Na drobne
Gustavo Pacheco / CC BY-NC-ND 2.0

13 minut czytania

/ Literatura

Na drobne

Maciej Jakubowiak

Dominującym tematem „Sztuk i sztuczek” Andrzeja Barta jest schyłkowość artystycznej biografii. Po historii Polski i łódzkim getcie pisarz uznał najwyraźniej, że najciekawszym tematem jest, cóż, on sam

Jeszcze 3 minuty czytania

Andrzej Bart wyznaczał przez przynajmniej dwie dekady sferę potencjalności polskiej literatury, pisząc rzeczy do niczego, przynajmniej w tym kraju, niepodobne i udowadniając, że trudna historia wcale nie musi przytłaczać pisarskiej wyobraźni. Jeśliby szukać gdzieś literackich sąsiadów Barta, to pewnie wśród amerykańskich postmodernistów, a szczególnie – homonimia w tym wypadku nie jest zwodnicza – Johna Bartha. Znane z „Bakunowego faktora” czy „Ostatniej podróży Sindbada Żeglarza” pisarska wirtuozeria, stylistyczna różnorodność, ale i pewna dezynwoltura w stosunku do historii i literackiej tradycji, objawiająca się burzycielskim poczuciem humoru – charakteryzowały także powieści autora „Rien ne va plus”. Nie chodziło przy tym, jak się zwykło zarzucać postmodernistom, wyłącznie o autotematyczną zabawę. Stawką tego rodzaju pisarstwa było przywrócenie swobodnego stosunku do przeszłości, przekształcenie jej z zastygłego fetyszu w żywy składnik współczesności. To właśnie temu służyły metafikcyjne sztuczki, pozwalające mieszać zmyślenie z rzeczywistością, a dzisiaj z wczoraj.

Zagrożenie, wobec którego poległ w końcu amerykański postmodernizm, czaiło się jednak w ponownym skostnieniu metody pisarskiej. Kiedy autotematyzm przestawał pracować na materiale historii i życia, a stawał się tylko znakiem rozpoznawczym popularnej stylistyki, produkował inny fetysz – autora. Wygląda na to, że Andrzej Bart, którego wybór dramatów „Sztuki i sztuczki” właśnie się ukazał, przeszedł podobną drogę.

Fabulant

Zacznijmy jednak od początku. „Rien ne va plus” to powieść, która była pisana przez 10 lat, od razu została uhonorowana Nagrodą Kościelskich (1991 r., Jan Błoński podobno obawiał się, czy Andrzej Bart to nie pseudonim któregoś z żyjących klasyków) i z trudem przebijała się na rynku książki. Autor przewrotnie dobiera się w niej do dwustu lat polskiej historii, zatrudniając do tego narratora potrójnie obcego: włoskiego szlachcica, unieśmiertelnionego (dosłownie) w swoim malarskim wizerunku i przywiązanego do feudalnego awanturnictwa.

Losy obrazu, przechodzącego z rąk do rąk, przez wszystkie szczeble społecznej drabiny, splatają się z węzłowymi momentami dziejowymi: powstaniami, zaborami, rewolucjami i wojnami. Szczególnie ograniczona perspektywa opowiadającego, niewiele rozumiejącego z tego, co dostrzega ze ściany, pozwala odsłonić ukryte aspekty historii: prywatne troski, nieoficjalne pragnienia, zwyczajne słabostki.

Choć w „Rien ne va plus” nie brakuje dramatów i bólu, to jednak dominuje tu śmiech, przyprawiany od czasu do czasu pieprzną erotyką. Najbardziej jednak imponująca jest literacka wszechstronność Barta, który usiłuje nadążyć nie tylko za historią, ale za całą wszechstronnością polskiego życia. Ujawnia się przy tym najsilniejsza strona jego pisarstwa: umiejętność tworzenia złożonych i przekonujących postaci przy zachowaniu imponującej zwięzłości.

Polski pisarz amerykański

W swoich późniejszych książkach Bart poszedł w stronę opowieści bardziej uniwersalnych. W „Pociągu do podróży” (1999) narrator podąża za dwoma przypadkowymi mężczyznami wplątanymi w tajny plan amerykańskiego rządu. Wysłani przy użyciu wehikułu czasu w przeszłość, otrzymują misję zabicia małoletniego Adolfa Hitlera. Podróżnicy w czasie wikłają się w mnóstwo kłopotów, a dziejowa misja staje się pretekstem do zagłębienia się w świat początku XX wieku.

Z kolei „Piąty jeździec apokalipsy” (również 1999, choć jako scenariusz filmowy powstał dużo wcześniej), wydany pod pseudonimem Paul Scarron Junior i utrzymany w stylu innego postmodernisty, Thomasa Pynchona, jest opowieścią o zmaganiach amerykańskich służb specjalnych z nadchodzącym końcem świata. Agent Hurtman wyrusza w misję zneutralizowania potencjanych Antychrystów, choć na jego drodze stają przede wszystkim problemy natury egzystencjalnej.

