ZOFIA ZALESKA: Od jakiegoś czasu słowo „dostępność” w odniesieniu do kultury słychać zewsząd, z czego to wynika?
KASIA SOBCZAK: Mamy problem z tym, aby mówić i pisać o kulturze w sposób zrozumiały i ciekawy dla różnych odbiorców. Gdy mówię „my”, mam na myśli ludzi związanych z szeroko pojętymi sztukami wizualnymi, bo sama jestem kuratorką i producentką. Zaobserwowane przez ciebie zainteresowanie tematem dostępności kultury wiąże się z tym, że zaczęliśmy zauważać w społeczeństwie obecność różnych grup odbiorców, już nie tylko osób 60+ czy dzieci, ale również osób z niepełnosprawnościami, mających problem ze skupieniem uwagi czy obcokrajowców, dla których polski nie jest pierwszym językiem. W 2019 roku uchwalono w Polsce ustawę o zapewnieniu dostępności osobom ze szczególnymi potrzebami. Jej postanowienia muszą wdrażać także instytucje kultury. Dodatkowo w czerwcu 2023 roku opublikowano normę wyznaczoną przez ISO – Międzynarodową Organizację Normalizacyjną w Genewie, określającą zasady, jakie muszą spełnić teksty napisane prostym językiem.
Czyli jakim?
Prosty język to styl pisania, który ma ułatwić zrozumienie tekstu szerokiemu gronu czytelników. Zapraszający, przejrzysty i zrozumiały sposób pisania, w którym liczy się przede wszystkim odbiorca, a nie autor. Prosty język, od angielskiego plain language, ma jakieś kilkadziesiąt zasad, wszystkich nie znam, ale przede wszystkim ma być krótko, zajmująco i zrozumiale. Zdania napisane w prostym języku powinny składać się z nie więcej niż dziesięciu słów, należy unikać branżowych i specjalistycznych sformułowań, obowiązuje zasada jedno zdanie – jedna myśl. Ten styl dba o kompozycję i przejrzystość, dlatego lubi krótkie akapity i śródtytuły – tekst powinnaś móc przeskanować wzrokiem i szybko wyciągnąć z niego najważniejsze informacje.
Prosty język ma przekazywać treści w przystępny sposób, ale należy go odróżnić od języka łatwego – easy to read, w którym teksty są jeszcze krótsze i często towarzyszą im zdjęcia. Język łatwy powstał dla osób z rozproszoną percepcją i problemami z przyswajaniem słowa pisanego, przygotowuje się w nim teksty, które mają opowiedzieć w przystępny sposób na przykład historię czy opisać położenie jakiegoś miejsca: czym jest i jak powstało, gdzie się znajduje, jak do niego dojechać, co jest w jego otoczeniu i jak poruszać się wewnątrz. Taki opis ma pomóc odnaleźć się w przestrzeni bez stresu i zaskoczeń, przygotować na konkretne doświadczenie.
Kasia Sobczak
kuratorka sztuk wizualnych i programu rezydencji artystycznych AiR Goyki 3 w Goyki 3 Art Inkubatorze. Absolwentka kursu CuratorLab na Uniwersytecie Konstfack w Sztokholmie. Magister filozofii oraz krytyki artystycznej. Pracuje pomiędzy Sopotem a Lizboną.
Wspólnie z Martą Malik-Ryl organizowała warsztaty z używania prostego języka w tekstach kulturalnych.
Prosty język funkcjonuje przede wszystkim jako styl pisania dokumentów urzędowych czy druków informacyjnych, dla których przejrzystość i zrozumiałość są najważniejsze. Teraz ma być stosowany także przez instytucje zajmujące się kulturą i sztuką?
Jeśli chodzi o normę ISO, to na razie jest ona bardziej formalna, z tego, co wiem, dla kultury nie ma jeszcze specjalnych wytycznych, ale jestem przekonana, że wkrótce się one pojawią. Tym bardziej że Unia ma powołać specjalnego komisarza od prostego języka. Myślę, że niedługo będziemy używać tego stylu pisania w naszej pracy na co dzień. Gdy z Martą Malik-Ryl wymyślałyśmy niedawno warsztaty poświęcone temu, jak pisać teksty do projektów kulturalnych, chciałyśmy przygotować grunt pod nadchodzące zmiany.
