macierzyństwa, cielesności. Dlatego między innymi umieściłyśmy w antologii niezwykły poemat porodowy autorstwa Ester Szumiaczer zatytułowany „Narodziny”, a takich poematów ma poezja jidysz kilka. Rysuje się tu nowy, nieopisany chyba jeszcze gatunek poezji. W dziale poświęconym tej tematyce zbieramy jednak różne wiersze: o ciąży upragnionej i niechcianej, aborcji, losie samotnej matki, bezpłodności. W tych tekstach obok radości z posiadania dzieci pojawia się obawa o to, jak ciąża zmieni ciało kobiety, relacje z partnerem, jak pogodzić macierzyństwo z pracą i potrzebą tworzenia. Te tematy z oczywistych powodów wiążą się z kobietami i nikt inny o nich nie opowie z tej perspektywy. Ale oczywiście te problemy nie wyczerpują tematyki antologii czy poezji tworzonej przez kobiety. Poetki opowiadają o różnych sprawach odmiennymi głosami, mówią o życiu na wsi i w mieście, o wielu obliczach politycznego i społecznego zaangażowania, związkach z mężczyznami i z innymi kobietami, toczą rozmowy z Bogiem, z przodkiniami i przodkami. Mam też nadzieję, że w zbiorze naświetlamy tematy czy sposoby mówienia słabiej wcześniej dostrzegane.
Na przykład?
Gdy o to pytasz, zdaję sobie sprawę, że każda z nas innemu z działów przypisuje zasadnicze znaczenie i inaczej też by na to pytanie odpowiedziała. Na przykład te, które pojawiają się w wierszach poświęconych ubraniom, zebrałyśmy w dziale zatytułowanym „Szafa”. Powstał on z inspiracji Joanny Lisek. Znalazły się w nim utwory poruszające kwestię stroju i tożsamości, roli ubioru w historii emancypacji i rewolucji. Z kolei w dziale „Dom i bezdomność” pojawiają się wiersze dotyczące doświadczenia diaspory, bardzo ważnego w żydowskiej kulturze i historii. Dla mnie osobiście ważne są też dwa działy – „Pisząc”, zbierający wiersze metapoetyckie (to moja słabość jeszcze z czasów studiów polonistycznych), oraz „Zaangażowane”. W nim też starałyśmy się iść w poprzek oczekiwań, a niekiedy i swoich przekonań, pokazać różne możliwości rozumienia zaangażowania, występowania w sprawach publicznych, od zwyczajowo wiązanego z kulturą jidysz różnych odmian lewicowego zaangażowania, przez zaangażowania syjonistyczne, a także tradycyjną twórczość religijną. Zebrane tam utwory pokazują rozpiętość i zróżnicowanie literackiego zaangażowania żydowskich autorek, ich różne poetyki. Długo debatowałyśmy, czy w antologii powinny znaleźć się wiersze zagładowe.
W końcu wpisałyście je w dział zatytułowany „Churbn”. Co oznacza to słowo?
Churbn w jidysz oznacza katastrofę, zniszczenie, a także Holocaust. Ta część antologii poświęcona jest doświadczeniom różnych końców świata, są w niej między innymi wiersze mówiące o pierwszej wojnie światowej, o pogromach oraz te dotyczące Zagłady. Co zaskakujące, literatura jidysz niemal w ogóle w kanonie literatury Zagłady nam nie zaistniała. Wydaje się to niemal niemożliwe, ale dobrze pokazuje, jak ten kanon się kształtował. W dziale „Churbn” znalazł się utwór wspomnianej już Malki Heifetz Tussman zatytułowany „Na przekór”, który zaczyna się tak: „Mówisz: / «Jesteś Żydem i poetą / i nie piszesz wierszy / o Zagładzie. / Jak tak w ogóle może żydowski poeta / wobec ogromu, / bezmiaru Zagłady?»”. Na powojennej literaturze jidysz ciąży piętno literatury pozagładowej, wszyscy współcześni żydowscy autorzy muszą się z nim mierzyć. To nie tylko zewnętrzne oczekiwanie, ale też wewnętrzne przeświadczenie samych autorów i autorek, że teksty pisane po Zagładzie powinny być świadectwem. Literatura jidysz radzi sobie z tym na różne sposoby. Heifetz Tussman w tym wierszu pisze na przykład, że na przekór oczekiwaniom i tym, którzy Zagłady dokonali, nie będzie zapisywać na papierze swego smutku. Będzie żyć i wychowywać dzieci. Rywka Basman Ben-Chaim, najważniejsza współczesna poetka jidysz, której wiersze również prezentujemy w antologii, przeszła przez getto i obóz, a po wojnie wyemigrowała do Izraela, gdzie współtworzyła grupę literacką Jung Jisroel – Młody Izrael. Jej członkowie domagali się wolności dla pisarzy i poetów języka jidysz, ale wyrażali również obawę, że literatura ta straciła perspektywy rozwoju – bo od jej twórców po wojnie oczekuje się właśnie świadectw, a nie eksperymentów tematycznych czy językowych. Debata na temat powinności literatury po wojnie trwa do dziś i zasłania złożoność twórczości pisanej w jidysz, przez projektowanie wstecz przesłania także jej przedwojenne bogactwo.
