Najbardziej demokratyczne miejsce
fot. Piotr Dobrodziej

17 minut czytania

/ Literatura

Najbardziej demokratyczne miejsce

Rozmowa z Anną Marszewską

Przez lata po obiedzie w stołówce do księgarni na Wiejskiej zachodzili Bereza z Głowackim. Witał się machnięciem ręki Konwicki, zaglądał też Holoubek. Dziś zrobiło się smutniej, widać coraz więcej obcych twarzy

Jeszcze 4 minuty czytania

ZOFIA ZALESKA: Jak to się stało, że zajęła się pani księgarstwem?
ANNA MARSZEWSKA:
Trochę przypadkiem, z wykształcenia jestem archiwistką. Pierwszą pracę dostałam w Ośrodku Rozpowszechniania Wydawnictw Naukowych Polskiej Akademii Nauk, który mieścił się w Pałacu Kultury i Nauki. Nie wszyscy pamiętają to miejsce, z holu głównego wchodziło się do ogromnej księgarni, prawdziwego królestwa książek wspaniałych wydawnictw z Zachodu, ze Związku Radzieckiego i polskich ważnych placówek naukowych i uniwersyteckich. Byłam odpowiedzialna za przygotowywanie wystaw polskich książek naukowych pokazywanych w sąsiednich krajach komunistycznych. Czesław Apiecionek, wówczas wydawca, który marzył o własnej księgarni, pod koniec lat 80. założył na Mokotowskiej antykwariat Optimus i zaproponował mi współpracę. To był bardzo mały lokal, ale działy się tam fantastyczne rzeczy.

To znaczy?
Cała intelektualna Warszawa przychodziła wówczas do Optimusa. Jako jedyni mieliśmy w stałym dostępie książki wydawnictw emigracyjnych, paryskiej „Kultury”, „Aneks” czy wydawany w drugim obiegu „Zapis”. Oficjalnie sprzedawaliśmy książki drugiego obiegu, pierwsze wydania książek Miłosza, Herlinga-Grudzińskiego, rzeczy często nie do zdobycia. W Optimusie pracowały niezwykłe osoby, na przykład pani Maria Wasowska, żona Jerzego Wasowskiego, współtwórcy Kabaretu Starszych Panów. Dzięki rozległym kontaktom Apiecionkowi udało się sprowadzić Herlinga-Grudzińskiego, było to wtedy spore wydarzenie, bo pisarz przyjechał do kraju po latach nieobecności. Nakładem poznańskiego wydawnictwa W drodze ukazała się wówczas „Wieża i inne opowiadania”. W Optimusie toczyły się gorące spory redaktorów najważniejszych pism literackich i społecznych. Swój cykliczny telewizyjny program o książkach kręcił u nas Jan Walc.

Anna Marszewska, fot. Piotr DobrodziejAnna Marszewska, fot. Piotr Dobrodziej

Pracowała pani też w księgarni Odeon, którą Czesław Apiecionek założył potem na Hożej?
Tak. Po upadku komunizmu księgarnie przestały podlegać państwu. Przy Hożej 19 od lat funkcjonowała księgarnia muzyczna, Apiecionek przejął to miejsce i nazwał Odeon. Wymyślił taki slogan reklamowy: „Odeon – najpiękniejsza księgarnia między Berlinem a Tokio”. To były nasze pierwsze próby marketingowe, pionierskie pomysły w tamtej zgrzebnej polskiej rzeczywistości. Zniknęły też lady oddzielające klientów i obsługę. Ten dobry obyczaj przejął później Empik i Matras. Oczywiście wciąż sprzedawaliśmy nuty i płyty, mieliśmy tam książki ogólnoasortymentowe, ale z nastawieniem na silny dział literacki. Po jakimś czasie Apiecionek prowadził już całą sieć dobrych księgarni, w której skład wchodziły między innymi księgarnia przy ulicy Bagatela w Warszawie czy księgarnia Pod Globusem w Krakowie. W pewnym momencie ze strony Spółdzielni Wydawniczej Czytelnik otrzymał propozycję zagospodarowania lokalu przy Wiejskiej 14. Ja miałam tylko rozkręcić to miejsce. Musiał mnie trochę namawiać, bo za nic nie chciałam ruszać się z już znanego Odeonu, w którym świetnie mi się pracowało. A poza tym Wiejska wydawała mi się wtedy taką ulicą na uboczu, nieciekawą pod względem handlowym.