Cały tegoroczny program sztuk wizualnych instytucji, którą współtworzę - Goyki 3 Art Inkubatora – krąży wokół tematów gościnności i dostępności. Przygotowując nasz program, sprawdzałam i obserwowałam, kim są nasi odbiorcy, i okazało się, że to przede wszystkim osoby, które na co dzień nie mają nic wspólnego ze sztuką. Zachodzą do nas, bo znajdujemy się w historycznym budynku – zbudowanej na przełomie XIX i XX wieku przy ulicy Goyki w Sopocie willi Friedricha Wilhelma Jünckego, handlarza win i kolekcjonera sztuki. Ludzie zaciekawieni odnowionym budynkiem często przypadkowo trafiają na nasze wystawy. Pisząc towarzyszące im teksty, musimy myśleć o potrzebach takich właśnie odbiorców. I liczyć, że ich zaciekawimy i w przyszłości będą nas odwiedzać, żeby obejrzeć sztukę.
Kasia Sobczak, fot. Bogna Kociumbas-Kos
Jakiś czas temu na łamach „Dwutygodnika” Anna Cieplak i Michał Krzykawski pisali o technologii, która przekształca dziś literaturę i edukację w sposób, którego jeszcze nie rozumiemy. Konsekwencje tych przekształceń zaledwie przeczuwamy, ale zmiany już widać. Coraz większym problemem staje się analfabetyzm funkcjonalny – wiele osób nie potrafi czytać ze zrozumieniem, skupić się na tekście, interpretować i odczytywać jego przekazu, wyczuć ironii, rozpoznawać i nazywać własnych emocji. Szerokie stosowanie prostego języka to odpowiedź na te zmiany?
Na pewno tak. Myślę też, że stajemy się po prostu społeczeństwem coraz bardziej świadomym, kto żyje wokół nas, zauważamy, że komunikację trzeba dostosować do tych różnorodnych potrzeb. Dla mnie uważność to podstawowa kategoria, którą staram się kierować, konstruując swoje projekty. Rozmawiamy o prostym języku, który dotyczy tekstów pisanych, ale przecież w dyskusji o dostępności chodzi nie tylko o słowo pisane, ale, szerzej, o włączanie różnych grup do działania i rozmowy, o umożliwienie im obcowania ze sztuką, ale też na przykład bezstresowego zrobienia zakupów.
Kultura dostępna
Kultura współczesna próbuje być coraz bardziej dostępna. Już dawno nie oznacza to tylko podjazdów dla wózków i napisów w alfabecie Braille’a. Artystki tworzą z myślą o odbiorcach niewidzących czy g/Głuchych, a instytucje kultury dbają o programy dla osób z niepełnosprawnościami, które zresztą same tworzą sztukę, spektakle, muzykę. Coraz lepiej zdajemy sobie też z sprawę z innych rodzajów wykluczeń, tych związanych z ekonomią, wiekiem czy możliwościami dojazdu do większych ośrodków.
Wszystkimi tymi zjawiskami zajmujemy się w „Dwutygodniku” od dawna, ale w nowym numerze tematycznym próbujemy także się zastanowić, jak rosnąca dostępność kultury zmienia ją samą, jej podstawowe założenia i sposoby działania, sprawdzamy też, jakie obszary wykluczeń wymagają interwencji. Obok nowych materiałów przypominamy także opublikowane wcześniej teksty dotyczące kultury dostępnej.
Dziękujemy za konsultacje Miłoszowi Markiewiczowi (Teatr Śląski), Klaudii Mucy (Uniwersytet Jagielloński), Lidii Krawczyk (Dom Kultury „Świt”) oraz Annie Prokopczuk-Kwapniewskiej (Dom Kultury „Świt”).
Organizatorzy ostatnich documenta w Kassel zaoferowali odwiedzającym możliwość wyciszenia. Na wystawie zorganizowano przestrzeń z kanapami i przyciemnionym światłem, w której ludzie mogli odpocząć i zregenerować siły po wielu godzinach oglądania sztuki. To coś więcej niż postawienie pufy przed wideo. W supermarketach w podobnym celu organizowane są „ciche godziny” – muzyka jest ściszona, nie słychać reklam, regulowane jest też, zdaje się, natężenie świateł. Osoby sensorycznie wrażliwe czy starsze doceniają takie inicjatywy, sama chętnie regenerowałam siły po marszu przez sale wystawowe w Kassel i chętnie robię zakupy w moim lokalnym sklepie w Sopocie podczas „cichych godzin”.