To zmiana względem dawniejszych czasów, w których, jak piszesz we wstępie, tworzenie w jidysz przynosiło – szczególnie kobietom – pewien rodzaj wolności.
W jidysz mamy dwa różne słowa oznaczające dwa odmienne sposoby obcowania z tekstem: Talmud się studiuje (lernen), niereligijne i mniej wartościowe teksty się czyta (lejenen). Przez wieki czytanie – lejenen – dokonywało się przede wszystkim w sferze zmarginalizowanej i kobiecej. To tu kształtowały się świeckie nawyki lekturowe, lektura indywidualna i dla przyjemności. Praktyki lekturowe i pisarskie w jidysz stopniowo przekształcały całą sferę żydowskiego doświadczenia lekturowo-pisarskiego.
W literaturze dawnej pisarstwo jidysz nie podlegało takiej kontroli społecznej i religijnej jak pisarstwo hebrajskie. Nie było też tak sformalizowane, jeśli chodzi o środki ekspresji. Dawało się tam przemycić czasem treści dość wywrotowe. Pisząc w jidysz, autor czy autorka mieli więcej swobody tematycznej i kobiety z tej wolności korzystały. W XX wieku poetki też podejmowały tematy, które wymusiły zmianę samego języka i myślenia o poezji. W tym sensie poezja kobiet niewątpliwie jest rewolucyjna, wywrotowa, choć, poza kilkoma przypadkami, nie jest radykalnie eksperymentalna, w sensie eksperymentu awangardowego.
Joanna Lisek przełożyła wszystkie wiersze Chany Lewin, Bella Szwarcman-Czarnota stoi za przekładami utworów Rukhl Fishman, której wiersz „Moja dzika koza” posłużył za tytuł antologii, w twoim tłumaczeniu dostajemy teksty Debory Vogel. Jest jednak w antologii wiele autorek, które nie mają jednej tłumaczki czy tłumacza (choć ci w ogóle są w książce w mniejszości). Wiersz Celii Dropkin pt. „Adam” przełożyłaś na przykład wspólnie z Barbarą Klicką i Joanną Lisek. Wielogłos tłumaczek był dla was równie ważny jak wielogłos poetek?
Rzeczywiście nie starałyśmy się stworzyć w polszczyźnie jednolitego idiomu przekładowego dla twórczości poszczególnych poetek. Każda wniosła do antologii jakieś swoje odkrycia i wtedy takie poetki pozostawiamy w przekładzie jednej z nas. Tak jest z rosyjską Żydówką Chaną Lewin, przedwojenną feministką i komunistką, której wiersze odkryła dla mnie Joanna. Tak jest z Fishman, która jest wspaniałą, znakomitą poetką o współczesnej dykcji, a którą poznałam dzięki Belli. Dla mnie takim niespodziewanym małym odkryciem była na przykład Troim Katz Handler, jej teksty stawiały mi jednak opór w przekładzie, więc w antologii znalazł się tylko jeden, zabawny utwór pod tytułem „Krosty”. Zresztą tych momentów oporu i zarzuconych przekładów było dużo więcej. Najważniejsze może dla mnie są wiersze Malki Heifetz Tussman, którym nie zawsze udało mi się sprostać.
W większości pokazujemy nowe tłumaczenia zrobione przez kobiety, ale nie tylko – w antologii znalazły się też przekłady trzech tłumaczy oraz kilka starszych tłumaczeń. Chciałyśmy, aby zawarte w książce teksty tworzyły swoistą mapę tego, jak poezja jidysz pisana przez kobiety funkcjonowała poprzez przekłady w polszczyźnie, w przestrzeni słowa polskiego. Wśród tłumaczek znalazła się więc na przykład pisarka i redaktorka Paulina Appenszlak, która w 1928 roku wydawała w Warszawie w języku polskim tygodnik feministyczny zatytułowany „Ewa”. Są też przekłady z antologii poezji jidysz wydanej w latach 80. XX wieku, między innymi pióra Julii Hartwig, która sama była autorką antologii, także antologii poetek.
