Nie, to nie tu odbywał się Przystanek Woodstock. Choć to wciąż pierwsze skojarzenie, jakie się pojawia, kiedy mówię, że pochodzę z Żor. Zresztą w mieście krążyły legendy o zabłąkanych podróżnych, którzy szukali imprezy Jurka Owsiaka i których odsyłało się złośliwie w stronę lasu. Ale też, prawdę mówiąc, niewiele się tu działo. Gdzieś na początku XXI wieku spędzaliśmy z kolegami i koleżankami czas, imprezując na ogródkach działkowych albo pod wiaduktem kolejowym, gdzie popijaliśmy alkohole i śpiewaliśmy szlagiery Dżemu. Każdy miał też swoją kapelę, z którą występował na szkolnych przeglądach. Jedni grali na perkusji, inni na basie albo gitarze elektrycznej (sam zaczynałem na zdezelowanym defilu w kształcie litery V, ale kolega, któremu rodzice kupili profesjonalny piec, nie pozwalał mi się do niego wpinać). No i każdy nadawał się, oczywiście, na wokal. Z Żor się raczej wyjeżdżało: do Rybnika – na większe koncerty i do empiku, do Cieszyna albo Tychów – na festiwale, do Katowic i Gliwic – na studia. Kiedy tam mieszkałem i przez kilkanaście lat, które minęły, odkąd się wyprowadziłem, Żory zdawały mi się białą plamą na mapie kultury. Kiedy wpisuję nazwę miasta do wyszukiwarki na stronie Culture.pl, dostaję jeden wynik. Na „Dwutygodniku” podobnie – to wzmianka o pracy fotografa Nicolasa Grospierre’a, przedstawiającej kolorową mozaikę balkonów bloku z wielkiej płyty. W mediach ogólnopolskich o Żorach wspomina się, kiedy likwidują straż miejską (1999) albo wprowadzają bezpłatną komunikację miejską (2014). Ale jak wygląda życie kulturalne w mieście, w którym – zdawałoby się – nie ma kultury?
Rebus, Wisus, Voce Segreto
Pod względem skłonności do muzyki w Żorach chyba niewiele się zmieniło. Wystarczy rzut oka na sprawozdanie Miejskiego Ośrodka Kultury: Żorska Wiosna Młodości, Festiwal Sari, Easy Jazz Festival, Festiwal Muzyki Alternatywnej, Międzynarodowy Festiwal i Konkurs Gitarowy, a do tego Wojewódzki Festiwal Pieśni „Bóg się rodzi”, Festiwal Twórczości Religijnej „Fide et Amore” – to tylko największe imprezy. Pewnie jakiś wpływ ma na to działająca w mieście szkoła muzyczna, ale musi tu chodzić o coś jeszcze. „Każdy człowiek lubi być na czymś, co daje mu poczucie «lepszej» rzeczywistości. Żorzanie to mają od lat i wychowują na tych imprezach już swoje dzieci. To bardzo dobre zjawisko, które umacnia przekonanie, że warto w takim mieście żyć” – mówi Andrzej Marciniec, dyrygent młodzieżowego chóru Voce Segreto, ubiegłoroczny laureat Nagrody Kulturalnej Prezydenta Miasta Żory (przyznawanej od 2015 roku).
Chór, do którego należą kolejne roczniki żorskich licealistów, istnieje od 1991 roku, zdobywa nagrody, koncertuje za granicą i nagrywa albumy. To chyba niezły sposób na urozmaicenie sobie życia, szczególnie kiedy ma się 16 lat. Czy to doświadczenie przydaje się w przyszłości? „Na studiach uczniowie dostają się do chórów akademickich po ostrej selekcji. Niektórzy wybierają studia w zakresie wychowania muzycznego lub chóralistyki na akademii muzycznej” – tłumaczy Marciniec.