Wspomniałaś o myśleniu włączającym różne grupy odbiorców, ale prosty język ma problem z inkluzywnością, wynikający z ograniczeń tego stylu – maksymalna prostota nie idzie w parze z rozbudowanym nazewnictwem pozwalającym opisać niebinarność i tożsamościową różnorodność.
To prawda, prosty język ma problem z feminatywami i neutratywami – neutralnymi wersjami słów nacechowanych płciowo. Sytuacja jednak jest dynamiczna, Rada Języka Polskiego w 2012 roku nie zalecała używania feminatywów, w 2019 zmieniła zdanie. Podobnie prosty język próbuje nadążyć za potrzebami użytkowników, ale gotowych rozwiązań jeszcze nie ma i trzeba improwizować. Na rezydencję lub wystawy często przyjeżdżają do nas osoby niebinarne, więc przetestowałyśmy już chyba wszystkie możliwe formy językowe. Za każdym razem konsultujemy się z konkretną osobą artystyczną i dostosowujemy się do jej potrzeb. W razie wątpliwości można skorzystać z porad i wiedzy queerowego kolektywu pod nazwą „Rada języka neutralnego”.
Rada wyróżnia na przykład sześć zaimków graficznych używanych w piśmie w zwrotach do grup osób lub osoby o nieznanej płci. To formy używające znaków zastępujących w miejscach, gdzie w słowie mamy końcówkę męską lub żeńską, na przykład formy z iksem onx/jex czy formy z podkreślnikiem on_/je_. Są one niemożliwe do wymówienia, ale w piśmie ich intencja jest raczej czytelna. My zazwyczaj stosujemy rodzaj neutralny lub liczbę mnogą, jak w języku angielskim: rodzice, opiekunowie, osoby. Do rozwiązania pozostaje kwestia prostego języka mówionego – wszystkie istniejące normy i wytyczne dotyczą tekstów pisanych, co jednak z rozwijającą się sferą audio, z audiodeskrypcją, podkastami, audioprzewodnikami?
Krytycy stosowania prostego języka w tekstach kulturalnych mówią o tym, że taka komunikacja spłyca przekaz, zniechęca do wysiłku, psuje język. Cierpimy na niemożność skupienia i żyjemy w ciągłym rozproszeniu uwagi – czy używając prostego języka, nie sankcjonujemy tego stanu rzeczy?
Podzielam niektóre z tych obaw, dostrzegam je u moich współpracowniczek i współpracowników, wśród autorek, redaktorów, kuratorek, osób artystycznych.
Myśląc o naszej rozmowie, a wcześniej o warsztatach, zastanawiałam się, skąd wynika ten sprzeciw wobec uproszczenia przekazu naszych tekstów. Wydaje mi się, że jest to związane z tym, że sztuka i kultura to symboliczne pola działania. Przygotowując biennale, wystawę czy targi nie rozwiązuję problemu głodu, nie ratuję życia, poruszam się nieustannie w delikatnych strukturach symboliczno-prestiżowo-znaczeniowych. Obawiam się, że jak napiszę zbyt prosty tekst, to narażę się na zarzut naiwności, ludzie pomyślą, że nie mam wiedzy czy kompetencji i że nie warto ze mną współpracować. Aby takie obawy zniknęły, musimy zmienić nasze myślenie o pisaniu o sztuce dla szerszej publiczności. I zaakceptować, że nie tylko artyści i kuratorzy tworzą wystawę, powstaje ona też przy udziale wielu innych osób, z działów edukacji i komunikacji, z działu technicznego.
Ciekawe projekty rodzą się we współdziałaniu, także z publicznością. Nie przygotowujemy ich przecież dla naszych kolegów i koleżanek po fachu, przygotowujemy je dla ludzi, którzy nie muszą być na co dzień obeznani ze sztuką i najczęściej obeznani nie są. Czasem tej świadomości mi w środowisku brakuje. Nie jest to nic odkrywczego. To, że o tym wspominam, wynika ze złości i zniecierpliwienia sytuacją, ale i nadziei na to, że nasze myślenie będzie bardziej egalitarne. I chyba nie powinniśmy się bać uproszczenia języka. Obejrzenie wystawy zawsze będzie wymagało pewnej dozy skupienia, prosta komunikacja może raczej pomóc utrzymać koncentrację niż przyczynić się do większego rozproszenia uwagi. Jeśli chcemy, żeby ludzie odwiedzali muzea, powinniśmy mówić do nich językiem, który rozumieją.