Andrzej Bart / fot. Beata Bart, Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0Andrzej Bart / fot. Beata Bart, Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0Wreszcie „Don Juan raz jeszcze” (2006) rozwija biografię kanonicznego bohatera literatury europejskiej, przedstawiając go jako zmęczonego miłosnymi podbojami starca, wyruszającego w ostatnią erotyczną misję. Bart wydobywa Don Juana ze zmurszałego stereotypu i usiłuje przywrócić mu złożoność prawdziwej osoby, a przy tym – podobnie jak Italo Calvino w „Rycerzu nieistniejącym” czy „Baronie drzewołazie” – bawi się elementami kultury rycerskiej, a właściwie popularnymi wyobrażeniami o niej.

Gra z własną tożsamością, polegająca na stworzeniu pisarskiego alter ego (którego niezależne istnienie potwierdzają zresztą inne książki) i wejściu nie tylko w stylistykę, ale też realia i tematykę powieści amerykańskiej, świadczyła chyba o ambicjach Barta, który próbował wydobyć się z wąskiego kontekstu literatury polskiej. Można by to potraktować również jako ironiczną zgrywę z polskiego rynku książki lat 90., kiedy lepiej od rodzimej twórczości radziły sobie tłumaczenia z angielskiego. Na pewno jednak ustawienie się w pozycji literackiego outsidera pozwoliło Bartowi wnieść do literatury polskiej powiew świeżości. Autor „Don Juana…” dopracował przy tym swój warsztat, łączący postmodernistyczne inspiracje z realizmem magicznym i zamiłowaniem do historyczności. Mimo to tym trzem powieściom zabrakło ciężaru gatunkowego, który nakazywałby traktować je z pełną powagą.

Dopiero „Fabryka muchołapek” (2008) pozwoliła Bartowi sprzęgnąć pisarską wirtuozerię z wymagającym materiałem. Opowieść o zaświatowym procesie, jaki wytaczają Chaimowi Rumkowskiemu, zarządcy łódzkiego getta, jego ofiary – jest jednocześnie pokazem możliwości literatury. Bart inscenizuje na kartach swojej powieści sąd ostateczny, jednak nie biblijny, oddzielający dobro od zła, lecz przeprowadzany na ludzką, niedoskonałą miarę.

„Fabryka muchołapek” to jednocześnie studium poznania historycznego, a pojawiające się na kartach powieści postaci stanowią metafory tekstów mediatyzujących współczesną wiedzę o przeszłości. Teksty-postaci – Janusz Korczak, Dawid Sierakowiak (zmarły w wieku 19 lat autor zachowanego dziennika dokumentującego życie w getcie) czy Hannah Arendt – kłócą się ze sobą i forsują własne interesy. Sąd moralny okazuje się w konsekwencji nierozstrzygalny, a jedyny możliwy gest etyczny – sugeruje Bart (zbliżając się tu zresztą do innej polskiej „postmodernistki”, Magdaleny Tulli, a w szczególności jej „Skazy”) – to gest literacki.

Literatura na miarę filmu

Jednak największą sławę przyniosła Bartowi nie „Fabryka…”, lecz późniejszy „Rewers” (2009) – i nawet nie sama książka, a film Borysa Lankosza zrealizowany na jej podstawie. Rozwijając jeden z ubocznych wątków „Rien na va plus”, Bart opowiada tu historię młodej redaktorki poszukującej miłości w mrocznych czasach stalinizmu. Bart nie ukrywał, że „Rewers” powstał przede wszystkim jako scenariusz. W późniejszym „Bezdechu” (2013) pisał: „w miesiąc napisałem «Rewers», posiłkując się scenami z «Rien ne va plus». Nie minęła chwila i film jest już w historii polskiego kina. Myślę, że wyświetlony za pięćdziesiąt lat, niczym «Zezowate szczęście», zrobi dobre wrażenie”. Zresztą związany ze środowskiem łódzkiej filmówki pisarz już wcześniej romansował z innymi mediami, realizując filmy dokumentalne, spektakle i słuchowiska. Wspomniany „Bezdech” jest zarazem powieściową wersją scenariusza i relacją z wielu prób jego zrealizowania, zakończonych w końcu spektaklem Teatru Telewizji z udziałem Bogusława Lindy i Jerzego Stuhra, w reżyserii samego Barta.