W ofercie kulturalnej Żor jest też sporo tańca, działa tu kilka amatorskich grup teatralnych. MOK zarządza również sporą siecią klubów i świetlic, w których dzieciaki z osiedli chodzą na zajęcia pozalekcyjne i kółka szachowe. (Sam do takiego należałem, a kolejne turnieje odbywały się w Rebusie i Wisusie. Konflikty między mieszkańcami osiedli – „Skąd jesteś? Z Sikoraka!?” – były raczej legendą, ale kiedy odwiedzało się cudzy teren, uwalniało się trochę adrenaliny, którą spalaliśmy kulturalnie na szachownicach). W ostatnim czasie pojawiły się też nowe formy animowania lokalnej kultury. Jedną z nich jest program, w ramach którego mieszkańcy mogą sami realizować to, na czym im zależy.
„Pomysł zrodził się w 2015 roku – mówi Anna Sienkiewicz z żorskiego MOK-u – za sprawą programu Narodowego Centrum Kultury «Dom Kultury + Inicjatywy Lokalne». Wtedy stworzyliśmy projekt «Poddasze», w ramach którego mieszkańcy miasta mogli zgłaszać własne pomysły działań kulturalnych realizowanych wspólnie z MOK. Zostało to bardzo dobrze przyjęte i wtedy też zdaliśmy sobie sprawę, że mieszkańcy mają wiele pomysłów, które nam nigdy nie przyszłyby do głowy. Od 2016 roku kontynuujemy tę ideę. MOK ogłosił własny program «Inicjatywy Lokalne w Kulturze» w całości realizowany ze środków własnych”.
Budżet programu to 50 tys. zł rocznie, każdy projekt może dostać maksymalnie 5 tys., MOK zapewnia też wsparcie logistyczne, promocyjne i księgowe. Do kolejnych edycji zgłasza się około 20 inicjatyw. Niektóre pomysły zdążyły przekształcić się w wydarzenia cykliczne, a na ich bazie wyrosły lokalne stowarzyszenia. „Ważna jest dla nas transparentność, dlatego w procesie oceny biorą udział wszyscy, którzy zgłaszają projekty” – dodaje Sienkiewicz. Jakie to projekty? Wegańskie warsztaty kulinarne połączone z wykładami o zaletach niejedzenia mięsa, zajęcia z noszenia dzieci w chustach, spotkania muzyczne organizowane w żorskim hospicjum, warsztaty komiksowe. „Jeden z tegorocznych projektów to «Płeć: Kobieta» – bardzo ambitny pomysł, na początku trochę się obawialiśmy, czy to zadziała” – mówi Sienkiewicz.
„Chodzi po prostu o to – tłumaczy pomysłodawczyni tej inicjatywy, Joanna Kisielewska – żeby spotkać ze sobą różne kobiety. Na pierwsze spotkanie przyszły kobiety w różnym wieku: jedna właśnie wypuszcza dziecko z domu, inne musiały wynegocjować twardo z mężami, żeby zostali z dziećmi, jest dziewczyna, która zaraz rozpoczyna studia. Pomysł jest taki, żeby coś wspólnie stworzyć. Mam doświadczenia związane z teatrem, więc pomyślałam, że mogłybyśmy zrobić spektakl. Ale nie na podstawie narzuconego tekstu, tylko takiego, który wyniknie z naszych rozmów. Chcę dokopać się do autentycznie ważnego dla nich tematu”. Podczas comiesięcznych spotkań uczestniczki projektu będą rozmawiać, wymieniać się doświadczeniami, lepiej się poznawać. I pracować nad tekstem, który stanie się podstawą scenariusza do grudniowego przedstawienia. „Myślę, że ten projekt ma szansę zaistnieć też dzięki temu, że to małe miasto, w większym mógłby utonąć w masie innych rzeczy”.
Zostań naszym sąsiadem
Żory mają 62 tys. mieszkańców. To efekt inwestycji w górnictwo z lat 70., kiedy do nowo powstających bloków z wielkiej płyty z całej Polski zjechały tysiące rodzin. Ze śląskiego miasteczka o zabytkowej zabudowie, sięgającej XIII wieku, Żory przekształciły się wówczas w jedno z zapleczy kilkunastu kopalni funkcjonujących w okolicy. Rdzenni mieszkańcy nie byli tym zachwyceni, a napięcie między hanysami (Ślązakami) a gorolami (przyjezdnymi) było odczuwalne (choć nieznacznie) jeszcze 30 lat później, więc mogę sobie tylko wyobrazić, jak musieli się tu czuć moi dziadkowie i mama, którzy zamieszkali w jednym z pierwszych bloków oddanych do użytku na osiedlu 700-lecia Żor.
