Wymyślanie kraju

19 minut czytania

/ Literatura

Wymyślanie kraju

Rozmowa z Magdaleną Pytlak

Bułgarzy mają silne poczucie, że nikt ich nie rozumie, ale nie dlatego, że robią słabszą kulturę albo że nie mają polityki kulturalnej, tylko dlatego, że ich kultura jest po prostu nieprzekładalna – mówi tłumaczka literatury bułgarskiej wyróżniona nagrodą „Literatury na Świecie”

Jeszcze 5 minut czytania

MACIEJ JAKUBOWIAK: Co to jest lutenica? Podobno robisz najlepszą w Polsce.
MAGDALENA PYTLAK: Lutenica jest w Polsce lepiej znana jako turecki ajwar – to pasta z pieczonej papryki i bakłażanów. W bułgarskim wydaniu ma dużo pomidorów i jest słodsza. Kiedy lutenicy nie można było tak łatwo kupić w Polsce, jeździłam do Bułgarii samochodem, żeby przywozić worki papryki, pomidorów i bakłażanów. Kupiłam też specjalne urządzenie – czuszkopek. Kiedy Bułgarzy przeprowadzali się ze wsi do miejskich bloków, wymyślono czuszkopek, żeby każdy mógł sobie piec paprykę na balkonie. To okrągłe naczynie z cegłą szamotową w środku, którą rozgrzewa się do czerwoności, a potem wkłada się paprykę, która w chwilę się opieka.

To ciekawe, że bułgarską specjalność znamy lepiej pod turecką nazwą. Bo chyba niewiele w Polsce wiemy o Bułgarii? Moje pierwsze skojarzenia to wino Sofia, Złote Piaski i smog, o którego powszechną obecność zawzięcie rywalizujemy z Bułgarami.
Starszemu pokoleniu na pewno kojarzą się jeszcze pliska i Todor Żiwkow.

Jak w takim razie wpadłaś na pomysł, żeby uczyć się bułgarskiego?
To pytanie, na które odpowiadam od 18 lat! Trochę przez przypadek. W liceum wymyśliłam, że chciałabym robić coś w związku z Bałkanami. Ale do nauki serbsko-chorwackiego zniechęcił mnie starszy kolega, który służył w Błękitnych Beretach na Bałkanach i twierdził, że to zbyt proste. Szukałam innych opcji i tak odkryłam bułgarski – przeczytałam, że to jedyny analityczny język wśród języków słowiańskich. Nic mi to wtedy nie mówiło, ale pomyślałam, że to niezły pomysł. Nigdy wcześniej nie byłam w Bułgarii, nawet na wczasach. Dopiero na początku drugiego roku studiów pojechałam tam pierwszy raz i zupełnie wsiąkłam.

Jak bardzo historia Bułgarii różni się od historii Polski? Ta najnowsza jest chyba podobna?
Pierwsze państwo bułgarskie powstało w 681 roku i miało silną pozycję, którą wywalczyło sobie z Bizancjum, a w X wieku było najważniejszym ośrodkiem kultury prawosławia. W XV wieku Bułgarzy zostali podbici przez Imperium Osmańskie i nie buntowali się przez kolejne pięć wieków. A Turcy bardzo sprytnie zarządzali swoim państwem, część Bułgarów przechodziła na islam wcale nie z przymusu, ale dlatego, że wiązało się to z przywilejami. Świadomość narodowa pojawiła się dopiero w XIX wieku, podobnie jak w pozostałych częściach Europy.

Magdalena Pytlak

Bułgarystka, slawistka, adiunkt w Instytucie Filologii Słowiańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zajmuje się współczesną literaturą i kulturą bułgarską oraz szeroko rozumianą translatologią. Tłumaczka. Za przekład powieści „Wzniesienie” Milena Rusowa nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia oraz nagrodzona przez „Literaturę na Świecie”.

