Przytomne krowy zwisające z haków rzeźniczych w oczekiwaniu na wykrwawienie. Jądra wyrywane bez znieczulenia podczas kastracji psów. Konie na korridzie, którym w miejsce rozprutych jelit wkłada się słomę, by z powrotem posłać je na scenę. Ale i systematyczna, trwająca pokolenia selekcja ras, prowadząca do degeneracji i trzykrotnego skrócenia czasu życia. Pisana przez Érica Barataya historia z perspektywy zwierząt jest w istocie historią trwającego od wieków niewyobrażalnego cierpienia.
Ukazanie się po polsku „Zwierzęcego punktu widzenia. Innej wersji historii” francuskiego historyka Érica Barataya wpisuje się w trwającą od jakiegoś czasu tendencję do nadrabiania w naszym kraju zaległości w dziedzinie animal studies. Niedawno pojawiła się książka „Pies też człowiek. Relacje psów i ludzi we współczesnej Polsce”, zbierająca teksty kilku badaczy, oraz „Rozmowy z psem, czyli komunikacja międzygatunkowa” Jolanty Antas. Czasopismo „Teksty Drugie” poświęciło cały numer prezentacji polskich i zagranicznych badań nad zwierzętami z perspektywy humanistycznej. Najgłośniejszym przypadkiem była chyba tegoroczna konferencja „Zwierzęta i ich ludzie” zorganizowana przez Instytut Badań Literackich, która wzbudziła protesty środowisk radykalnej prawicy. Spośród bardziej popularnych książek trzeba wspomnieć o wydanym przez Krytykę Polityczną „Zjadaniu zwierząt” amerykańskiego pisarza Jonathana Safrana Foera, zorientowaną już bardziej politycznie niż poznawczo (choć, jak zobaczymy, nie tak łatwo oddzielić te dwa podejścia).
Zresztą i na Zachodzie tego rodzaju badania nie są jeszcze dobrze ugruntowane, o czym pisze sam Baratay (książka ukazała się we Francji przed dwoma laty), dystansując swoje przedsięwzięcia wobec wcześniejszych zainteresowań historyków, którzy co prawda okazjonalnie zajmowali się zwierzętami, ale skupiając się wyłącznie na ich znaczeniu dla ludzkich spraw. Nowe teorie dotyczące miejsca zwierząt w świecie, podpadające pod etykietkę animal studies czy szeroko rozumianej posthumanistyki, czerpią zwykle inspiracje od francuskiego filozofa Brunona Latoura, który podkreśla znaczenie „nieludzkich aktorów” w kształtowaniu procesów społecznych. Dla samego Barataya znacznie ważniejszym kontekstem są badania przyrodnicze, a szczególnie etologia zajmująca się zachowaniem zwierząt, ich nawykami i sposobami socjalizacji.
Éric Baratay, „Zwierzęcy punkt widzenia”.
Przeł. Paulina Tarasewicz, Wydawnictwo W podwórku,
380 stron, w księgarniach od października 2014Takie zaplecze nie zwalnia jednak autora z potrzeby usprawiedliwiania się na każdym kroku ze swojego przedsięwzięcia, mającego polegać na przekroczeniu antropocentrycznych ograniczeń narracji historycznych. W swej książce wielokrotnie zaznacza, że potraktowanie zwierząt jako aktywnych uczestników historii może umożliwić lepsze zrozumienie ludzi. Jest to jednak, jak przyznaje, w ostateczności tylko wymówka: „Mam nadzieję, że za kilka lat nie trzeba już będzie dokonywać owego powrotu [do człowieka — przyp. MJ] w taki sposób – to znaczy traktować o nim osobno, przedstawiać jako rodzaj wymówki albo uzasadnienia – że nie będzie on postrzegany jako powrót do spraw poważnych, zasadniczych, do prawdziwej historii, ponieważ historia zwierzęcych przeżyć przyjmie się na dobre i będzie czymś oczywistym, tak jak stało się to w wypadku wielu Innych”.