Rynek w Żorach / fot. Wojciech Bęczarski
Miasto leży na trasie z Wisły do Katowic, od kilku lat przez obrzeża biegnie autostrada A1. Kiedyś działała tu filia Politechniki Śląskiej, ale dziś jest tylko oddział prywatnej uczelni handlowej. Od 20 lat Żorami rządzi ten sam prezydent. Jak w wielu okolicznych miejscowościach jest tu problem ze smogiem, który w latach 90. był po prostu zapachem zimy. Sklepy, szczególnie te starsze, interesy rodzinne, wciąż się trzymają, na odchodzących od rynku uliczkach widzę te same punkty – jeansy, kołdry, piekarnia, cukiernia – które pamiętam z dzieciństwa. Tylko zakład fotograficzny Szczepańskich, założony tuż po II wojnie światowej, świeci pustkami. A na rynku – który w latach 90. z rozmachem odremontowano i otoczono długą horyzontalną fontanną oraz szpalerem eleganckich ławek – jest trochę więcej banków. Mieszkańcy, z którymi rozmawiam, mówią, że trochę brakuje tu miejsc do zjedzenia czegoś lepszego. W Żorach nie ma też galerii handlowych ani sklepów z markowymi ubraniami, po które jeździ się do Rybnika albo Katowic. Za to wciąż powstają nowe bloki – pola nieużytków, po których jako dzieciak jeździłem na rowerze, dziś są kompletnie zabudowane. Ramki tablic rejestracyjnych z literami SZO zachęcają: „Zostań naszym sąsiadem. Zamieszkaj w Żorach”. „Jak się mieszkało w większym mieście, gdzie są teatry, kina, to po przeprowadzce do mniejszego miasta tego brakuje – mówi Joanna Kisielewska, która niedawno przeprowadziła się do Żor. – Na wystawy jeżdżę do Katowic albo Krakowa. Ale powoli się tu odnajduję. Stąd też pomysł, żeby wcielać w życie swoje własne pomysły, robić to, co sama chciałabym tu mieć”.
Drony, VR i prawa kobiet
Żory przeznaczają na kulturę prawie 6% budżetu miasta na 2018 rok. Dla porównania w Krakowie to 4,7%, a w Warszawie – 3,7% (zachowajmy proporcje: sam budżet kulturalny stolicy to prawie dwukrotność całego budżetu Żor). Skąd te stosunkowo duże inwestycje w kulturę? „To jest odpowiedź na potrzeby mieszkańców. I nie chodzi tylko o rozrywkę, ale też o rozwój osobisty, zawodowy” – mówi Anna Ujma, pełnomocnik Prezydenta Żor ds. promocji, kultury i sportu. Za życie kulturalne odpowiadają przede wszystkim instytucje miejskie. Trudno znaleźć prywatne przedsiębiorstwo, które utrzymywałoby się z kultury. Bez środków publicznych faktycznie nic by tu nie było.
Pieniądze udaje się zdobywać coraz lepiej. W tym roku miasto dostało dofinansowanie z Unii Europejskiej na modernizację budynku dawnego młyna zbożowego (typ amerykański, wybudowany w 1840 roku w samym centrum miasta, niedaleko gotyckiego kościoła). Powstanie tu nowa siedziba Miejskiej Biblioteki Publicznej. Instytucją od dwóch lat zarządza Aleksandra Zawalska-Hawel, przekonana do skandynawskiego modelu bibliotek. „Biblioteka publiczna – mówi – powinna być żywa. Mamy około 10 tys. czytelników. Mam jednak nadzieję na znaczący wzrost, kiedy będzie nowa siedziba i wszyscy będą mieć do biblioteki tak samo blisko. Zapewne chętnie będą korzystać z nowoczesnej infrastruktury. Działają tu też trzy dyskusyjne kluby książki, w tym jeden młodzieżowy, który właśnie staramy się bardziej rozkręcić”.