I rozkręca pani tę księgarnię już ponad dwadzieścia lat?
Dokładnie tak. Nowe wielkie otwarcie – bo przecież księgarnia działała już w tym miejscu od kilku dekad – zrobiliśmy 31 marca 1993 roku. Pamiętam tę datę, ponieważ wtedy w Czytelniku ukazało się „Imperium” Ryszarda Kapuścińskiego, a my zorganizowaliśmy spotkanie promocyjne. Zaprosiliśmy rodzinę i znajomych autora, a więc literatów, wydawców i… polityków. Zaszczyciła nas swoją obecnością sama premier Hanna Suchocka z plejadą borowców.

Warszawiacy wciąż mówią, że idą po książki do Czytelnika, chyba mało kto wie, że od lat jest to już księgarnia prywatna.
Siła przyzwyczajenia. Przez jakiś czas mieliśmy prawo używania loga Czytelnika. Jednak od wielu lat nazywamy się po prostu Księgarnia Wiejska 14. Do dziś mam cały regał przeznaczony tylko na książki SW Czytelnik, bo uważam, że tak należy ze względu na wiernych klientów, to również ukłon w stronę wydawnictwa o wieloletnich tradycjach. W 2000 roku znalazł się właściciel kamienicy i zaczęliśmy wynajmować lokal od niego. Po pewnym czasie okazało się, że trzeba go wykupić i zaczęły się schody. 

To wtedy wpadła pani na pomysł, by na wykupienie lokalu namówić Janusza Palikota?
Tak, w ten sposób ocaliliśmy to miejsce. Janusz Palikot, który wówczas nie zajmował się jeszcze polityką, był naszym częstym i przyjaznym klientem. Inny przyjaciel księgarni i człowiek od ratowania spraw beznadziejnych, profesor Bartoszewski, użył swojej mocy przekonywania i wpłynął na decyzję pana Palikota. Mieliśmy wspólne rozległe plany: remont powierzchni piwnic pod księgarnią, gdzie miały się mieścić kawiarnia, galeria fotograficzno-malarska i wydawnictwa albumowe ze sztuką. Zaczęłam je realizować, ale na koniec nic z tych planów nie wyszło. Janusz Palikot zaangażował się w politykę, a wcześniej zakończył swoje przedsięwzięcia biznesowe i między innymi sprzedał księgarnię obecnym właścicielom.

W międzyczasie Apiecionek wycofał się z branży księgarskiej, a ja zostałam na polu walki sama. Jestem wdzięczna nowym właścicielom lokalu, że rozumieją wyjątkowość tego miejsca i pozwalają mi prowadzić księgarnię w tradycyjny i sprawdzony sposób, chociaż muszę chodzić na różne kompromisy.

fot. Piotr Dobrodziejfot. Piotr Dobrodziej

Na przykład?
Właśnie zaczyna się drobny remont, po którym księgarnia trochę się zmniejszy. Właściciel chce wykorzystać piwnice i trzeba wygospodarować do nich samodzielne wejście. Jak zawsze mam jednak nadzieję, że poradzimy sobie w nowych warunkach.

Wracając jeszcze do specyfiki naszej lokalizacji – sąsiedztwo wydawnictwa Czytelnik i redakcji „Twórczości” sprawia, że zagląda do nas bardzo dużo osób, które same zajmują się pisaniem. Przez lata obowiązkowo po obiedzie w stołówce czytelnikowskiej zachodzili zobaczyć nowości wydawnicze Henryk Bereza razem z Januszem Głowackim. Codziennie przechodził i witał się przynajmniej machnięciem ręki Tadeusz Konwicki, czasem zaglądał też Holoubek. Wpadali i inni bywalcy słynnej kawiarni Czytelnika, ludzie żyjący literaturą. Wraz z odejściem Konwickiego czy Berezy zniknął stary świat, który przez wiele lat mogłam obserwować. Dziś zrobiło się tutaj smutniej, w kawiarni widać coraz więcej obcych twarzy, bo od jakiegoś czasu stołują się w niej głównie pracownicy pobliskich korporacji.