Obcy w naszym domu
Radykalizm pomysłu Barataya polega na próbie wykroczenia poza wizję świata, w którego centrum znajduje się człowiek. Chodziłoby więc o takie potraktowanie historii, w którym panowanie gatunku homo sapiens jest oczywiście rozpoznane, ale nie uniemożliwia poznania tego, co nie-ludzkie. I właśnie próba zrozumienia życia, wrażliwości i doświadczeń zwierząt jest najważniejszą stawką książki francuskiego historyka. Tego rodzaju próby są jednak już z góry wpisane w problemy, z jakimi mierzyły się w XX wieku etnologia, antropologia i filozofia: jak opisać życie innego, którego sposoby myślenia, doświadczania i wyrażania są tak bardzo odmienne od naszych? Jak oddać sprawiedliwość tej inności, nie zatracając jednak zupełnie własnego punktu widzenia? Jednym z rozwiązań jest zwykłe stwierdzenie niemożliwości takiego przedsięwzięcia. Milczenie miałoby się okazać najlepszym, co możemy zrobić, aby uchronić inność od zawłaszczenia.
Baratay stanowczo sprzeciwia się takiemu sposobowi myślenia, który jego zdaniem stanowi tylko usprawiedliwienie niepodejmowania wysiłku w celu zrozumienia tych, którzy nie są nami. Nie oznacza to jednak, że naiwnie uznaje możliwość przyjęcia tytułowego punktu widzenia zwierząt i opisania z niego historii. Antropocentryzm odróżnia jednak od antropomorfizmu — rozumianego jako nakładanie ludzkiego filtra na doświadczenia zwierząt: „o ile drugi zakłada mimo wszystko chwalebne pragnienie zrozumienia, o tyle pierwszy skutkuje odmową widzenia, a nawet patrzenia”.
To pragnienie zrozumienia w odniesieniu do zwierząt w dużej mierze posiłkuje się ustaleniami nauk przyrodniczych, które dostarczają informacji o czynnościach życiowych i poznawczych zwierząt, budowie ich organizmów i sposobach reagowania na bodźce, nawykach i sposobach socjalizacji (z przedstawicielami własnego gatunku, ale i gatunków odmiennych). Właśnie dzięki nauce, a w największej mierze etologii (która sama ewoluuje w stronę coraz bardziej skomplikowanego modelu opisu zwierząt), Baratay usiłuje wykroczyć poza myślenie o komunikacji skupione na języku, wyłącznej domenie człowieka, w stronę odczytywania sygnałów wysyłanych przez zwierzęta. Nauka musi być jednak uzupełniana przez zwykłą empatię — próbę wczucia się w sytuacje, w jakich znajdują się (lepiej by powiedzieć: w jakich są umieszczane przez ludzi) zwierzęta. Są to oczywiście próby skazane na liczne niepowodzenia, naznaczone błędami i nieporozumieniami. Zdaniem autora nie oznacza to jednak, że powinniśmy się zniechęcać, bo ostatecznie — jak powiada — „czy innych ludzi rozumiemy lepiej niż zwierzęta?”.
Do podejmowania takich prób zachęcają zresztą same zwierzęta, czynni aktorzy na scenie dziejów, a nie, jak przyjęło się uważać, bierne przedmioty działalności człowieka. To one często wychodzą z inicjatywą i usiłują porozumieć się ze swoimi ludzkimi towarzyszami: „Psy uczą się rozpoznawać pozycje ciała, gesty, słowa właściciela, ale także – modulować głos, aby przekazać swoje pragnienia (zabawy, jedzenia, spaceru i tym podobne), zapamiętywać pozycje, które przyciągają uwagę i są zrozumiałe (na przykład po to, by sprowokować pieszczoty albo pokazać, że coś je boli), wskazywać nosem jakiś niedostępny lub ukryty przedmiot”.
W pracy historyka za tymi próbami musi iść również zmiana sposobów czytania źródeł: raportów, sprawozdań, artykułów publikowanych przez weterynarzy czy zoologów, ale także dokumentów osobistych, takich jak wspomnienia wojenne czy dzienniki. Praca badawcza polega wtedy na wydobywaniu z nich tego, co często niedopowiedziane czy przemilczane, oraz na uzupełnianiu zdobytych w ten sposób informacji współczesną wiedzą. Najbardziej rzucająca się w oczy zmiana dotyczy jednak języka, który zostaje nagięty do tego, by mówić o zwierzęcym doświadczeniu. Chodzi o to, by „odwrócić pisanie, aby nie mówić o woźnicy, który powozi, wbijającym pikę pikadorze, leczącym weterynarzu, karmiącym panu ani o narzuconej pracy, zadanych razach, dostarczanym pożywieniu, udzielanej opiece, ale o koniu, który ciągnie, przeszytym byku, operowanej krowie, jedzącym psie…”.