Biblioteka, obok promowania czytelnictwa, mocno stawia na rozwijanie innych kompetencji. W drugiej połowie roku odbędzie się tu m.in. cykl debat w stulecie uzyskania przez kobiety w Polsce praw wyborczych, w planach są też warsztaty reporterskie. W ramach Erasmusa w Żorach pracuje obecnie czworo wolontariuszy: z Hiszpanii, Armenii i Ukrainy – prowadzą zajęcia językowe, warsztaty fotograficzne, zaprzyjaźniają się z mieszkańcami. Jest też oferta związana z nowymi technologiami. Obsługi komputerów uczą się seniorzy („Próbowaliśmy organizować zajęcia w grupach – mówi Zawalska-Hawel – ale zauważyliśmy, że ludzie wolą kontakt sam na sam z bibliotekarzem, którego można zawsze dopytać”) i juniorzy: „W ramach programu Instytutu Książki «Kraszewski» kupiliśmy do biblioteki świetnie wyposażone komputery z profesjonalnym oprogramowaniem, np. do obróbki grafiki i montowania filmów, ale też drony, kamerę i drukarkę 3D oraz zapewniliśmy odpowiednie warsztaty na wysokim poziomie. Już poza programem dokupiliśmy okulary wirtualnej rzeczywistości. Staramy się pokazywać młodym ludziom, że na komputerach mogą nie tylko grać, ale też robić mnóstwo innych rzeczy, np. nabywać umiejętności poszukiwane na rynku pracy”.
Do biblioteki coraz częściej przyjeżdżają także pisarze i artyści. Na spotkaniu z Adamem Bonieckim były tłumy, niedawno był tu również Wojciech Jagielski. Swoją wystawę „Borders” – portrety osób o innych niż biały kolorach skóry, ubranych w tradycyjne polskie stroje ludowe – udostępnił polski fotograf pracujący w Nowym Jorku, Piotr Sikora.
Korea, Japonia, Kenia
Nowa siedziba biblioteki miejskiej, która ma zostać oddana do użytku pod koniec 2019 roku, znajdzie się na trasie prowadzącej z Miejskiego Ośrodka Kultury do Muzeum Miejskiego w Żorach. To ostatnie w 2014 przeniosło się do nowej siedziby w Willi Haeringa. Budynek wyremontowała na swoje potrzeby administracja Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej, a wolne miejsce przeznaczono na działalność kulturalną.
Muzeum jest dość szczególne, bo obok zbiorów dotyczących historii Śląska – jakich wiele również w okolicznych miejscowościach – dysponuje też sporą kolekcją eksponatów z kultur pozaeuropejskich. „Afrykańska kolekcja – opowiada Joanna Cyganek z Działu Edukacji – zgromadzona przez dyrektora muzeum, Lucjana Buchalika, stała się zaczątkiem muzeum, którego cała działalność ekspozycyjna, edukacyjna i naukowa obraca się wokół tematu tożsamości. Okazuje się, że problemy tożsamościowe są podobne, bez względu na szerokość geograficzną. Wystawę o śląskiej tożsamości uzupełnia wystawa o polskich etnografach, którzy zajmowali się opisywaniem odległych kultur, ale jeśli poszperać w ich biografiach, to okaże się, że oni byli przecież obywatelami Rosji albo Niemiec”.
Wystawa „Nasza tożsamość” jest niewielka, składa się z sześciu pomieszczeń, w których odtworzono wnętrza mieszkalne, począwszy od tradycyjnej śląskiej izby, przez kuchnię z lat 50., po typowe M-4 z lat 80., z meblościanką, matą słomkową z żorskimi proporczykami i plakatami Madonny i George’a Michaela na ścianach. „Zdarzają się zwiedzający, 30-, 40-letni, którzy lubią tu sobie po prostu posiedzieć i poczuć atmosferę, w której się wychowali”– mówi kurator wystawy, Jacek Struczyk.
Część etnograficzna została urządzona wokół postaci polskich podróżników i badaczy z XIX i XX wieku. Są tu eksponaty z pięciu kontynentów, uzupełnione o zgrabnie zakomponowane ekrany edukacyjne. W maju otwarto wystawę czasową poświęconą ludowi Ajnów, zamieszkującemu japońskie wyspy. Wystawa powstała w ramach obchodów 100-lecia odzyskania niedpodległości (co jest chyba jednym z najbardziej przewrotnych pomysłów wykorzystania tej okazji do opowiedzenia o czymś innym niż Polska), a pretekstem do tego była postać Bronisława Piłsudskiego, brata Józefa i etnografa, który na początku XX wieku opisywał życie Ajnów i nagrywał (na wałki woskowe) ich język. Na początku czerwca odbył się wernisaż współczesnego benińskiego artysty, Modesta Affamy, wykorzystującego jako materiał ziemię z okolic Abomey.