Przychodzą politycy?
Oczywiście, że przychodzą, ale i tu dostrzegam ostatnio pewną zmianę. Zniknęli politycy, którzy regularnie przychodzili po książki, pewnie po prostu jeszcze nie znamy nowych twarzy. Przecież zawsze istniała i nadal istnieje grupa polityków, którzy nie mogą żyć bez książek. Na nich liczymy.

Od kilku miesięcy sporo się dzieje również pod sejmem. Demonstracje służą księgarni?
Jeszcze jak! Dzięki PiS i jego koalicjantom mam dużo większe obroty. Po demonstracjach były u nas tłumy, nie można było wejść, tyle było osób z transparentami. W ostatnich tygodniach sprzedałam ogromną ilość egzemplarzy konstytucji. Bliskość sejmu sprawia, że nasza księgarnia jest najbardziej demokratycznym miejscem w Warszawie. U nas obok siebie leżą tytuły, które w innym miejscu pewnie nie znalazłyby się na jednej półce. Nikt mi nigdy nie narzucał, jak powinnam dobierać książki, od zawsze robię to po swojemu i staram się zachować na naszych regałach jak największy pluralizm. Ta księgarnia jest pod wieloma względami szczególna, do naszej sprzedaży nijak mają się na przykład wszelkie listy bestsellerów, u nas wyglądają zupełnie inaczej.

Co się najlepiej sprzedaje?
Przede wszystkim klasyka literatury, filozofia i książki historyczne. Bardzo dużo sprzedajemy też poezji i książek młodych, debiutujących polskich autorów, co nie jest chyba normą w innych księgarniach. Ale to wynik ogromnej pracy, bo przecież książki nie sprzedają się same. Może zabrzmi to nieskromnie, ale mam ambicję być najlepszym doradcą dla ludzi, którzy do nas przychodzą. Staram się dużo czytać i jestem na bieżąco z nowościami. Nasi klienci są wymagający, często z wyprzedzeniem dopytują o konkretne tytuły i chcą dokładnie wiedzieć, kiedy dana książka będzie do kupienia. Zawsze musimy zdobyć je dla nich jak najszybciej – jeśli powiem komuś, że coś będzie u nas w piątek, to musi to w piątek na niego czekać. Chodzę oczywiście na Targi Książki, jeżdżę na najważniejsze polskie festiwale literackie, śledzę nominacje do coraz liczniejszych nagród. Moim ostatnim odkryciem była rewelacyjna twórczość Xawerego Stańczyka, którą pomysłowo wydaje Paweł Dunin-Wąsowicz. Zeszłoroczny tomik Stańczyka zatytułowany „Handluj z tym” był u nas bestsellerem.

Namawiała pani do kupowania poezji Stańczyka?
Oczywiście, to świetny poeta. Zdarza mi się nawet cytować fragmenty, żeby zaciekawić kogoś książką. Tak było na przykład ostatnio z tomem Marcina Świetlickiego „Delta Dietla”. Tam jest taki fantastyczny wiersz „Czarna niedziela”, który zaczyna się od słów: „Dzień nieprzyjemny jak Kinga Dunin”. Według mnie to kapitalna, żartobliwa fraza i z powodzeniem używałam jej, aby zainteresować ludzi całym tomikiem. Zwykłe zabiegi promocyjne nie wystarczą, dobry księgarz powinien mieć oczy i uszy otwarte, wyłapywać dobre książki i umieć do nich zachęcić. Niedawno udało mi się ściągnąć do księgarni nowe tłumaczenie „Braci Karamazow” Dostojewskiego w przekładzie Cezarego Wodzińskiego, pięknie wydane przez Centrum Kultury w Lublinie. Wiem, że nigdzie indziej w Warszawie tego nie ma. I to też świetnie się u nas sprzedaje. Dobry tłumacz jest najlepszym gwarantem jakości książki, dlatego zawsze mam u siebie najnowsze dokonania świetnych polskich tłumaczy. Staram się śledzić, co wydają niewielkie wydawnictwa, na przykład ciekawe wrocławskie Warstwy prowadzone przez Jarosława Borowca, czy wydawnictwa dziecięce. Podziwiam pracę i zaangażowanie tych wydawców. Jesienią, kiedy po werdykcie noblowskim wszyscy gwałtownie wykupywali z hurtowni reportaże Swietłany Aleksijewicz, u nas żadnej paniki nie było, bo od początku uznaliśmy te książki za niezwykle ważne i były u nas, zanim przyznano autorce literackiego Nobla.