W swojej książce Baratay zajmuje się zasadniczo czterema gatunkami: krowami (głównie tymi przeznaczanymi do produkcji mleka), końmi (wykorzystywanymi do ciągnięcia powozów, pracującymi w kopalniach i używanymi podczas wojny), bykami na korridzie oraz psami (zarówno pracującymi, jak tymi bezpańskimi i wreszcie żyjącymi w ludzkich domostwach). Zajmują go więc te zwierzęta, z którymi człowiek jest najbliżej związany i które wpływają na jego życie, co sprawia, że obie grupy są skazane na komunikację.
Dzieje udręki
Tak się jednak składa, że podstawowym sposobem ekspresji doświadczenia zwierząt, jaki przychodzi opisywać autorowi, jest cierpienie. W tym sensie książka Barataya może być odczytywana jako katalog najwymyślniejszych tortur, jakie ludzie zadają zwierzętom, by wydobyć z nich to, czego sami potrzebują. Dostępna historykowi historia zwierząt to bowiem historia ich kontaktów z człowiekiem, a te niemal bez wyjątku obejmują systematyczną i okrutną eksploatację.
W ten na przykład sposób Baratay pisze o wczesnonowoczesnych praktykach uboju bydła: „Takie stanowiska uboju znajdują się w prywatnych jatkach i w rzeźniach, tworzonych od 1811 roku, które jedynie skupiają podobne sobie indywidualne komórki, aż do połowy XX wieku, kiedy cała operacja zostaje podzielona na etapy. Zabija się więc, ćwiartuje, kroi, zawiesza w tym samym czasie i w tym samym miejscu, pośród krwi, wnętrzności, ekskrementów, które pokrywają podłogę. Przybyłe tam zwierzęta często odmawiają wejścia, ryczą, starają się wycofać, uciec, ślizgają się na lepkiej podłodze. Bez wątpienia przeraża je porykiwanie ogłuszonych i konających, ich zapachy i feromony, uwalniane przez «niepokój», poruszenie ludzi, drgawki, a potem konwulsje pozostałych zwierząt. Cierpią pod gradem uderzeń, jaki na nie spada, ale najsilniej odczuwają ból zadany w ogon, jedną z najbardziej wrażliwych i unerwionych części ciała, którą rzeźnicy łamią ręcznie, a nawet obcinają po kawałku, chcąc popędzić zwierzęta, lub miażdżą nogą, zmuszając je do wstania”.
Tego rodzaju opisy wypełniają znaczną część książki, ściśle dokumentując sposoby, na jakie człowiek opanowuje naturę. Nie dotyczy to wyłącznie rzeźni — bodaj najbardziej oczywistego przykładu okrucieństwa wobec zwierząt — ale również codziennych praktyk hodowlanych i weterynaryjnych (w których zwierzętom odmawiano znieczulenia, nawet podczas najbardziej dotkliwych operacji, aż do drugiej połowy XX wieku), pracy zwierząt w przemyśle czy ich zaangażowania w działania wojenne. Na tle tych zróżnicowanych scenerii przewija się pochód nieustannie deformowanych ciał, poddawanych nadzwyczajnemu — nieludzkiemu, chciałoby się powiedzieć — wysiłkowi i eksploatowanych aż do ostatka. Końskie uprzęże wpijające się w skórę, wąskie pomieszczenia niepozwalające na właściwy wypoczynek (nawet przez całe życie), przymuszanie krów do nieustającego cyklu reprodukcyjnego mającego zapewnić wydajną laktację, praktyki masowego uśmiercania bezpańskich psów (na przykład przy użyciu zbiorowej pętli, w której przez godzinę dusi się jednocześnie 40 psów), przycinanie bykom wykorzystywanym na korridzie niezwykle wrażliwych rogów.
Do tego wszystkiego dochodzą praktyki stosowane na poziomie gatunkowym, w procesach hodowli i selekcji zmierzających do stworzenia zwierząt o pożądanych cechach. Obok łączenia blisko spokrewnionych osobników i podkreślania tych właściwości, które są użyteczne dla człowieka, ale skazują zwierzęta na poważny dyskomfort (jak przyrost masy mięśniowej, mający służyć większej wydajności w produkowaniu mięsa), Baratay wskazuje też na strategię eliminowania z procesu reprodukcyjnego osobników, które nie podporządkowują się łatwo oczekiwaniom ludzi. Takich jak byki na korridzie, które nie dają się sprowokować do obrony, ale wybierają ucieczkę, czy krów, które wstrzymują oddawanie mleka, rezerwując je wyłącznie dla swojego potomstwa. Odmawiając takim „rebeliantom” możliwości reprodukowania niepokornych genów, tworzy się rasy nie tylko wydajne, ale również w pełni pokorne.