Pisać o skomplikowanych sprawach w sposób prosty i zajmujący?
Tak, ale nie chodzi o to, że teraz mamy przedstawiać wszystko dosłownie i łopatologicznie, że znika cała frajda wiążąca się z opisywaniem dzieł sztuki, ich znaczeń i kontekstów. Po prostu atrakcyjność tego przekazu powinna wynikać nie z jego hermetyczności i skomplikowania, ale z tego, czy potrafimy poprzez naszą pracę zainteresować sztuką kogoś, kto wiedzy o sztuce nie posiada. Zależało mi, żeby w warsztatach na temat prostego języka wzięły udział osoby kuratorskie, aby dowiedziały się, jak napisać tekst, z którego będą zadowolone, a który jednocześnie pozostanie jasny i atrakcyjny dla odbiorców. Tymczasem zgłosiły się głównie osoby z działów promocji i komunikacji różnych instytucji. To ważne obszary, ale myślę, że o prostym języku trzeba rozmawiać też w gronie osób merytorycznych i programujących. Wspólnie zastanowić się, czy potrafimy sprawić, aby uproszczenie było czymś pozytywnym.
Muzea wobec współczesności
Cykl tekstów poświęcony wyzwaniom, przed jakimi stoją współczesne muzea, powstaje we współpracy z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, które po niemal 20 latach intensywnych działań w kilku lokalizacjach i budowania własnej kolekcji, przenosi się do nowej siedziby. Budynek autorstwa nowojorskiego architekta Thomasa Phifera otworzy się 25 października 2024 roku na placu Defilad, w samym „sercu miasta”, jednocześnie inaugurując nowe centrum stolicy.
MSN będzie miejscem dostępnym i otwartym dla każdego, zajmie blisko dwa tysiące metrów kwadratowych powierzchni, z czego ponad cztery tysiące to przestrzenie galerii wystaw czasowych. Chcecie świętować otwarcie nowego budynku? Zapiszcie się tutaj!
Muzeum Victoria and Albert w Londynie przygotowało zawarty w dziesięciu punktach poradnik, jak pisać teksty, które towarzyszą wystawom i dziełom sztuki. Sformułowanie „prosty język” tam nie pada, ale wiele punktów pokrywa się z jego zasadami: poznaj swoich odbiorców, pisz tak, jakbyś mówiła, nie bój się przyznać do niepewności, zarysuj tło, wskaż, na co patrzeć. Autorka przewodnika podkreśla, że liczy się przekaz, a nie eleganckie opakowanie, i podpowiada: pomyśl, jak byś opisał coś, co kochasz, swojemu przyjacielowi, jakich słów byś użył i w jakim porządku.
Brytyjskie V&A w kwestii dostępności jest na pewno w awangardzie zmian. Jeśli dobrze pamiętam, dziesiąty punkt ich przewodnika mówi o tym, aby trzymać się w pisaniu sześciu zasad Orwella: unikać metafor, porównań lub innych figur retorycznych, nie używać długiego wyrazu, jeśli wystarczy krótki, jeśli można wyrzucić jakiś wyraz, robić to bez wahania, nie stosować strony biernej tam, gdzie można użyć strony czynnej, unikać żargonu naukowego, specjalistycznego i obcych zwrotów. No i ostatnia zasada: lepiej złamać którąś z powyższych zasad niż powiedzieć coś głupiego. To ostatnie zalecenie można odnieść do naszej dyskusji na temat problemów prostego języka z neutratywami czy feminatywami. Po prostu trzeba kombinować i być kreatywnym. Angielszczyzna stwarza inne możliwości niż polszczyzna w tym względzie, my musimy się bardziej nagimnastykować, aby stworzyć prosty język dla naszych instytucji kultury i sztuki. To nie przypadek, że to brytyjskie muzeum udostępnia taki poradnik, koncepcja plain language pochodzi z Wielkiej Brytanii.
W czasie bitwy o Anglię w 1940 roku Churchill dostawał z frontu skomplikowane meldunki i raporty wojskowe, by mieć pewność, że ich treść nie pozostawia wątpliwości, kazał je w konkretny sposób spisywać i objaśniać, a później tę metodę konstruowania tekstów wprowadził do administracji. W czasie wojny od dokładnego zrozumienia informacji zależą decyzje o życiu i śmierci, więc przekaz nie może pozostawiać miejsca na błędne odczytania. Teksty towarzyszące dziełom sztuki na szczęście nie mają aż takiej wagi, ale też nie powinniśmy ich bagatelizować – często są jedynym komentarzem, z którym styka się odbiorca.
