Jaśniejsza strona
fot. Jarek Wierzbicki

11 minut czytania

/ Muzyka

Jaśniejsza strona

Artur Szarecki

Płyty „Radiohedonistycznie” Moniki Borzym najlepiej słucha się, gdy nie pamiętamy, że to utwory Radiohead. Można delektować się wtedy świetnie zagranym orkiestrowym popem

Jeszcze 3 minuty czytania

„Powodzenia z «Kid A»!”. W tak lapidarny sposób Thom Yorke zbył pytanie o swój stosunek do zespołów, które zrobiły karierę, wzorując się na wczesnym brzmieniu Radiohead. Kąśliwa riposta, wypowiedziana podczas wywiadu dla MTV z 2001 roku, doskonale pasuje do zespołu Yorke'a. Radiohead całą swoją drogę twórczą oparli na poszerzaniu granic muzyki pop. Każdy odniesiony sukces puentowali zmianą stylu gry. Wydane w 2000 roku „Kid A” było najbardziej radykalną woltą w historii Radiohead. Przywołując ten album, Yorke postawił się więc ponad rzeszami epigonów. Zasugerował, że tak odważny i niekomercyjny twór raczej nie znajdzie wielu naśladowców. I rzeczywiście, specyficzny styl zapoczątkowany na „Kid A” stał się wyznacznikiem brzmienia Radiohead. Nieoczekiwanie jednak twórczość zespołu z tego okresu zaczęła cieszyć się powodzeniem wśród muzyków jazzowych.

Jeszcze pod koniec lat 90. pianista Brad Mehldau zaaranżował „Exit Music (For a Film)”, ze świeżo wówczas wydanego „OK Computer”, na trio z kontrabasem i perkusją. Posunięcie to wzbudziło spory odzew ze strony krytyków i publiczności, więc wkrótce na warsztat wziął kolejne utwory: „Paranoid Android”, „Knives Out” i „Everything in Its Right Place”, czyniąc z grania utworów Radiohead swój znak rozpoznawczy. W jego ślady poszli też inni reprezentanci jazzowego mainstreamu, w tym Chris Potter, Robert Glasper, grupa The Bad Plus, a poniekąd także Christian Scott, który nagrał własną wersję „The Eraser”, tytułowego utworu z solowej płyty Thoma Yorke’a. W 2008 roku brytyjski „The Guardian” zorganizował nawet akcję, w której czterech jazzowych instrumentalistów i jedna wokalistka nagrali swoje wersje utworu „Nude”.

Radiohead chętnie eksperymentują z formą piosenki. Nierzadko ich muzyka oparta jest na nieparzystym metrum. Przy tym zawsze posiada motoryczny groove. Stanowi więc wdzięczny materiał do adaptacji dla muzyków z kręgu jazzowego mainstreamu. Sięganie po repertuar grupy, która przez pierwszą dekadę nowego stulecia uchodziła za wyznacznik tego, co w muzyce pop najbardziej aktualne, pozwalało także odciąć się od stereotypowych wyobrażeń na temat jazzu jako muzyki zorientowanej przede wszystkim na przeszłość. Interpretując utwory Radiohead w miejsce mocno ogranych standardów, młodzi muzycy mogli pokazać, że też są na czasie i wiedzą, co jest cool. Dla wielu ów artystyczny flirt stawał się więc okazją do wyjścia poza wąską niszę i dotarcia z muzyką jazzową do szerszej publiczności.

Monika Borzym, Radio-Hedonistycznie, Mystic 2018Monika Borzym, Radiohedonistycznie”,
Mystic 2018
Teraz do tego grona dołącza Monika Borzym. Młoda wokalistka od początku swojej kariery odważnie flirtuje z popem i nie pozwala się zamknąć w jazzowej szufladce. Sami Radiohead też nieco zwolnili tempo. Niepostrzeżenie stali się jednymi z nestorów współczesnej muzyki. Choć odwoływanie się do ich twórczości nadal gwarantuje pewien kapitał symboliczny, w przypadku Borzym w grę wchodziła przede wszystkim jej fascynacja muzyką grupy. Radiohead, jak mówi, to jej ulubiony zespół, którego słucha obsesyjnie od czasów gimnazjum. Stąd pomysł na urodzinowy koncert oraz zarejestrowany na żywo album. Jej ulubione piosenki z repertuaru Oxfordczyków zagrane i zaśpiewane są na nim w nowych, oryginalnych aranżacjach, łączących w sobie lekkość jazzowej wokalistyki, nastrojowość muzyki filmowej oraz przepych orkiestrowego popu.