Mogłoby się wydawać, że tego rodzaju narracja bliska jest praktykom organizacji takich jak PETA, które epatują cierpieniem zwierząt, żeby walczyć o ich prawa. Fetyszyzacja cierpienia nie jest jednak celem Barataya, którego opisy mogą nawet razić analitycznym chłodem, stawiającym poznawczą pracę historyka ponad odruchem empatii. Efekt okazuje się jednak przez to nawet bardziej przekonujący, bo „Zwierzęcy punkt widzenia” pozwala dostrzec, jak głęboko w historię i struktury życia ludzkiego wpisane jest zadawanie bólu innym stworzeniom. Panowanie nad naturą, które przynajmniej od nowożytności uznawane jest za chlubę gatunku ludzkiego, ujawnia w ten sposób to, co właściwie oznacza — i to nie w jakimś dialektycznym ruchu krytyki (w rodzaju tego, który opisywali Adorno i Horkheimer), ale zwyczajnie i wprost. Panowanie nad naturą to bowiem przede wszystkim masowe produkowanie cierpienia.
Aby zrównoważyć ten obraz, Baratay poświęca cały rozdział swojej książki różnym przejawom troski o zwierzęta. Ta troska ma zwykle uzasadnienie ekonomiczne: dbając o dobry stan żywego inwentarza, zabezpiecza się swój majątek i zwrot poczynionych inwestycji. Dotyczy to zarówno dużych przedsiębiorstw wykorzystujących zwierzęta, takich jak paryskie Powszechne Towarzystwo Omnibusów, jak mniejszych gospodarstw chłopskich, dla których kilka krów stanowi podstawowe źródło utrzymania. Moja babcia, która w trakcie II wojny światowej została wywieziona z małej wioski na pograniczu śląsko-galicyjskim do dużego gospodarstwa rolnego w Niemczech, kiedy przyjeżdżała na urlop do rodziny i opowiadała, jak to niemieccy gospodarze nie przywiązują wielkiej wagi do cielenia się jednej z kilkuset posiadanych przez nich krów, wzbudzała trwogę swojego ojca, który potrafił spędzić w oborze kilka nocy, dbając o to, żeby jego jedyna krowa nie zmarła podczas porodu.
Na tym tle jako zupełnie wyjątkowa odcina się rekonstruowana przez Barataya historia udomowienia psów, które w ciągu niespełna 150 lat od statusu łatwo wymiennych stworzeń wałęsających się po ulicach miast awansowały na pozycje członków rodzin, pełnoprawnych osób, a nawet, po prostu, dzieci. Moda zapoczątkowana przez klasy uprzywilejowane — głównie arystokrację i bogate mieszczaństwo — stopniowo upowszechniała się w całym społeczeństwie, by ostatecznie sprawić, że współcześnie praktycznie cała populacja psów to psy do towarzystwa.
Baratay nie unika analizy rewersu tego procesu, czyli rozwijającego się przemysłu hodowlanego, mającego reagować na zmienne mody dotyczące preferowanych ras: „W konsekwencji suki popularnych ras muszą mnożyć mioty, choćby miało je to wyczerpać, a szczenięta szybciej odstawia się od mleka i oddziela od matki, aby zwolniły miejsce następnym. Kiedy nadchodzi nowa moda, mioty stają się, przeciwnie, coraz rzadsze, a szczeniaki czy nawet dorosłe zwierzęta eliminuje się bez mrugnięcia okiem. Tak też dalmatyńczyki, cenione za monarchii lipcowej, później zupełnie znikają z kraju i trzeba je sprowadzać z Anglii i Niemiec, kiedy znów zaczynają cieszyć się powodzeniem”.