Wtedy wymyślono naród bułgarski?
Bułgarzy, którzy wyjeżdżali do zagranicznych szkół, w Grecji, Rosji czy Rumunii, stworzyli wtedy ruch odrodzenia narodowego. Do powstania zbrojnego, nieudanego zresztą, doszło dopiero w 1876 roku. Za to dwa lata później przy okazji wojny rosyjsko-tureckiej udało się wynegocjować powstanie niezależnego państwa bułgarskiego. Właśnie relacja z Rosją na wiele lat ustawiła, i chyba nadal w pewnej mierze ustawia, to, co się dzieje w Bułgarii. Choć podczas I i II wojny światowej Bułgaria była w sojuszach z Niemcami, to w 1963 roku jako jedyny kraj sama chciała wstąpić do Związku Radzieckiego. Rosja przez wiele lat wspierała Bułgarię w dążeniach niepodległościowych, więc komunizm traktowano tam inaczej niż w Polsce. Poza tym żelazna kurtyna była naprawdę szczelna. Co ciekawe, wielu Bułgarom starszego pokolenia Polska kojarzy się ze striptizem, który po raz pierwszy widzieli w Warszawie albo Krakowie. Do pewnego stopnia Polska była dla nich Zachodem. Z kolei w latach 90. Bułgarzy przeszli okropny kryzys ekonomiczny, panował wtedy straszny głód. Wychodzenie z komunizmu nie wyglądało więc tak jak w Polsce. Co ciekawe, u nas mówi się o transformacji, w Bułgarii nazywa się to prehod – przejście – czyli coś znacznie łagodniejszego, co wciąż trwa.

O wymyślaniu narodu opowiada „Wzniesienie” Milena Ruskowa. We wstępie wspominasz, że do przekładu pasowałaby stylizacja na staropolszczyznę, ale ta jest już w Polsce zagospodarowana przez Sienkiewicza.
Ruskow jest bardzo specyficznym pisarzem, który wyszedł od mocno uniwersalizującyh, postmodernistycznych książek. Pierwsza była czystą literacką zabawą, akcja drugiej toczyła się w Hiszpanii. Dopiero „Wzniesienie” jest tak jednoznacznie bułgarskie. Ruskow do każdej swojej książki tworzy osobny język. Tutaj stworzył taki, jakim mogli rozmawiać ludzie w połowie XIX wieku, przy czym do sumiennej pracy materiałowej dołożył sporo fantazji i poczucia humoru. W oryginale jest to trudne w czytaniu, przede wszystkim ze względu na ortografię. Ruskow wprowadził jery, nosówki, sporo archaicznego i regionalnego słownictwa. O dziwo, ten język, pomimo trudności w odbiorze, ma szansę zdobyć większą popularność za sprawą ekranizacji filmowej, która w tym roku weszła do kin. Ruskow ma szanse stać się bułgarskim Sienkiewiczem. Natomiast sama książka jest trudna, myślę, że niewiele osób przeczytało ją w całości.

Milen Ruskow, „Wzniesienie”. Przeł. Magadalena Pytlak, Wydawnictwo UJ, 416 stron, w księgarniach od marca 2017Milen Ruskow, „Wzniesienie”. Przeł. Magdalena Pytlak, Wydawnictwo UJ, 416 stron, w księgarniach od marca 2017Bułgarski Joyce?
Pewnie Ruskow chciałby tak o sobie myśleć. Od początku zakładał, że ta książka będzie nieprzekładalna, ale kiedy został nominowany do Europejskiej Nagrody Literackiej, pojawiło się zainteresowanie przekładami. Polski był pierwszy.

Jaki znalazłaś sposób na ten język?
Pierwszy pomysł wiązał się ze stylizacją sienkiewiczowską, szybko go odrzuciłam. Drugi dotyczył pokoślawienia ortograficznego: trafiłam kiedyś na pocztówki z XIX wieku wysyłane przez polskich emigrantów w Stanach Zjednoczonych, pisane trochę fonetycznie. To byłby niezły wzór, ale uznałam, że opowiadana przez Ruskowa historia jest na tyle słabo znana polskiemu czytelnikowi, że gdybym dodała do tego barierę pisowni, całość stałaby się już kompletnie nieczytelna. Było dla mnie ważne, żeby zachować częściowo niepoprawność oryginalnego tekstu, ale żeby jednocześnie było czuć, że to imitacja – że to język, który nie istnieje. I żeby się to potoczyście czytało. A i tak słyszę, że wiele osób odpada od tekstu.

Czym są gręplarnia i folusz?
Powinnam odpowiedzieć jak Ruskow: nie wiem, znalazłam to w słowniku i fajnie brzmiało, więc włączyłam to do tekstu. Bo pierwszy słownik bułgarszczyzny – właściwie projekt etnograficzny – zawierał terminy bez objaśnień. Ale gręplarnia to po prostu zakład, w którym obrabia się wełnę, a folusz to jedno z używanych tam narzędzi.

Narrator Ruskowa czasem używa podobnych archaicznych – albo wymyślonych – słów, a w nawiasie dodaje ich współczesne odpowiedniki. Podczas lektury zastanawiałem się, czy to nie pozostałości po redakcji tekstu.
Nie, nie, to zabieg autorski. Też się zastanawiałam, czy w ten sposób Ruskow nie wycofuje się ze swojej strategii. Jest w tym trochę niekonsekwencji, ale ona chyba jest wpisana w tę książkę.