Na co dzień jest pani cały czas w księgarni, czy ma pani jakieś biuro?
Niestety nie mamy takich pomieszczeń. Rzadko siedzę przy biurku. Mam dwie wspaniałe pracownice, które darzę pełnym zaufaniem, ale gdy tylko mogę, staram się sama obsługiwać klientów, bo ja to po prostu kocham. Uważam, że zarządzanie księgarnią to nie wszystko, trzeba być na miejscu, rozmawiać z ludźmi, znać stałych bywalców, potrafić wyszukać coś, na czym im zależy, sprowadzić, wyciągnąć książkę spod ziemi. Zdarza się, że prowadzimy prawdziwe śledztwa, bo ktoś przychodzi i mówi: słyszałam o takiej książce, ale nie znam ani autora, ani tytułu. Jakiś czas temu dostałam ważną branżową nagrodę księgarską „Ikar”, takiego księgarskiego Oscara. Przyznano mi ją za podtrzymywanie tradycji stołecznego księgarstwa. To mnie ogromnie cieszy, bo potwierdza sens mojej pracy. I zobowiązuje do tego, aby prowadzić księgarnię na najlepszym poziomie.

Księgarnia słynie z tego, że pracują tu osoby, które godzinami potrafią rozmawiać o książkach. Łatwo znaleźć takich pracowników?
Moje współpracownice to pasjonatki. Akurat rozmawiamy w trudnym dla mnie momencie, bo straciłam dobrą koleżankę, która przez długi czas należała do naszego zespołu. W tej chwili jest nas trzy. Zatrudniając kogoś, nie zwracam aż tak bardzo uwagi na wykształcenie humanistyczne, najważniejszy jest dla mnie pełen pasji stosunek do książek i swoboda w wypowiadaniu się na tematy literackie. Najlepiej, jeśli pracownicy mają różne upodobania i gusty, bo wtedy jest większa szansa, że będziemy umieli być dobrymi doradcami. Ja na przykład nie przepadam za popularną beletrystyką, moja działka to poezja, esej czy reportaż. Ale dziewczyny czytają najnowszą prozę i zawsze mogą coś polecić. Staramy się mieć coś dla każdego, czytelnicy znajdą u nas dobry polski kryminał czy nawet sensację, ciekawe komiksy, audiobooki. Gdybym miała więcej miejsca, na pewno jeszcze rozszerzyłabym ofertę. Tak jak wspominałam, księgarnia to demokratyczne miejsce i nie mogę kierować się tylko swoimi przekonaniami i gustem przy doborze książek. To zresztą warunek przetrwania na rynku.

Z prowadzenia księgarni można się dziś utrzymać?
Nam się to jak do tej pory – odpukać – udaje. Jeśli obroty przez kilka lat pozostają na podobnym poziomie, nie wzrastają znacząco, ale też nie spadają, to chyba można mówić o sukcesie, prawda? Nie ratuje nas sprzedaż herbaty czy wina, bo nie prowadzimy dodatkowo kawiarni, nie oferujemy też podręczników. Prowadzę tę księgarnię w tradycyjny sposób, ale oczywiście zdaję sobie sprawę z zalet takiego wynalazku jak księgarnio-kawiarnia. U nas dużo ludzi spotyka znajomych i potem takie osoby potrafią godzinę stać przy regale i rozmawiać. Aż się prosi, aby mieć jakieś stoliki i coś do picia. Niestety nigdy nie było do tego warunków, a teraz, jak wspominałam, jeszcze bardziej skurczy nam się powierzchnia.