Charakter muzyki zawartej na „Radiohedonistycznie” to w dużym stopniu zasługa rozbudowanego zestawu instrumentów. Składa się nań klasyczne fortepianowe trio, viola da gamba (czasem zastępowana przez gitarę lub ukulele), klarnet basowy i trzy waltornie. Pozwala to zespołowi tworzyć rozbudowane aranże o niemal barokowym rozmachu, które pojawiają się w miejsce oszczędnej złożoności charakterystycznej dla dojrzałej twórczości Radiohead. Z pewnością poważne wyzwanie stanowiło przełożenie tej pełnej zapętleń i elektronicznych modyfikacji, mocno eklektycznej muzyki na akustyczne instrumentarium i orkiestrową formę. Nic zatem dziwnego, że na płycie Borzym dominuje materiał z „In Rainbows” – albumu, na którym Radiohead powrócili do bardziej klasycznego brzmienia, opartego w głównej mierze o tradycyjny zestaw instrumentów, choć nadal ubarwianego elektroniką. Poza trzema utworami z tej płyty, na zawartość „Radiohedonistycznie” składa się zbiór utworów wybranych z późnego okresu ich twórczości, od albumu „Hail To the Thief” z 2003 roku, po najnowszy, wydany dwa lata temu, „A Moon Shaped Pool”. Dodatkowo pojawia się też „I’ve Seen It All” ze ścieżki dźwiękowej do filmu „Tańcząc w ciemnościach”, oryginalnie wykonywany przez Björk i Thoma Yorke’a, a także – z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów – „Wieliczka” zespołu Hey, z wydanego w 2012 roku albumu „Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan”.

Wykonania Borzym i towarzyszącego jej zespołu dość wiernie starają się odtworzyć rytmikę i linię melodyczną pierwowzorów. Rozpoznanie w ich wersjach piosenek Radiohead w większości przypadków nie nastręcza dużych trudności. Płyta jednocześnie obfituje w zaskakujące rozwiązania. Perkusja gra w niezwykle urozmaicony sposób, a pulsujące frazy klarnetu basowego budują rytmiczną złożoność muzyki. Odpowiedzialny za aranżacje Nikola Kołodziejczyk miał spójną i przemyślaną wizję zagrania tych utworów na nowo. To płyta dopracowana kompozycyjnie i wypełniona brawurowymi wykonaniami. Pozostaje natomiast pytanie, czy muzyka Radiohead rzeczywiście coś zyskuje poprzez zagranie jej w takiej konwencji.


Pozycja grupy z Oxfordu we współczesnej muzyce pop jest niepodważalna. W pewnym stopniu wynika ona z tego, że ich twórczość doskonale wyrażała zeitgeist przełomu wieków – czasu, w którym technologia stała się wszechobecna i zaczęła coraz silniej ingerować w ludzkie życie, budząc zarówno nadzieję, jak i niepokój. Radiohead udało się doskonale uchwycić tę ambiwalencję, zarówno w tekstach piosenek, jak i poprzez samą ewolucję ich muzyki, coraz silniej opartej na brzmieniach elektronicznych. Tymczasem utwory z płyt uznawanych za ich najważniejsze dokonania są niemal nieobecne w zestawie wybranym przez Borzym. Wokalistka skupia się na późniejszym, mniej pionierskim materiale. Jednak nawet w tych bardziej melodyjnych utworach Radiohead potrafili doskonale wyważyć proporcje pomiędzy graniem podążającym za konwencjami a eksperymentem, zawsze dążąc do przełamywania schematów i igrania z oczekiwaniami słuchaczy. Te progresywne ciągoty zanikają w interpretacjach Borzym, które – choć pełne eleganckich aranży – to jednak sytuują się w ramach dość konserwatywnej formuły piosenki estradowej. Dla przykładu, w wersji oryginalnej „Weird Fishes/Arpeggi” oparty jest na zagęszczających się zapętleniach partii gitarowych, tworzących pajęczynowe konstrukcje, podszyte mocno transowym groove. Natomiast jego orkiestrowa adaptacja, choć zaczyna się niemal identycznie, ma znaczniej bardziej linearną strukturę z wyraźnie zaznaczoną gitarową solówką i dość banalnym podkręcaniem tempa w końcówce. Podobnie „Glass Eyes”, w oryginale minimalistyczna kompozycja, w której zatopione w pogłosach dźwięki fortepianu obudowane są partiami instrumentów smyczkowych i zmęczonym głosem Yorke’a, dając wrażenie niezwykłej kruchości, jakby całość miała lada chwila się rozpaść, na „Radiohedonistycznie” przemienia się w dość sentymentalną balladę jazzową, bliższą raczej wyrafinowanej elegancji spod znaku ECM. Innymi słowy, koneserstwo i profesjonalizm zastępują tu ducha twórczego eksperymentowania, który w oryginałach Radiohead słyszalny jest w niemal każdej sekundzie.