O czym właściwie opowiada „Wzniesienie”?
Mamy ruch odrodzeniowy, mamy partyzantów i Cervantesowską parę: Asenczę i Gicza. Giczo jest Don Kichotem i narratorem tej opowieści, Asenczo – Sanczo Pansą. Tych dwóch prostych Bułgarów wyrusza w podróż, żeby dołączyć do grupy partyzanckiej i robić rewolucję. Ale ta rewolucja to przede wszystkim rabowanie i rozbójnikowanie, a głównodowodzący ma pewne problemy ze sprawiedliwym dzieleniem zrabowanych pieniędzy. Ruskow w ten sposób próbuje odbrązowić historię o ruchu odrodzeniowym.

Bohaterowie twierdzą, że nie kradną, tylko wystawiają weksle na nieistniejący jeszcze kraj.
Ruskow wziął na warsztat prawdziwą historię: rabunek na przełęczy Arabakonak odbył się naprawdę. Dowodzący, czyli Dimityr Obszti – postać historyczna – był romantycznym bojownikiem o wolność, który walczył we Włoszech u boku Garibaldiego i w Grecji. Kiedy wrócił do Bułgarii, miał własny pomysł na robienie rewolucji. Istniał wtedy oficjalny komitet rewolucyjny, na czele z Wasiłem Lewskim, nazywanym Apostołem i uznawanym za postać absolutnie nieskazitelną. Obszti dokonał napadu, na który nie dostał pozwolenia komitetu, a w konsekwencji Lewski został porwany i stracony przez władze tureckie. Ruskow buduje wokół tego całą historię, która ma też coś powiedzieć o samych Bułgarach. Bułgarzy używają od lat terminu „narodopsychologia” – Ruskow właśnie coś takiego uprawia. Próbuje dojść do tego, dlaczego ruch wyzwoleniowy się nie udał, ale dużo też mówi o samym narodzie.

„Być Bułgarem to zły los. To jakby nie nazwa narodu była, a choroba jakaś. Wieczne niepowodzenie” – mówi w pewnym momencie Giczo.
Wiele tam jest gorzkich uwag, które można odnieść do współczesnej Bułgarii i tego, jak Bułgarzy o sobie myślą.

Giczo, choć nie ma dobrego wykształcenia, bardzo dużo czyta. Takie tytuły jak „Leśny wędrowiec”, „Mieszany bukiecik”, „Elementarz rybny”. Co to za książki?
„Elementarz rybny” to pierwsza drukowana książka bułgarska, autorstwa Petyra Berona. Na okładce miała wieloryba – no, prawie rybę – stąd nazwa. Są tam podstawy języka i proste definicje. Z kolei „Leśny wędrowiec” i „Mieszany bukiecik” to pozycje Georgiego Rakowskiego. Był bardzo ciekawą postacią. Zasłynął rozbuchaną etymologią, która miała dowodzić, że Bułgarzy są narodem o starożytnym pochodzeniu. Taki sarmatyzm. Rakowski uprawiał też twórczość literacką, romantyczno-kiczowatą. W powieści niektóre jego wiersze tłumaczyłam, wykorzystując rymy częstochowskie – istnieje w języku polskim kilka uwzniaślających przekładów tej poezji, ale to naprawdę była straszna, choć w moim odczuciu piękna, grafomania.

To ci ludzie wymyślili naród bułgarski? Giczo w pewnym momencie zastanawia się, ile było takich osób: jedna czy trzy.
Nowożytną Bułgarię wymyśliło kilku działaczy. Natomiast prostym mieszkańcom Bułgarii to chyba nie było bardzo potrzebne, skoro przez pięć wieków żyli spokojnie w ramach Imperium Osmańskiego. Swoje robiły też górzysty charakter kraju i silne tożsamości regionalne, każdy miał swoją małą ojczyznę. Zresztą do dzisiaj tak jest, każdy Bułgar ma swoją wieś. Ale czy tak nie jest z większością krajów narodowych, że zostały wymyślone przez kilka niezależnych głów?

Ze zdroworosądkowej, czasem obscenicznej, czasem rubasznej opowieści Gicza wyłaniają się chwilami bardzo poważne uwagi. Kiedy zastanawia się nad naturą czasu, brzmi trochę jak Heidegger, a w jednym miejscu rozważa kwestię płci w języku.
To w ogóle bardzo współczesna książka. Kiedy przegryzie się przez te wszystkie warstwy językowe i historyczne, staje się to jasne. Dlatego nie mogłaby być krótsza, bo najpierw musisz przyzwyczaić się do tej literackiej zabawy, a dopiero kiedy przywykniesz, możesz zacząć odczytywać tematy bardziej filozoficzne i współczesne.

