MACIEJ JAKUBOWIAK: Pańskie powieści są zanurzone w skandynawskiej rzeczywistości, pełno w nich odwołań do innych autorów, a akcja jest zwykle powiązana z historią Norwegii. Mimo to jest pan pisarzem popularnym w wielu krajach, także w Polsce. Skąd bierze się ta uniwersalność?
LARS SAABYE CHRISTENSEN: Jako norwerski pisarz piszę o norweskim krajobrazie, o norweskim czasie, o norweskim duchu. Usiłuję być na tyle lokalny, na ile to możliwe. Piszę o ulicach w Oslo, gdzie żyją moje postaci. Ale można być uniwersalnym, będąc zarazem do cna lokalnym. Wiąże się to z postaciami, ich konfliktami, ich problemami. Nie sądzę, żeby ludzie żyjący w Norwegii, Polsce, Danii czy Niemczech byli tacy różni. Mamy coś wspólnego, dlatego możemy czytać swoje książki.
Jeden z krytyków nazwał „Półbrata” norweskim „Ulissesem”. Na ile ważne jest dla pana doświadczenie miasta, Oslo? Czy pańskie książki mogłyby powstawać na przykład w Warszawie?
Wyrosłem w Oslo i jestem związany z krajobrazem miasta: ulicami, szkołami, podwórkami. Zawsze wiedziałem, że moja literatura będzie dotyczyć Oslo. To moja scena. Wszyscy pisarze są zresztą do pewnego stopnia lokalni. Wynika to z logiki opowieści, która musi gdzieś się toczyć.
Jak dotąd tylko nieznaczna część pańskiej twórczości została przetłumaczona na polski. Jakie miejsce zajmują w niej wydane ostatnio po polsku „Półbrat” i „Odpływ”?
Wszystkie moje powieści się ze sobą łączą. Pisarze często powtarzają, że piszą wciąż tę samą książkę. Moje postaci są ze sobą powiązane, czas, którym się zajmuje, jest podobny, a na pewno potrety kobiet, o których piszę, są sobie bliskie. Ale przede wszystkim te powieści łączy punkt widzenia: sposób, w jaki moje postaci patrzą na świat. Podzielam zresztą ten punkt widzenia. Na tym chyba przede wszystkim polega łączność między powieściami.
Lars Saabye Christensen
Urodzony w Oslo w 1953 roku. Prozaik, poeta, dramaturg i scenarzysta. Studiował filologię norweską, historię sztuki i historię idei. Zadebiutował w 1976 roku tomikiem poezji „Historien om Gly” uznanym za najlepszy norweski debiut literacki roku. W Polsce dotychczas ukazały się cztery powieści Christensena: „Jubel” (1999), „Herman” (2000), „Półbrat” (2004) i „Odpływ” (2015). W 2006 roku powieść „Jokeren” (1982) została uznana przez czytelników gazety „Dagbladet” za najważniejszą książkę minionego ćwierćwiecza. Z kolei „Półbrat” otrzymał Nagrodę literacką Rady Nordyckiej. Lars Saabye Christensen uważany jest za głównego norweskiego kandydata do Literackiej Nagrody Nobla.
Jaki jest sekret tworzenia tych niezwykłych kobiecych postaci?
Zacząłem pisać „Półbrata” bardzo wcześnie, miałem jakieś 29 lat. Ale zrozumiałem wtedy, że nie mam wystarczającego doświadczenia, żeby ukończyć tę książkę, odłożyłem ją na jakiś czas i wróciłem do niej po 10 latach. Nie wiem jednak, czy mam jakiś szczególny sekret. Do stworzenia postaci najstarszej z kobiet w „Półbracie” zainspirowała mnie moja babcia. Poza tym jako mężczyzna często spoglądam na kobiety, więc może czegoś się wtedy dowiaduję?
Dwa procent – jak twierdzi ojciec Barnuma z „Półbrata”?