To wrażenie wzmagają też niezwykle poprawne i uładzone wokale. W przeciwieństwie do Yorke’a, który potrafi obsesyjnie mamrotać frazy pod nosem, a zarazem sprawiać wrażenie, że cały żyje muzyką, Borzym wydaje się zdystansowana. Perfekcyjnie artykułuje kolejne frazy, ale bez większych emocji. Trochę tak, jakby wykonywała zlecony recital, a nie muzykę swojego ukochanego zespołu. Być może dlatego, że – jak tłumaczyła w wywiadzie – ta nieco jej spowszedniała, przez co mrok i psychotyczność utworów Radiohead nie oddziałują na nią już tak silnie, jak kiedyś. Pozostaje natomiast fascynacja ich stroną formalną, tj. strukturą kompozycji, dynamiką oraz melodiami.

Pod koniec koncertu Borzym zwraca się nawet do publiczności, mówiąc, że chciała pokazać im „jaśniejszą stronę” Radiohead. W ich muzyce dostrzega bowiem to, co nazywa „efektem płynięcia”, gdy pod „sentymentalno-smutną” melodią skryty jest napędzający całość groove. Skupienie się na tym elemencie pozwala jej więc wydobyć na wierzch energetyczny i motoryczny potencjał tej muzyki. Aby postawić kropkę nad „i”, Borzym z zespołem grają na finał mocno podkręconą wersję „Optimistic”, z silnie postawionymi akcentami, śpiewanym pełną piersią refrenem i kilkoma solowymi popisami instrumentalistów. W tym wszystkim zupełnie ucieka im natomiast ironiczna wymowa samego tytułu. Napisany przez Yorke’a tekst, choć dość abstrakcyjny, bezpośrednio nawiązuje do „Folwarku zwierzęcego” Orwella. W metaforycznych migawkach opisuje zepsucie i rozkład wynikające z kapitalistycznej rywalizacji oraz wszechobecnego zaabsorbowania konsumpcją. W ostatnich wersach ludzkość porównana jest do dinozaurów, które choć panują na Ziemi, wkrótce mogą z niej zniknąć.

Pojawiająca się w refrenie fraza, która mówi o tym, że staranie się ze wszystkich sił wystarczy, aby uczynić świat lepszym („You can try the best you can / The best you can is good enough”), może być odczytywana zarówno jako wezwanie do działania, jak i terapeutyczny slogan, który udaremnia realną zmianę. W jednym w wywiadów Yorke określił współczesną kulturę jako do cna przesiąkniętą desperacją, a zarazem za wszelką cenę starającą się „unikać czegokolwiek przygnębiającego”. Tytułowa „optymistyczność” może więc równie dobrze odnosić się do frazesów o sile pozytywnego myślenia, które tylko utrzymują nas na drodze ku autodestrukcji.

W wersji Borzym ta wieloznaczność jest kompletnie nieobecna. „Optimistic” stanowi po prostu przesłankę do dobrej zabawy i sposób na pożegnanie się z publicznością. Muzyka Radiohead ulega tu więc pewnej banalizacji, co odczuwalne jest na całej płycie. Zróżnicowana i poszukująca twórczość zamknięta jest w ramach dość jednowymiarowej konwencji. Paradoksalnie, „Radiohedonistycznie” najlepiej słucha mi się wtedy, gdy zapominam, że są to utwory Radiohead. Mogę czysto hedonistycznie delektować się świetnie zagranym orkiestrowym popem. Natomiast jest to tylko połowa oblicza Radiohead. Przywołana na początku kąśliwa riposta Yorke’a chyba wciąż pozostaje w mocy.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).