Prosty język użyty w tekstach urzędowych czy w instrukcjach bezpieczeństwa ma być zrozumiały, aby maksymalnie ułatwiać przechodzenie do działania. Rozszerzanie tego stylu na inne kategorie publikacji rodzi pytanie o to, czy nie wpisujemy kultury w dyktat wydajności.
Ale można zastanowić się, jak wydajność ma się do sztuki. Zazwyczaj nie chcemy, aby ludzie oglądający wystawy ruszyli nagle do akcji, tworzymy sztukę i towarzyszące jej teksty, aby odbiorcy wykonali pewną niematerialną operację w swoich głowach, zadali sobie pytania, zastanowili się nad czymś. Myślenie też jest działaniem i może być mniej lub bardziej wydajne. Efekty obcowania ze sztuką poznajemy po czasie, ale to nie znaczy, że ich nie ma. Opowiadając o sztuce w sposób bardziej dostępny, przyczyniamy się nie tylko do poszerzania wiedzy, ale i do utrwalania nowych przyzwyczajeń – ktoś zachęcony wizytą następnym razem przyprowadzi na wystawę dziecko, ktoś inny zacznie szukać kolejnych informacji na własną rękę, coś stworzy czy wymyśli.
Nim zajęłaś się programowaniem wystaw w Sopocie, przez kilka lat mieszkałaś w Lizbonie. Czy twoje zainteresowanie tematem dostępności kultury zainspirowała praca w tamtejszych instytucjach?
Było nieco inaczej. Do Lizbony pojechałam po studiach ze swoim mężem, bez specjalnego planu, po prostu w stronę słońca i oceanu. Chciałam tam pracować jako kuratorka, więc nauczyłam się języka, udało mi się znaleźć pracę i zostaliśmy pięć lat.
W Portugalii funkcjonują dwa obiegi sztuki: świat sztuki zagranicznej, tworzony przez obcokrajowców, i świat sztuki portugalskiej. Ja funkcjonowałam w tym pierwszym i jako kuratorka freelancerka robiłam wystawy, produkowałam wydarzenia artystyczne, współpracowałam między innymi z centrum rezydencyjnym PADA Studios czy Galerią Foco. Aby pracować w portugalskiej instytucji, w sposób, który by mnie ciekawił, musiałabym pewnie mieszkać w Lizbonie jeszcze przez kolejnych kilka lat. W pewnej chwili wymyśliłam i prowadziłam niszowe wycieczki po galeriach i pracowniach artystów, które nazwałam Contemporary Art Tours Lisbon.
Oprowadzania powstały z potrzeby finansowej – w Portugalii w kulturze zarabia się jeszcze mniej niż w Polsce, wymyśliłam więc coś, co pozwoli mi poznawać nowych ludzi i jednocześnie zarabiać pieniądze. Uczestnikami tych wycieczek nie byli profesjonaliści, czasem leniwi kolekcjonerzy, którzy nie mieli ochoty sami robić rozpoznania, ale zazwyczaj po prostu turyści zainteresowani sztuką. Prowadząc spacery, ćwiczyłam się w prostej komunikacji, musiałam opowiadać o portugalskim świecie artystycznym w sposób zrozumiały dla każdego. Krok po kroku udało mi się zbudować bazę kontaktów, artystów i miejsc, z którymi współpracowałam przy tym projekcie. Dołączyła do mnie koleżanka, znalazłyśmy partnerów za granicą, nawiązałyśmy kontakt z platformą Oh so Arty, zrzeszającą przewodników po galeriach z całego świata, całkiem dobrze się to rozkręcało.
Mimo wszystko wróciłaś do Polski. Dlaczego?
Włożyłam sporo pracy, aby wyrobić sobie pozycję na lizbońskiej scenie sztuki, więc nie była to prosta decyzja. Złożyły się na nią różne sprawy, praca mojego męża, pandemia, ale też rozczarowanie i zmęczenie światem sztuki komercyjnej. Musiałam zdecydować, czy chcę pracować w galeriach komercyjnych, pisać naszpikowane erudycyjnymi odniesieniami teksty, które służą sprzedawaniu i promowaniu sztuki, czy wolę współtworzyć obieg sztuki dostępnej szerokiej publiczności. Wybrałam to drugie.