Od wydania „Wzniesienia” w Polsce minęły już prawie dwa lata. Czy znalazło swoich czytelników?
Pojawiło się kilka pozytywnych recenzji. Ale drugie życie „Wzniesienie” zyskało dzięki nominacji do Nagrody Literackiej Gdynia. Ruskow się uśmiał, kiedy mu opowiedziałam, jak jeden z krytyków przyznał, że to druga, po epopei narodowej Wazowa „Pod jarzmem”, bułgarska książka, jaką przeczytał.

Georgi Gospodinow, „Fizyka smutku”. Przeł. Magdalena Pytlak, Wydawnictwo Literackie, 328 stron, w księgarniach od września 2018Georgi Gospodinow, „Fizyka smutku”. Przeł. Magdalena Pytlak, Wydawnictwo Literackie, 328 stron, w księgarniach od września 2018Ze mną jest podobnie, porozmawiajmy więc o tej drugiej. „Fizyka smutku” Georgiego Gospodinowa jest na pierwszy rzut zupełnie różna od „Wzniesienia”, ale bułgarska obsesja, o której mówiłaś, też jest tu wyraźna.
Co ciekawe, książki Ruskowa i Gospodinowa ukazały się w Bułgarii w tym samym momencie i mocno ze sobą konkurowały o nagrody i uznanie. Utworzyły się nawet dwa zwalczające się obozy. Ale przekłady to co innego. W literaturze bułgarskiej powraca myśl o jej kompletnej nieprzekładalności. W 2011 roku, tuż przed wydaniem „Fizyki smutku”, Gospodinow mówił w jednym z wywiadów, że bułgarski smutek, o którym pisze, jest nieprzekładalny.

Rzeczywiście jest?
Jesteśmy piętnaście języków dalej, to ty mi powiedz. Bułgarzy mają silne poczucie, że nikt ich nie rozumie, ale nie dlatego, że robią słabszą kulturę albo że nie mają polityki kulturalnej i międzynarodowej promocji, tylko dlatego, że – jak twierdzą – ich kultura jest właśnie nieprzekładalna. Faktycznie w polszczyźnie nie ma dobrego odpowiednika bułgarskiego słowa „taga” – kiedyś Gospodinow powiedział, że to słowo brzmi jak przełykanie łez. Ale przecież sam podaje w książce przykłady portugalskiego fado czy tureckiego hüzün.

Gospodinow cytuje w książce artykuł z zachodniej prasy, który mówi o „pustym miejscu między Stambułem, Wiedniem a Budapesztem”. Pobrzmiewa w tym mocny kompleks na punkcie własnej kultury, ale przecież miejsce między Stambułem, Wiedniem a Budapesztem to fantastyczna lokalizacja. Narrator „Wzniesienia” sporo opowiada o wpływach greckich, które nazywa „grekogłupotą”. W „Fizyce smutku” z kolei mieszają się bułgarskie historie prowincjonalne, do których klucz odnajduje się w greckiej mitologii.
Faktycznie, w Bułgarii to wszystko można znaleźć. To jest kraj naddunajski. Jakbyś pojechał do Widynia czy Ruse, zobaczyłbyś małe austro-węgierskie miasteczka. Z kolei w Sofii czy w Płowdiwie potykasz się o stare rzymskie ruiny, a w pierwszym lepszym muzeum trackie złoto bije w oczy. Widać tam wiele różnych wpływów, przez to kultura bułgarska jest bardzo ciekawa. Szkoda, że sama o sobie nie potrafi tak myśleć.

„Fizyka smutku” była łatwiejsza do przełożenia?
Zdecydowanie, również dlatego, że już wcześniej tłumaczyłam Gospodinowa – jego opowiadania i libretto do opery w reżyserii Alka Nowaka. A Gospodinow to pisarz, który cały czas snuje tę samą opowieść.

Trafiłaś na jakieś wyzwania?
Szczerze? Tłumaczyłam tę książkę, będąc w ciąży, i mocno przeżywałam wszystkie historie o porzucanych dzieciach. Momentami musiałam uważać, żeby moje prywatne sentymenty mnie nie poniosły stylistycznie. Zresztą Gospodinow jest często oskarżany o sentymentalizm.