fot. Piotr Dobrodziej

Księgarni nie ma na portalach społecznościowych, nie istnieje też właściwie strona internetowa. Nie myślała pani, aby wprowadzić Wiejską 14 do sieci?
Zdaję sobie sprawę z dobrodziejstw takich zabiegów, ale brak stabilności własnościowych, inne skomplikowane zależności oraz po prostu brak czasu sprawiły, że nie mamy Facebooka. Większość dnia zajmuje nam codzienna praca – śledzenie oferty wydawnictw, zamawianie książek w hurtowniach, sprzedaż i doradztwo, ale też zwykłe porządki. Zawód księgarza to ciężka fizyczna praca, mam za sobą lata dźwigania kartonów, ustawiania regałów, wspinania się na drabinę, układania kolejnych tomów, aranżowania witryny. Ból kręgosłupa to choroba zawodowa. Każdy, kto kiedykolwiek pakował domową bibliotekę, wie, jak ciężkie są niepozorne na co dzień książki. Z biegiem lat nauczyłam się minimalizować potrzeby i dziś nie kupuję już tak dużo. Nie muszę mieć wszystkiego na własność. A wracając do pani pytania o to, czy można dziś żyć z księgarstwa – nie jest to łatwe zadanie, ale istnieją sposoby, aby zwiększyć swoje szanse na powodzenie. Na przykład poprzez zrzeszanie się – niewielkie, prywatne księgarnie łączą się w sieci, co pozwala im przetrwać. Ja należę do sieci Białostockiego Domu Książki, który przedtem połączył się z podobnym ośrodkiem z Gdańska. Sieć zrzesza siedemdziesiąt księgarń w całej Polsce, w związku z tym uzyskujemy dobre warunki handlowe w hurtowniach. Jednocześnie udało mi się przekonać ludzi zarządzających siecią, że nasza księgarnia jest niestandardowa i nikt nie narzuca mi tytułów do sprzedaży, zachowujemy swoją autonomię i charakter tego miejsca. Oczywiście cenowo i tak nie jesteśmy często w stanie konkurować z gigantami takimi jak Empik czy Matras. Dlatego tym bardziej jestem wdzięczna klientom, którzy robią zakupy u nas.

Podobno koniec roku to najlepszy czas dla księgarzy. Jakie książki ludzie kupowali u pani pod choinkę?
Bardzo różne, na przykład „Rękopis znaleziony w Saragossie” Potockiego w nowym przekładzie Anny Wasilewskiej, „Uległość” Michela Houellebecqa, „Szlak nadziei” Normana Daviesa, książki Aleksijewicz, a także na przykład książkę Anny Król o Iwaszkiewiczu. Bardzo dużo osób pytało też o wszelkie biografie (między innymi Katarzyny Kobro i Zofii Stryjeńskiej), co mnie cieszy, bo bardzo lubię książki o kobietach i ich twórczości.

Mimo niesprzyjających warunków wciąż wierzę w księgarzy i w czytelników. Z perspektywy mojej księgarni czytelnictwo w Polsce wcale nie wygląda tak źle, jak to wynika z corocznych raportów przygotowywanych przez Bibliotekę Narodową. Wydawałoby się, że księgarz należy raczej do znikających zawodów, tymczasem jesienią zeszłego roku w Warszawie zaczęła działać Polska Akademia Księgarstwa, która oferuje wszystkim zainteresowanym tą profesją studia podyplomowe prowadzone przez Instytut Informacji Naukowej i Studiów Bibliologicznych UW. Mam nadzieję, że wciąż są młode osoby, które nie traktują książki jak zwykłego towaru, mają ochotę zakładać i prowadzić dobre księgarnie. Ja mogę zaświadczyć, że ten zawód to pasjonujący sposób na życie.

Wywiad powstał we współpracy z Krakowskim Biurem Festiwalowym.
Jest częścią kampanii, realizowanej w ramach priorytetu wspierania rozwoju przemysłów kreatywnych wpisanego w program Kraków – Miasto Literatury UNESCO.
Projekt dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
loga

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).