W świecie komercyjnym – mówiąc w skrócie – liczy się to, czy wyszukasz i wypromujesz artystę, pokażesz jego twórczość na międzynarodowych targach sztuki i sprzedasz dużo jego prac. Jest to kręcąca praca, daje adrenalinę i satysfakcję, jeśli twoje wyczucie się sprawdza, no i oczywiście może przynosić pieniądze. Wielokrotnie czułam, że wymaga się ode mnie kreowania pewnej atmosfery elitarności wokół sztuki, olśnienia kolekcjonerów mądrymi słowami, żeby prace były odbierane jako wartościowa sztuka i w konsekwencji dobrze się sprzedawały. Zmęczyło mnie to, przyjęłam pracę w Sopocie, żeby móc skupić się na tym, co naprawdę mnie interesuje, czyli na współtworzeniu instytucji kultury, pokazywaniu sztuki dostępnej i na kontakcie ze zwykłymi odbiorcami. W Goyki 3 prowadzę program sztuk wizualnych i rezydencji. W naszym zespole jest tylko osiem osób, gdy przygotowuję wystawę, to budżetuję ją, kuratoruję, rozliczam, często też uczestniczę w montażu, a później rozmawiam z każdą osobą, która przychodzi ją obejrzeć, bo nie mamy opiekunów wystaw. Mam stały kontakt nie tylko z osobami artystycznymi i instytucjami, ale też właśnie z odbiorcami przygotowywanych przez nas projektów.
Jaka to publiczność?
Dość zachowawcza. Sopot ma swój specyficzny klimat, robienie tu kultury, promowanie czegoś nowego to spore wyzwanie. Mówię to jako osoba, która nie tylko pracuje w Sopocie, ale też pochodzi stąd. Dochodzą nas głosy, że mieszkańcy nie do końca rozumieją to, co pokazujemy na Goyki, i to jest dla mnie dodatkowa motywacja, aby pisać i opowiadać o sztuce prościej. Słyszymy zarzuty, że mamy hermetyczny program, nie pokazujemy sopockich artystów, że nie mamy wystaw regularnie, jak na przykład Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie. To akurat jest kwestia środków i naszych zasobów, ale też naszego nastawienia – bardziej na proces niż na produkt. Dobrze działa program rezydencyjny, ściągamy do Sopotu ciekawych ludzi, mamy programy dla pisarzy i artystów wizualnych, partnerstwo z Instytutem Francuskim w Warszawie i MeetFactory w Pradze. Cieszy mnie to, ale musimy jeszcze popracować nad tym, aby wartość tej artystycznej wymiany doceniło więcej mieszkańców i mieszkanek miasta.
Jakie jeszcze muzea poza V&A w Londynie zasługują na uwagę?
W zeszłym roku udało mi się zrealizować marzenie i pojechać na Gwangju Biennale w Korei Południowej – to jedno z najstarszych biennale sztuki w Azji. Obejrzałam tam ciekawą i nie tak przytłaczającą jak jej wenecki odpowiednik wystawę, której towarzyszyły bardzo dobrze przygotowane teksty, także te zawarte w katalogu. W Europie dobrą robotę w tym względzie robi Hamburger Bahnhof w Berlinie, Foam w Amsterdamie i paryskie Musée d’Orsay. W Polsce ostatnio pod względem prostoty i przygotowania tekstów pozytywnie zaskoczyła mnie wystawa „Arkadia” w Muzeum Narodowym w Warszawie.
W obliczu codziennych informacji o wojnach, masakrach i katastrofach rozważania na temat zrozumiałego pisania o dziełach sztuki mogą wydawać się nieco odklejone od rzeczywistości. Czujesz, że w Polsce jest przestrzeń na takie rozmowy?