A wydawałoby się, że to kompletnie antysentymentalna powieść. W końcu narrator nie maluje siebie w najpiękniejszych barwach.
Dużo w tym jest autokreacji i dystansu do siebie, nawet jeśli narrator G.G. dzieli inicjały z Georgim Gospodinowem i córka tego pierwszego ma na imię Aja, a tego drugiego Raja. Zresztą na okładce bułgarskiego wydania „Fizyki smutku” widnieje jej zdjęcie. Dużo tu jest wątków autobiograficznych, podobnie jak w innych jego książkach, również poetyckich, ale jednocześnie to bardzo spójny i konsekwentny projekt literacki.

Okładka bułgarskiego wydania „Fizyki smutku” Georgiego GospodinowaOkładka bułgarskiego wydania „Fizyki smutku” Georgiego GospodinowaW notce bibliograficznej wspominasz, że niektóre cytaty wykorzystywane przez Gospodinowa musiałaś przerobić, żeby dopasować je do narracji. Ale właściwie cała ta książka jest kompozycją cudzych głosów. Dużo było przy tym pracy?
Sporo. Część aluzji identyfikowałam intuicyjnie, ale jest tam na pewno kilka momentów, których nie rozpoznałam. Zresztą Gospodinow cytuje, opierając się na bułgarskich przekładach, a to rodzi dodatkowe problemy.

Możesz podać jakiś przykład?
Przywołane na początku zdanie z „Ruchomego święta” Hemingwaya w polskim przekładzie Bronisława Zielińskiego brzmi: „Jeżeli czytelnik woli, książkę tę można uważać za beletrystykę”. W angielskim oryginale jest z kolei „fiction”. Ale to by nie pasowało do książki Gospodinowa, która w przywołanym cytacie, ale i podtytule – nie zachowano tego w polskim wydaniu – ma słowo „powieść” i opowiada m.in. o zmaganiach z formą powieściową. Musiałam więc zmienić „beletrystykę” na „powieść”.

Jedną z obsesji narratora „Fizyki smutku” jest pamięć. Sama książka – jak twierdzi narrator – ma być czymś w rodzaju „kapsuły pamięci”.
Gospodinowa interesuje dawanie głosu tym, którzy go nie mają, robienie miejsca dla małych, prywatnych historii. W 2006 roku wydał książkę „Przeżyłem socjalizm”, zbiór prywatnych opowieści o życiu w minionym ustroju, przysyłanych za pomocą platformy internetowej. Ten projekt był ogromnie popularny, podobnie jak książka, w której znalazły się wybrane historie. Zresztą „Fizyka smutku” też sprzedaje się świetnie, na początku 2018 ukazało się siódme wydanie. Czytelnicy często podkreślają, że odnajdują się w jego historiach. Niedawno podczas wykładów w Wiedniu analizował komunistyczne elementarze z różnych krajów. Tak, komunizm i dzieci to jego dwie fiksacje.

Na stronie Instytutu Filologii Słowiańskiej Uniwersytetu Śląskiego znalazłem aktualizowane co roku zestawienie książek tłumaczonych z bułgarskiego na polski. Nie jest ich dużo.
Bułgaria nie ma spójnej polityki kulturalnej. Obecność literatury bułgarskiej w Polsce, podobnie jak w innych krajach, to skutek działania wielu szalonych osób. Szczególnie jedna z nich, Jana Genowa, wzięła sobie za punkt honoru, żeby stworzyć program rezydencji i wspierania ludzi zajmujących się literaturą Bułgarii – nie tylko tłumaczy, ale też np. reportażystów czy historyków. Właśnie w ramach tego programu zaczęłam tłumaczenie Ruskowa. Ostatnio też coraz więcej wydawnictw zaczyna się interesować literaturą bułgarską.

Na co dzień wykładasz na uniwersytecie. Czy studenci są zainteresowani bułgarystyką?
Niewielu. Zwykle zaczynają grupy 10-osobowe, a na kolejnych latach ludzie się wykruszają i do końca zostają cztery osoby. Za to nasi studenci szybko znajdują pracę, bo bułgarski przydaje się w biznesie, choć pewnie mało osób zdaje sobie z tego sprawę.

Większość literatury bułgarskiej tłumaczonej na polski jest autorstwa mężczyzn. A jakie pisarki warto by przełożyć?
Kobiety mają w tamtej literaturze słabszą pozycję, to są jednak patriarchalne Bałkany. Z rzeczy już przetłumaczonych na polski poleciłabym „Matki” Teodory Dimowej z 2008 roku. Jest też Zdrawka Ewtimowa, którą chciałabym kiedyś przełożyć – to nie jest młoda pisarka, ale jest wciąż czytana w Bułgarii. A to dla mnie ważne: żeby pokazywać w tłumaczeniach książki, które są czytane.

Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Tłumaczy Literatury „Odnalezione w tłumaczeniu” oraz festiwalu Europejski Poeta Wolności.






Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).