Nie zmienia to jednak faktu, że historia psa jest bezprecedensowa, ale przez to pozwala również myśleć o historycznej zmienności statusu wszystkich zwierząt: „Historia psów to w zasadzie jedyny optymistyczny akcent tej historii, tłumaczący, być może, zmiany, jakie zaszły w naszym stosunku do zwierząt”. Jeśli zatem pies zdołał w stosunkowo krótkim czasie dokonać tak wielkiego awansu, to być może przyszłość niesie znacznie większą zmianę w relacjach człowieka ze zwierzęciem? Wydaje się bowiem, że to właśnie dzięki psu i bliskim z nim związkom możliwe stało się wypracowanie perspektywy, która pozwala pisać takie książki, jak „Punkt widzenia zwierząt”.
Interwencja historii
Na tym tle lepiej zrozumiałe staje się znaczenie przedsięwzięcia, jakim jest książka Barataya. Nie chodzi tu wyłącznie o uzupełnienie luk w historii człowieka czy lepsze zrozumienie złożonych procesów społecznych i ekonomicznych, które bez uwzględnienia sprawczości zwierząt pozostają niekompletne. Pisanie historii — albo ujawnianie historycznego usytuowania opisywanych zjawisk — jest w istocie równoznaczne z zaangażowaniem politycznym.
Baratay wielokrotnie podkreśla, że różne sposoby myślenia o świecie — czy dotyczy to filozofii, czy etnologii, czy stosunku człowieka do zwierząt — są „skonstruowane i historyczne”, są więc wytworem pewnych czasów i ludzi w nich żyjących, a w konsekwencji mogą podlegać zmianom. Podobnie zatem jak czynił to Roland Barthes w „Mitologiach”, Baratay dokonuje denaturalizacji pewnych ustalonych i utrwalonych przekonań, przywracając im polityczny charakter. Polityczny — czyli podlegający negocjacjom i podatny na zmiany.
Ten ruch najlepiej widać, kiedy w polemice z etologami twierdzącymi, że pitbule to rasa psów z natury agresywna, Baratay wskazuje na ich zmienne losy. W zależności od zapotrzebowania psy te funkcjonowały bądź to jako towarzysze polowań, bądź towarzysze zabaw dla dzieci, dostosowując się do oczekiwań ludzi. Uznawanie więc, że pitbule mają jakąś niezmienną naturę, która predestynuje je do określonych zachowań i wyklucza z innych, jest fundamentalną pomyłką. Tak samo jest, zdaje się sugerować Baratay, ze wszystkimi zwierzętami, których miejsce w relacjach z ludźmi — miejsce biernych przedmiotów podlegających przemysłowej eksploatacji — jest skonstruowane i z tego powodu może być renegocjowane.
Stanowisko Barataya nie jest radykalne. Nie sprzeciwia się on jednoznacznie przemysłowi hodowlanemu (pojęcie weganizmu, które mogłoby się w tym kontekście pojawić, nie zostaje przez niego użyte ani razu), sugeruje jednak wprowadzenie korekt, które sprawiałyby, że zwierzęta przeznaczane na ubój mogłyby doświadczać mniejszego cierpienia. Doskonale to widać na przykładzie dyskusji o uboju rytualnym, która we Francji budziła nawet większe kontrowersje niż w Polsce. Uznając racje obu stron konfliktu — społeczeństwa laickiego i wspólnot religijnych — proponuje on wprowadzenie rozwiązań koncyliacyjnych: „Obrońcy zwierząt i duchowni, a za nimi niewierzący i praktykujący – zamiast wsłuchiwać się w różne ekstremizmy (i stawać się, być może, mimo woli ich wspólnikami), głoszące zupełne odrzucenie uboju rytualnego lub całkowitą, niekontrolowaną dlań tolerancję, zamiast wierzyć a priori, że zajmują przeciwne stanowiska – zyskaliby na połączeniu sił, wywierając razem nacisk na państwo, tak aby określiło nowe metody, respektujące jednych i drugich… a choć trochę bardziej również zwierzęta, i stworzyło jednocześnie przestrzeń dla prawdziwego, pokojowego współżycia, a nie zamkniętych w sobie, nieufnych, niebezpiecznych wspólnot, podjudzanych przez handlowców”.
Polityczne usytuowanie zwierząt rodzi również problemy związane z relacjami klasowymi, które w odniesieniu do nieludzi w zadziwiający sposób się gmatwają. Z jednej strony zwierzęta podzielają często los klasy robotniczej, współdzieląc z nią trudne warunki pracy i podrzędną pozycję w stosunkach społecznych. Na tę wspólnotę zwierząt i robotników — ale również szeregowych żołnierzy podczas I wojny światowej — Baratay wskazuje wielokrotnie. Zresztą cały rozdział poświęcony zwierzętom pracującym zatytułowany jest „Żywoty proletariuszy”. W tym świetle trudne warunki życia zwierząt stają się nierzadko odzwierciedleniem materialnych uwarunkowań ich właścicieli.