Tak, myślę, że jesteśmy społeczeństwem rozwiniętym i świadomym na tyle, aby zadbać o potrzeby słabszych i wykluczonych. Mamy urządzenia, możliwości, środki i czas, aby się nad tymi sprawami zastanawiać. Mamy też na to odgórną zgodę ze strony ustawodawców. Wprowadzanie na szerszą skalę prostego języka to naprawdę nie jest fanaberia. To język równościowy i antydyskryminacyjny, motto amerykańskiego Center for Plain Language brzmi: prosty język prawem obywatelskim. Rozmawiałyśmy o tym, że technologia zmienia nasz sposób obcowania z tekstem i obrazem, naszą percepcję, że wpływa na zdolność rozumienia i koncentrację. W świecie deepfake’ów i fake newsów, czatu GPT i wykorzystywania mediów społecznościowych do manipulacji na wielką skalę temat zrozumiałej, jasnej komunikacji jest i będzie kluczowy. Uczestniczymy w rewolucji komunikacyjnej, której zmian nie da się wypierać ani zatrzymać. Kultura i sztuka nie są z niej wyłączone.
Podobno ludzie odwiedzający Luwr oglądają pokazywane tam obrazy średnio przez dziewięć sekund każdy. Przywoływani wcześniej Cieplak i Krzykawski twierdzą, że w przyszłości przywilejem, o który będziemy walczyć, stanie się prawo do uwagi. Prosty język jest sposobem na utrzymanie uwagi odbiorców, ale nie rozwiązuje wszystkich problemów. Przed jakimi wyzwaniami staną w przyszłości muzea i galerie?
Wyzwaniem będzie w ogóle zainteresowanie ludzi sztuką. Jesteśmy przebodźcowani, zalani możliwościami i atrakcjami, cierpimy z powodu FOMO, nieustannie patrzymy na ekrany i generowane przez nie obrazy. Funkcjonujemy w stanie hiperuwagi, która polega na ciągłym przerzucaniu się pomiędzy zadaniami, myślami, konwersacjami i obrazami. Dziś pokazanie czegoś oryginalnego i interesującego już nie wystarcza. Dlatego zastanawiamy się nad tym, jak przyciągnąć ludzi na wystawy i do muzeów. Prosty język z definicji jest dla wszystkich, ale tak naprawdę kim są wszyscy? Myślę, że w przyszłości będziemy mierzyć się z wyzwaniem polegającym właśnie na zdefiniowaniu naszych odbiorców i zrozumieniu, do kogo mówimy i dla kogo piszemy. Czeka nas ciągłe dostosowywanie przekazu, przestrzeni i tekstów do zmieniających się potrzeb. Miejsca kojarzone z kulturą będą zyskiwać nowe funkcje.
Dlaczego obie lubimy chodzić do nowej siedziby Instytutu Kultury Miejskiej w Gdańsku? Bo oferuje dobrą ofertę kulturalną, ale też po prostu fajną, przyjazną przestrzeń. Można tam przyjść z dziećmi i nie martwić się, że komuś przeszkadzamy, popracować, obejrzeć spektakl czy film, można też po prostu schronić się przed deszczem, odpocząć na kanapie. To miejsce nastawione bardziej na umożliwienie różnych rodzajów doświadczeń niż na prezentowanie czegoś lub przekazywanie wiedzy.
Osoby tworzące tę instytucję zwracają uwagę na neuroróżnorodność, natężenie dźwięków, zapachów, intensywność światła. I ludzie to doceniają. Siedziba IKM znajduje się tuż obok wielkiego centrum handlowego, wydawałoby się, że to dziwna lokalizacja dla instytucji kultury, ale moim zdaniem jest to właśnie fantastyczne sąsiedztwo. Te same nastolatki, które spotykają się w galerii handlowej, chwilę później polegują na sofach w IKM-ie, podłączone do wszechobecnych tam gniazdek. Może zainteresuje je jakieś spotkanie, trafią na koncert, a jeśli nie, to też w porządku, ważne, że przestrzeń związana z kulturą nie kojarzy im się sztywno i nudno.
Tekst powstał we współpracy z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.
Numer o kulturze dostępnej powstał we współpracy z Teatrem Śląskim, organizatorem 7. Międzynarodowego Festiwalu OPEN THE DOOR (1-9 czerwca w Katowicach).
Numer o kulturze dostępnej przygotowany został w partnerstwie z Narodowym Centrum Kultury, organizatorem projektu Projektowanie Uniwersalne Kultury – Dostępność w Instytucjach Kultury, cyklu Kultura Dostępna w Kinach, instytucji zarządzającej programem dotacyjnym MKiDN Kultura Dostępna oraz wydawcą publikacji poświęconych dostępności kultury: Rocznik Kultury nt. dostępności oraz Rocznik Kultury Polskiej nt. dostępności terytorialnej.