W przestrzeniach muzealnych są interaktywne (na szczęście w większości zupełnie analogowe) przestrzenie zabaw dla dzieci: maty edukacyjne, szuflady, w których można swobodnie szperać, puzzle i rysowanki. „Chodzi o to, żeby przyzwyczaić dzieci do przestrzeni muzeum. Wszystkie gry i zabawki odpowiadają prawdziwym eskponatom z wystawy” – tłumaczy Cyganek.
O sztuce, także współczesnej, rozmawia się w ramach Prowincjonalnego Ogrodu Sztuk. „Sporą popularnością – dodaje Struczyk – cieszą się Żorskie Wspominki, które organizujemy przy okazji różnych jubileuszów, np. ostatnio mieliśmy spotkanie z okazji 40-lecia osiedla Korfantego, dawniej Pstrowskiego, czy o żorskim Pewexie. Spotkania poprzedzamy krótkim wstępem popularnonaukowym, a potem ludzie przy kawie i ciastku rozmawiają o tym, co pamiętają: jak się wprowadzali do pierwszego mieszkania, jak się urządzali, co było w sklepach”.
Dwa lata z rzędu, w 2017 i 2018 roku, muzeum zdobyło nagrodę Sybilla w kategorii wystawy etnograficzne. „To był dla nas wielki szok, że tak małe muzeum zostało dwa lata z rzędu wyróżnione najważniejszą nagrodą muzealną. Tym bardziej, że konkurowaliśmy o to wyróżnienie z Muzeami Narodowymi w Warszawie i Poznaniu” – mówi Struczyk.
Pomimo ogólnopolskich sukcesów muzeum wciąż pracuje nad przyciąganiem publiczności. Kto je odwiedza? „Głównie szkoły – wyjaśnia Marietta Kalinowska-Bujak z Działu Edukacji. – Przyjeżdżają nawet grupy z okolicznych miejscowości. Najgorzej jest z publicznością nieszkolną, bo ciągle świadomość tego, że tutaj jest muzeum, pozostaje mała. Ludzie kojarzą bardziej Muzeum Ognia”.
Muzeum Ognia to jedna z najnowszych inwestycji w mieście. Początkowo miała być pawilonem promocyjnym miasta, ale już w trakcie budowy zmieniono koncepcję i urządzono tam wystawę edukacyjną dla dzieci. Ogień to nieprzypadkowy wybór. W Żorach tradycja Święta Ogniowego sięga początków XVIII wieku, kiedy miasto zostało niemal doszczętnie spalone. Do dziś 11 maja odbywa się procesja, urządzane są koncerty, a w ostatnich latach nawet nocny bieg. Muzeum Ognia luźno nawiązuje do tej historii, nacisk został położony raczej na edukację i zabawę. Kiedy odwiedzam budynek z miedzianej, połyskującej w słońcu blachy, po ekspozycji biega we wszystkie strony tłum 9-latków, które nie mogą się zdecydować, czy wolą układać hydrauliczny labirynt, czy przeskakiwać z krzykiem przez „ścianę ognia” (w rzeczywistości raczej zasłonkę z dymu).