Poezja jidysz zawsze była twórczością diasporyczną, eksterytorialną i bezpaństwową. We wstępie piszesz, że dziś na świecie aktywnie działa 100 pisarzy i pisarek języka jidysz. Kto i o czym pisze dziś w jidysz?
Od lat 60. ubiegłego wieku stopniowo, ale konsekwentnie, zmniejsza się liczba autorów i odbiorców literatury jidysz. Poświęcone jej pisma literackie jedno po drugim się zamykają, a dyskusja w dużej mierze przenosi się do internetu. Choć powstają też nowe inicjatywy wydawnicze, a kilka pism ma całkiem zacną, półwieczną historię. Wspomniana Troim Katz Handler, która urodziła się w 1927 roku w Stanach, a debiutowała dopiero w 1991, jest dziś odkrywana przez feministyczne autorki między innymi za pośrednictwem feministycznego podcastu poświęconego współczesnej kulturze jidysz zatytułowanego „Vaybertaytsh”. Polecam go wszystkim ciekawym najnowszych zjawisk w kulturze jidysz, jest on dostępny z przekładem na angielski.
Współcześnie w literaturze jidysz wciąż funkcjonują dwa nurty – świecki i religijny. Zresztą tak było i wcześniej. Jednak obieg religijny jest dziś bardziej ortodoksyjny niż przed wojną, wciąż prężnie się rozwija i to on generuje największą liczbę czytelników i twórców, którzy wywodzą się przede wszystkim ze środowisk chasydzkich. Obieg świecki natomiast bardzo się skurczył, nie da się go porównać z tym, czym był w pierwszej połowie XX wieku. Gdy piszę, że dziś na świecie działa około 100 pisarzy i pisarek języka jidysz, to myślę przede wszystkim o obiegu świeckim, ale to trudne szacunki, może dziś jest ich mniej. Współczesna literatura jidysz to literatura diasporyczna, w tym względzie nic się nie zmieniło, jej autorzy są rozrzuceni po całym świecie. Tematyka, którą poruszają, ich stosunek do języka zależą przede wszystkim od miejsca zamieszkania czy urodzenia. Świeckich natywnych twórców jidysz jest niewielu, dziś coraz częściej pisanie w jidysz to świadomy wybór. Niektórzy z tych autorów są dwujęzyczni, tworzą jednocześnie w jidysz i na przykład po angielsku, funkcjonują w różnych kontekstach i obiegach literackich. W naszym tomie taką poetką jest na przykład Khayke Beruriah Wiegand. Współcześnie jidysz stał się w jakimś sensie językiem antysystemowym i mniejszościowym, postrzeganym przez to jako język lepiej nadający się do różnych artystycznych eksperymentów i często wybierany na przykład przez osoby o nienormatywnych tożsamościach, te, które wewnątrz swojej wspólnoty czują się marginalizowane. Może to stwarzać złudzenie, że w jidysz powstaje dziś szalenie progresywna literatura, ale to po prostu wypadkowa miejsca tego języka we współczesnym świecie. Ma on zresztą też, jak większość literatur w tzw. językach zagrożonych, również mocno zachowawczy nurt. Mnie on mniej ciekawi, bo nie jestem raczej czytelniczką nostalgiczną.
Bycie jidyszystką w Polsce to dziś chyba nieco melancholijne zajęcie.
Coś w tym jest. Bardzo bym chciała, aby ten język rozwijał się i rósł, aby powstawały w nim nowe wspaniałe utwory, którymi można się dzielić w przekładzie. Mimo mojego własnego zaangażowania w kulturę jidysz nie sądzę jednak, aby świecka literatura tego języka miała przed sobą wielkie perspektywy rozwoju. Dopóki jednak są autorzy i autorki, dla których jidysz jest ważnym językiem ekspresji, dopóki powstają tłumaczenia, nie należy ogłaszać śmierci tej literatury. Na pewno sam język będzie jeszcze trwał, bo używa go spora społeczność chasydzka na świecie. Kto wie, może to z niej wyłonią się jacyś nowi autorzy, przedstawiciele nowego żydowskiego oświecenia, jak marzą niektórzy jidyszyści. Choć postsekularny świat raczej nie zmierza w tym kierunku.