Opowiedziana w „Bezdechu” historia polskiego filmowca, który po odniesieniu sukcesu w Ameryce wraca do Polski, żeby pożegnać się z przyjaciółmi i zakończyć nierozwiązane konflikty, należy jednak do najmniej przekonujących rzeczy, jakie wyszły spod pióra Barta. W nieskończoność zapętlają się tu epizody, w których zmęczony polski inteligent rozmawia z innymi zmęczonymi polskimi inteligentami o sensie sztuki i bliskości śmierci. Natomiast towarzyszący fabule dziennik pisarza epatuje przekonaniem o własnej wielkości i pretensjami do świata. Choć dałoby się „Bezdech” – jako rozrachunkową opowieść o polskich artystach – postawić obok „Miazgi” Jerzego Andrzejewskiego, to jednak ta ostatnia broni się rozmachem literackiego projektu oraz, co najważniejsze, przynależnością do pewnej, minionej już, literackiej epoki. „Bezdech” wypada natomiast anachronicznie, nie tylko jako literatura, ale również jako świadectwo życia kulturalnego.

Zgrane chwyty

Andrzej Bart, „Sztuki i sztuczki”. Narodowe Centrum Kultury, 364 strony, w księgarniach od listopada 2015Andrzej Bart, „Sztuki i sztuczki”. Narodowe Centrum Kultury, 364 strony, w księgarniach od listopada 2015Wydane pod koniec 2015 roku „Sztuki i sztuczki” potwierdzają niestety przypuszczenia o wyczerpaniu pisarskiego potencjału Barta. Spośród pięciu tekstów dramatycznych zebranych w tomie cztery były wcześniej realizowane jako słuchowiska bądź spektakle, np. „Boulevard Voltaire” stał się podstawą słuchowiska radiowego oraz spektaklu Teatru Telewizji. Bart rozgrywa tu relacje między dwojgiem polskich emigrantów w Paryżu: dobrze sytuowaną wdową oraz zubożałym poetą dorabiającym jako hydraulik. Skrupulatnie analizując obyczajowe i społeczne uwarunkowania, które sprawiają, że para starszych ludzi nie może oddać się płomiennemu romansowi, Bart tworzy w istocie sztukę na wskroś mieszczańską, sytuującą się w przestrzeni plotki i znajdującą rozwiązanie w subtelnie zasugerowanym, dobrotliwym zakończeniu.

Dominującym tematem tych tekstów jest jednak schyłkowość artystycznej biografii. Iluzjonista z „Owacji na stojąco”, oczekując na spotkanie ze swoim dawno niewidzianym synem, konfrontuje się ze starością i zostaje zmuszony do brutalnej oceny własnych dokonań. „Obłęd adorowany”, rozgrywający się na oddziale zamkniętym szpitala psychiatrycznego, opowiada o próbach wystawienia przez pacjentów sztuki teatralnej. Choć fikcja ma tu pełnić funkcję terapeutyczną, to dla Piotra – tajemniczego poety, przeżywającego kryzys tożsamości – właśnie przejście z powrotem do rzeczywistości okazuje się najważniejsze. Tego samego dotyczy „Pan i sługa” – tekst odnaleziony po 25 latach. To farsa o wielkim niemieckim pisarzu, który miesza zmyślenie z rzeczywistością, prowokując swoich sąsiadów faszyzmem i rasizmem. Wreszcie „Miejsce obok” jest fantazją o przydrożnej restauracji, w której spotykają się zużyte postaci literackie i filmowe i wspominają lepsze czasy.

Problem artysty, eksploatowany wcześniej w „Bezdechu”, powraca tu z pełną wyrazistością. Główni bohaterowie dokonują rozrachunków, kompromitują się albo zachowują resztki godności, godzą się ze śmiercią albo znajdują ostatnią iskierkę nadziei. Nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, że to właśnie artysta jest tu w centrum uwagi oraz że za każdym razem jest po prostu figurą samego pisarza. Po historii Polski i łódzkim getcie Bart uznał najwyraźniej, że najciekawszym tematem jest, cóż, on sam.

Pisarz wykorzystuje przy tym znane z jego wcześniejszych powieści chwyty: miesza fikcję z rzeczywistością, przekształca postaci literackie w rzeczywiste osoby, zderza teraźniejszość i przeszłość, wykorzystuje groteskę i absurd. Wszystko to ma jednak charakter warsztatowej zabawy, pełniącej co najwyżej funkcję ornamentu dla obyczajowych scenek. W tekstach dramatycznych wyraźnie brakuje pisarzowi przestrzeni, by opowiedzieć historię. Postaci, których tworzenie wychodziło Bartowi zawsze najlepiej, tutaj stają się tylko elementami układanek. Wszystko jest grzeczne i przejrzyste, skrojone w sam raz na potrzeby popularnego odbiorcy.

Wygląda na to, że po sukcesie „Rewersu” Andrzej Bart odnalazł dla siebie wygodną niszę w tworzeniu dla radia i telewizji uładzonych, pozornie wyrafinowanych tekstów. Literacki potencjał został rozmieniony na drobne. Szkoda.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).