Wróćmy na chwilę do Muzeum Miejskiego, przed którym stoją trzy rzeźby. „Pomnik etnografa Wacława Sieroszewskiego został sfinansowany przez Koreańczyków, którzy pracują w strefie ekonomicznej – mówi Cyganek. – To grupa około 80 osób, która tworzy tu już wyraźną społeczność. Z kolei pomnik Bronisława Piłsudskiego zaprojektowała artystka z ludu Ajnów, o którym niedawno otwarliśmy wystawę”. Jest też rzeźba przedstawiająca młodą dziewczyną w towarzystwie psa z nastroszonymi uszami, rozmawiającą z mężczyzną w kenijskim stroju ludowym. To Stefanie Zweig – niemiecka pisarka żydowskiego pochodzenia, urodzona w pobliskich Głubczycach. Jej dziadek miał na żorskim rynku hotel (dziś jest tam szkoła językowa), a samo miasto powraca wielokrotnie we wspomnieniach bohaterów książki „Nigdzie w Afryce” (ukazała się niedawno po polsku w przekładzie Tomasza Dziedziczaka). Film na jej podstawie zdobył w 2003 roku Oscara dla obrazu nieanglojęzycznego. „Książka Zweig – mówi Cyganek – przypomina o ważnej rzeczy, o której dziś rzadko się pamięta, że przed II wojną światową sporą część mieszkańców miasta stanowili Niemcy żydowskiego pochodzenia. Rodzina Zweig w 1938 wyjechała do Kenii, gdzie Brytyjczycy przyjmowali żydowskich uchodźców”.
Pogodejmy o szabasie
Cmentarz żydowski w Żorach pochodzi z początku XIX wieku. Po II wojnie światowej popadł w ruinę. Kiedy jeszcze mieszkałem w mieście, był zakazanym miejscem, straszącym dziką roślinnością za wysokim murem. Mówiło się nawet, że swoje obrzędy odprawiają tam żorscy sataniści (nigdy żadnego nie spotkałem). W 2014 roku na cmentarzu rozpoczęły się prace remontowe i konserwatorskie. Jednym z inicjatorów był historyk Jan Delowicz, autor książki „Gmina wyznania mojżeszowego w Żorach 1511–1940”.
Od 2016 roku w MOK-u odbywają się Dni Kultury Żydowskiej. Ich pomysłodawczynią jest nauczycielka I Liceum Ogólnokształcącego, Agnieszka Kraińska, która zaraziła ta ideą uczniów. „Społeczności żydowskiej już w Żorach nie ma – mówi – ale w mieście pozostało wiele śladów jej obecności, np. stary cmentarz żydowski czy budynek synagogi, w którym dziś znajduje się kino. Staramy się do tego nawiązywać, a mieszkańcy są zaskoczeni, bo zwyczajnie o tym nie wiedzieli”. W dwudniowym programie są wykłady i warsztaty dla młodzieży, w wydarzeniach bierze udział około 120 osób. „Przychodzą starsi mieszkańcy, którzy są niezwykle wzruszeni i wspominają, jak rodzice opowiadali im o mieszkańcach miasta pochodzenia żydowskiego. Przychodzą też młodzi ludzie, którzy po prostu są zainteresowani tym tematem i szukają dodatkowych informacji” – opowiada Kraińska.
Nauczycielka powołała też do życia Radio Żory. „Uczniowie nowo utworzonego w liceum profilu dziennikarskiego chcieli, żeby lekcje nie były wyłącznie teoretyczne, żeby mogli zdobywać praktykę. Przyjęłam za punkt honoru, żeby stworzyć dla nich studio radiowe z prawdziwego zdarzenia. Udało się dzięki wsparciu prezydenta miasta i dyrekcji szkoły”. Studio znajduje się w jednej ze szkolnych sal, ma profesjonalne wyposażenie, ściany są obite wygłuszającą gąbką. Początkowo radio prowadzili uczniowie, którym zależało na dobrej muzyce i unikaniu polityki. Niedawno Radio Żory, nadające w internecie, zmieniło swój profil: „Od tego roku działamy na trochę innych zasadach, w realizację audycji zaangażowali się mieszkańcy Żor, pasjonaci tego typu działalności. Jedna z audycji, «Rajzerfiber», wzięła się ze spotkania z absolwentkami liceum, które uczestniczyły w obchodach 95-lecia szkoły”.
W ramówce są m.in. blok informacyjny, autorskie programy muzyczne, audycja żorskiej regionalistki Zofii Przeliorz „Pogodejmy po naszymu”. „Naszymi słuchaczami – mówi Kraińska – są żorzanie, ale nie tylko, mamy odzew z całej Polski, ale też i zagranicy, m.in. z Wielkiej Brytanii, Holandii czy Szwecji. A audycja „Rajzefiber” jest produkowana w Kanadzie, gdzie mieszka jedna z jej autorek, Weronika Waszczuk”.