Z drugiej jednak strony to klasy uprzywilejowane — arystokracja i mieszczaństwo — bywały inicjatorami przedsięwzięć zmierzających do poprawy losu zwierząt czy, już w XX wieku, określenia i ochrony ich praw. Z tego zaś powodu przez krytyków — zarówno radykalnie lewicowych, jak i prawicowych — działania te uznawane były za zasłonę dymną dla podtrzymywania dominacji klasowej, co jednak stawiało ich, paradoksalnie, na pozycjach konserwatywnych. Baratay nie proponuje prostego wyjaśnienia tego klinczu, z jego narracji zdaje się jednak wynikać, że poprawa warunków życia ludzi oznacza zwykle poprawę warunków życia zwierząt. Ten paradoksalny splot interesów jest bowiem wynikiem fałszywego przeciwstawienia zwierząt i ludzi, które utrudnia zrozumienie całokształtu sytuacji społecznej. Dopiero potraktowanie tych pierwszych jako pełnoprawnych uczestników historii umożliwia przemyślenie stosunków społecznych od nowa i zrozumienie, że interes ludzi i zwierząt jest w istocie wspólny.
Kosmiczny wyjątek
Książka Barataya wywołuje dojmujące wrażenie na czytelniku, który w ślad za autorem godzi się na przyjęcie empatycznej perspektywy w śledzeniu zwierzęcych doświadczeń. Spektakl cierpienia, który odsłania przed nami historyk, jest porażający w swojej totalności. Jak już jednak wspominałem, Baratay nie fetyszyzuje bólu, a od epatowania bardziej interesuje go skrupulatne analizowanie opisywanych doświadczeń zwierzęcych. Z tego powodu jego narracja może momentami wydawać się cokolwiek monotonna, gdy ze szczegółami opisuje przekształcenia poszczególnych ras krów czy kataloguje choroby, na które cierpiały konie służące podczas I wojny światowej. Jest w tym coś z bezwzględności prokuratora, który odczytując akt oskarżenia, z profesjonalnym chłodem odnotowuje najmniejsze szczegóły okrutnych wydarzeń. Zarazem jednak zdarzają się autorowi, chyba nazbyt często, momenty specyficznej emfazy, kiedy chce podkreślić nadzwyczajny cynizm ludzkich aktorów.
Lektury „Zwierzęcego punktu widzenia” nie ułatwia niestety przekład Pauliny Tarasewicz, która chyba zbyt pospiesznie podeszła do sprawy i przez to nie udało się jej uniknąć mnóstwa kalek z francuskiego, spośród których najbardziej chyba spektakularną jest przetłumaczenie francuskiego croquette jako krokietów, co może być dla czytelnika mylące, bo chodzi po prostu o suchą karmę dla psów.
Analityczny styl Barataya, wynikający pewnie z ogromnej pracy materiałowej, którą wykonał historyk, równoważony jest pojawiającymi się tu i ówdzie indywidualnymi historiami, które pozwalają jak w soczewce dostrzec skomplikowany charakter relacji między ludźmi a zwierzętami. Autor wspomina między innymi los „pewnego kuca, zatrudnionego w jednej z północnych kopalni w wieku pięciu lat i sprzedanego z zyskiem do rzeźni w wieku dwudziestu ośmiu lat (choć wciąż był zdolny do pracy), w nagrodę za dwadzieścia trzy lata dobrej i wiernej służby” czy dwóch psów o imieniu Lew, których śmierć na stanowisku bojowym została podana do publicznej wiadomości 14 czerwca 1918 r.
Książka Barataya jest czymś znacznie więcej niż solidną pracą historyka. Proponuje odmienny sposób myślenia o miejscu człowieka w świecie i o jego — naszych — relacjach z innymi zamieszkującymi go stworzeniami. Podejmuje, wbrew teoretycznej niemożliwości tego przedsięwzięcia, wysiłek poznania i opisania doświadczeń zwierząt – tych „żywych istot, które okazują się tymczasem bytami wyjątkowymi w skali wszechświata, ponieważ do tej pory nie odnaleźliśmy żadnych innych” – pokazując, jak trudna, ale zarazem konieczna to praca.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).