Lubię przesiadywać w archiwach i grzebać w przeszłości, ale mam też potrzebę obcowania ze współczesnością, łapania jej także w słowie. Jako tłumaczka odczuwam czasem chęć, aby spotkać się z przekładanym autorem czy autorką, porozmawiać, pokazać im swoje przekłady, tymczasem w swojej pracy obcuję głównie z twórcami dawno nieżyjącymi. Dlatego tak bardzo cenię kontakt z Rywką Basman Ben-Chaim, Mindy Rinekwich czy Ireną Klepfisz, których wiersze znalazły się w antologii. Irenie, dla której polszczyzna jest pierwszym, choć nieużywanym językiem, posyłałam nasze przekłady, a ona przekazywała nam uwagi i komentarze. Mindy przez kilka lat przyjeżdżała do Polski, sama jest tłumaczką i slawistką, czytała je na bieżąco, ciesząc się z różnych pomysłów translatorskich. Do Rywki Basman pojechałam do Izraela. W czasie rozmowy wyjęła z szuflady zeszyt z nowymi wierszami, nad którymi właśnie pracowała. Jest więc na szczęście jeszcze co robić nie tylko w materii historycznej.
Uważasz, że te wiersze jidyszowych autorek mogą przeniknąć jakoś do współczesnej polszczyzny, że ich język w waszych przekładach zainspiruje jakąś poetkę czy poetę? Taki dialog jest możliwy?
Na pewno wszystkie marzymy o tym, aby te teksty weszły w polski obieg literacki i kulturowy. Antologii jidyszowych wychodzi w ostatnim czasie sporo, są to zwykle owoce wieloletnich projektów badawczych, książki niezwykle ważne, które porządkują pewne zjawiska historyczne, pokazują rozpiętość i zróżnicowanie jidyszowej twórczości w różnych obiegach. Podobnie zresztą jak nasza książka. Przygotowując ją jednak, chciałyśmy trochę zredefiniować reguły gry, tego, co to znaczy „antologia powstała w projekcie naukowym”, jak powinna wyglądać, jakie oczekiwania spełniać. Choć książka ma pełny aparat krytyczny, bardzo chciałyśmy, żeby on jej nie obciążał. Żeby funkcjonowała po prostu jako książka poetycka, a nie jidyszystyczna czy jidyszologiczna. Byłoby cudownie, gdyby przełożone przez nas wiersze zaraziły jakoś polskich poetów i poetki. Najgorsze, co można zrobić, to podchodzić do poezji jidysz z nabożnością.
Na czwartej stronie okładki „Mojej dzikiej kozy” znalazł się fragment wiersza Hadasy Rubin, to graficzne odwzorowanie prawdziwego muralu, który ktoś namalował przy ulicy Nowaka-Jeziorańskiego w Warszawie i przy ulicy Ruskiej we Wrocławiu. Wiersz Rubin komuś się spodobał, poruszył go na tyle, że postanowił wysprejować go na murze. Nie wiem, kim jest autor lub autorka tych murali, mam nadzieję, że kiedyś ta zagadka się rozwiąże. Artystyczny dialog widać też w warstwie wizualnej antologii, którą stworzyła wrocławska artystka Aleksandra Czudżak. Współpraca z nią była dla nas bardzo ważna, pokazała nam, że książka może zadziałać na bardzo różnych czytelników. Aleksandra Czudżak nie znała wcześniej poezji jidyszowych autorek, podchodziła do tego pomysłu z dużą rezerwą, ale po ich przeczytaniu zdecydowała, że ma ochotę zilustrować antologię i czuwać nad jej projektem od strony wizualnej. Powstały rysunki, które są autorskimi interpretacjami wierszy. Jedna z tych grafik tak spodobała się pewnej czytelniczce, że ją sobie wytatuowała. Żydowska poezja różnymi drogami dociera do czytelników, wiersze idą w świat. Jeśli jest jakaś perspektywa zbawcza dla małych języków, to właśnie taka. My – jako tłumaczki i redaktorki – zapewniłyśmy w tej obszernej książce masę krytyczną tekstów jidyszowych poetek, teraz musimy liczyć na to, że któryś z tych utworów kogoś poruszy, zapadnie w pamięć, wejdzie na mury lub przeniknie do czyjegoś wiersza. To spełnienie marzeń antologistek.
Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Literackich „Odnalezione w tłumaczeniu” oraz festiwalu Europejski Poeta Wolności.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).