Herbaciarnia, pierogarnia
Wygląda na to, że Żory się zmieniają. Nie bez znaczenia są tu projekty kulturalne przeznaczone dla mniejszych miejscowości (realizowane przez NCK czy Instytut Książki) i środki unijne. Bezrobocie z poziomu 11,1% w 2011 roku spadło do 6,3% w 2016. Z gospodarką i kulturą rozwijają się też postawy obywatelskie. W mieście pojawiła się Grupa Działamy – organizacja typu watchdog, monitorująca działania władz.
O zmiany w miejskim krajobrazie kulturalnym pytam aktorkę Sonię Bohosiewicz, która urodziła się w niedalekim Cieszynie, ale dzieciństwo spędziła w Żorach: „Miasto się niesamowicie rozwija. Karuzela na miejskim rynku jest cudna. Jest też miasteczko Twin Pigs i basen, na który chodziłam przez całą swoją młodość, a który po remoncie wygląda jak światowej klasy obiekt. W parku Cegielnia, gdzie zimą zjeżdżaliśmy szaleńczo na sankach, jest dziś świetna infrastruktura ze skate parkiem. Pojawiają się przyjemne knajpki, świetna pierogarnia i urocza herbaciarnia na ulicy Szerokiej. Widzę, że ludzie lubią tam żyć. Żory to piękne stare miasto, z historią niemal równie długą co Kraków. Tę historyczną tkankę widać. To nie jest miasto, które powstało znikąd”.
Miasto oczywiście lubi się chwalić sławnymi żorzanami. Ostatnio głośno było o Jakubie Goli – studencie aktorstwa z łódzkiej filmówki, który na Festiwalu Szkół Teatralnych otrzymał nagrodę za osobowość aktorską. „Warsztaty teatralne z panią Anetą Antosiak w żorskim MOK-u na pewno naprowadziły mnie w jakimś, nie do końca wiadomym stopniu, na ścieżkę dalszych studiów. Wtedy musiała mi się zapalić lampka z pomysłem, by spróbować pójść w kierunku aktorstwa. Jestem za to wdzięczny. Aktorstwo to olbrzymi obszar doświadczeń, nie tylko gra na scenie czy w filmie, ale też bycie z ludźmi i z naturą” – mówi Gola. Dla Bohosiewicz najważniejsze były doświadczenia szkolne: „Największy wpływ wywarła na mnie nauka w Liceum im. Karola Miarki i spotkanie ze świetnymi pedagogami, z panem Adamem Hermanem na czele. Zawsze nam powtarzał, że nie ma żadnego znaczenia, skąd pochodzimy, i żebyśmy nie wycierali sobie gęby małym miastem, bo bibliotekę mamy taką samą jak młodzież w innych miejscach”.
„W Żorach się wiele zmieniło – podkreśla Agnieszka Kraińska. – Pamiętam, że kiedy w radiu robiliśmy pierwsze programy, zastanawialiśmy, czy starczy nam materiału na audycję informacyjną. Dzisiaj mamy odwrotny problem: czasem nie dajemy rady powiedzieć o wszystkim, co się dzieje”. Statystyki wskazują, że więcej osób z miasta wyjeżdża, niż się do niego wprowadza, ale i ten wskaźnik się kurczy. „Kiedy rozmawiam z uczniami, to słyszę, że chcą wyjechać na studia, a później wrócić do Żor. To dla nich fajne, spokojne miasto, gdzie coś się dzieje” – opowiada Kraińska.
Mieszkańcy zmierzyli się w końcu ze skojarzeniem z lubuskimi Żarami i od 2016 organizują własny Przystanek: „Pomysł powstał podczas czwartych urodzin pubu – mówi jeden z inicjatorów imprezy, Radosław «Ozi» Góra – i wziął się stąd, że w tekście w «Gazecie Wyborczej» dziennikarz napisał, że biegaczka Ewa Swoboda pochodzi z Żor, gdzie «co roku odbywa się Przystanek Woodstock organizowany przez Jurka Owsiaka». Pomyśleliśmy, że może powinniśmy zrobić swój Przystanek. Wydawało nam się, że to pomysł nie do zrealizowania. Do samego końca nie wierzyłem, że to się uda”. Udało się.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).