Wiry i mielizny

Monika Ochędowska

W „Jeremiaszu” Piotra Nesterowicza dzieje się wiele. Tyle że obiecujący wir zdarzeń, który bełta bohaterem, czytelnika osadza stopniowo na mieliźnie zniechęcenia. Nadwyżka wątków dławi szczątkową, pretekstową akcję

Wiry i mielizny

Jeszcze 1 minuta czytania

Wiry i mielizny

Początek obiecuje intrygę na miarę „Imienia róży” Umberto Eco. Na biurko grodzieńskiego oberpolicmajstra trafiają raporty dotyczące tajemniczych morderstw w podlaszuckiej Supraśli (skojarzenia z podlaską Supraślą uzasadnione). Sytuacja jest o tyle malownicza, że do serii zabójstw, których znakiem rozpoznawczym jest dekapitacja, dochodzi w cieniu miejscowej legendy o błogosławionym rycerzu, który miał ziemię supraślanom ufundować, oraz aniele, który sprowadzał gniew Pański na bezbożników odważających się hojny dar zbrukać.

Mimo tak solidnych i cudownych zabezpieczeń do sprofanowania ulokowanego na skraju miasta Świętego Hrudu oczywiście dochodzi. Zamieszkujący go zakonnicy sprzedają klasztorne zabudowania miejscowym fabrykantom, którzy nie tylko urządzają w nich swoją rezydencję, ale część budynku postanawiają przeznaczyć na manufakturę, która zajmie się produkcją koców dla carskiej armii. Nic dziwnego – szepczą po okolicznych oberżach mieszkańcy – że zarówno fabrykantów, jak i zakonników spotyka surowa kara. Nadnaturalne, choć logiczne rozwiązanie makabrycznej zagadki nie zaspokaja bynajmniej oberpolicmajstra, który wysyła na miejsce zdarzeń śledczego III Oddziału Kancelarii Osobistej – tytułowego Jeremiasza z powieści Piotra Nesterowicza.

Piotr Nesterowicz, „Jeremiasz”. W.A.B., 608 stron, w księgarniach od września 2018

Po drodze, aż do karczmy na Psiej Górce, w szarościach zmierzchu romantycznie mży, a wyłaniający się z chłodnego kapuśniaczku Jeremiasz okazuje się postacią dość frapującą. Niemal szlachecki syn, absolwent gimnazjum klasycznego, w którym po raz pierwszy kosztuje ateistycznych rozkoszy w postaci „Wykładów o duszy ludzkiej i zwierzęcej”. Jednocześnie neofita racjonalizmu i skryty wyznawca cudów, który bardziej niż sumieniu ufa introspekcji i podejrzewa siebie – w zależności od usposobienia – o prorocze posłannictwo bądź obłęd. Wszystkie te cechy, z nienaganną prezencją włącznie, czynią zeń niekonwencjonalnego śledczego tajnej policji, pozbawionego przesądów, nieskorego do wygłaszania pochopnych opinii.

Nesterowicz na tyle szybko zdradza, że honorowe miejsce na liście ulubionych autorów jego bohatera zajmują Wilhelm Wundt (autor wspomnianych „Wykładów”) i Emil Zola, że mimowolnie układamy sobie „Jeremiasza” w okolicach realistycznej powieści psychologicznej. I rzeczywiście, powieść toczy się aż nadto zgodnie z prawidłami gatunku. Nesterowicz bowiem świadomość i nastroje podlaszuckiego urzędnika ochoczo ujmuje w zestawieniu z analizą sytuacji społecznej, obyczajowej i atmosferycznej regionu. Mży, gdy Jeremiasza dręczą koszmary, i na odwrót – chłodna wilgoć nieustępliwie wdziera się w duszę skazanego na samotność bohatera, przyprawiając go o dreszcze.

Podróż carskiego śledczego przez Białostocczyznę pozwala m.in. na sugestywny, zmysłowy opis miejskich bazarów, jaki znamy z „Pachnidła” Patricka Süskinda, a wizyty w pedantycznie urządzanych składach piśmiennych przywodzą na myśl „Czarodziejską górę” Thomasa Manna (ołówki!). Wyprawa w poszukiwaniu mordercy pozwala także na zaznajomienie się z różnorodnością wiejskich obyczajów, wizytę w żydowskiej kolonii czy u lokalnego uzdrowiciela. A opisu pokrytej ludzkimi kupami w odcieniu buraczkowej czerwieni łąki, na której budzi się pewnego poranka z odruchem wymiotnym Jeremiasz, z pewnością nie powstydziłby się sam Zola. Wszystko to wrzucone jest w głębiny introspekcji i przemyśleń bohatera, dotyczących spraw tak zasadniczych, jak pochodzenie (od zdrajcy i latawicy) czy przeznaczenie (prorocze).

Ujmując rzecz w skrócie: dzieje się tu! Tyle że obiecujący wir zdarzeń, który tak bełta Jeremiaszem, czytelnika osadza stopniowo na mieliźnie zniechęcenia. Mankamentem powieści Nesterowicza jest nadwyżka wątków dławiąca szczątkową, pretekstową zaledwie akcję. „Jeremiasz” zawiera wiele motywów znanych z książek reporterskich autora. Mamy tu np. próbę nakreślenia anatomii cudów i objawień, oglądanych także krytycznym i niespokojnym okiem władzy, którą znamy z „Cudownej”. I wstyd z powodu wiejskiego pochodzenia wypierany dumą piastowania urzędniczego stanowiska („Każdy został człowiekiem”) czy pejzaż wielokulturowego Podlasia, z którego wyłania się zapomniana historia Podlaszuków ważna dla „Ostatnich obrońców wiary”. Dużo, nawet jak na jednego quasi-proroka z glejtem III Oddziału Kancelarii Osobistej.

Wiele z początku obiecująca, uwodząca ściętymi głowami, a w efekcie wątlutka jak oderżnięte od nich członki akcja „Jeremiasza” nie unosi rozległych panoram Białostocczyzny i jej powikłanej historii. Nesterowicz pisze niezwykle plastycznie, obrazowo, ale wszystkie poruszające, mocne fragmenty powieści, z opisem jednego z podlaszuckich pogromów włącznie, bronią się tylko jako ingrediencje dzieła, któremu zwyczajnie brak bigla napędzającego ciąg zdarzeń. Bełta, owszem. Ale nie wsysa.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).