Może nawet trzy. Ale może kobiety mówią to samo o mężczyznach. To właśnie mnie interesuje jako pisarza: że wszyscy mamy swoje sekrety. To ludzkie prawo, mieć sekrety. I to też właśnie robię jako pisarz: zajmuję się sekretami, zarówno tymi, które zatrzymujemy dla siebie, jak i tymi, którymi się dzielimy.
Jaka jest w prozie relacja między fikcją a kłamstwem? Jeden z bohaterów „Półbrata” pyta: „Ile trzeba kłamać, żeby ktoś uwierzył, że to prawda?”.
Muszę przekonać swoich czytelników, że to, co piszę, jest jakimś rodzajem prawdy. Choć nie można porównywać fikcji z kłamaniem, bo kłamstwo czymś, co może być oceniane jako dobre lub złe. A fikcja jest tworzeniem prawdy w inny sposób. Piszę o rzeczach, które się nie wydarzyły, ale mogły się wydarzyć. Ja nie kłamię, ja wymyślam.
Polski pisarz Jacek Dukaj często powtarza, że ludzi można lepiej poznać, kiedy kłamią, niż kiedy mówią prawdę, bo kiedy kłamią, muszą w to włożyć więcej zaangażowania i bardziej się odsłonić.
Tak, kiedy się kłamie, trzeba używać wyobraźni, fantazji, stwarzać coś. Uważam się za dość prywatną i nieśmiałą osobę, wolę trzymać swoje sekrety dla siebie. Ale jako pisarz jestem zupełnym przeciwieństwem: chcę się dzielić z moimi czytelnikami. Kiedy piszę, przede wszystkim staram się być uczciwy.
Powracającym motywem w pańskich powieściach są też fotografie. Na podstawie obrazów, których kontekst został zamazany, pańscy bohaterowie – trochę jak u Sebalda – usiłują zrekonstruować albo skonstruować jakąś prawdę o sobie. Czym różni się pamięć fotograficzna od pamięci literackiej?
Poezja i fotografia są ze sobą ściśle związane. Na zdjęciach czas zostaje zatrzymany. Przy czym interesuje mnie nie to, co dzieje się na pierwszym planie, ale to, co dzieje się w tle: zbiegi przypadków, twarze w oknach, ktoś wychodzący poza kadr. I próbuję odkryć, jakie są opowieści tych osób, jakim życiem one żyją. Moja nowa powieść, która ukaże się w sierpniu, opowiada o fotografie, który podziela moją fascynację zdjęciami. Próbuje dokumentować otoczenie, nigdy nie fotografuje osób, zajmują go przedmioty: filiżanka, butelka wody, ołówek, zegarek.
A w jaki sposób fotografia może zostać przetłumaczona na język literatury?
Jestem chyba pisarzem wizualnym, muszę widzieć rzeczy, żeby móc o nich pisać, muszę je widzieć, zanim nawet pomyślę o pisaniu. Oczywiście pisanie jest ściśle powiązane z pamiętaniem. Pisanie dokonuje się zawsze po wydarzeniu i wymaga pamięci. A dla mnie pisanie polega na pamiętaniu mojego własnego życia.
Kompozycja „Półbrata” zbliżona jest do symfonii. I nie tylko w tej powieści wykorzystuje pan leitmotivy w splataniu wątków i obrazów.
Muzyka bardzo na mnie wpływa. Pisanie wiąże się z rytmem, harmonią, dysharmonią, melodią. W „Półbracie” wykorzystałem wiele rodzajów instrumentów, a wcześniej, kiedy miałem 30 lat, napisałem powieść zatytułowaną „Beatles”, opowiadającą o dorastaniu w atmosferze muzyki Beatlesów w latach 60. To bardzo osobista książka, choć nie autobiograficzna. Beatlesi mieli też na mnie duży wpływ, również dzięki nim zostałem pisarzem. Odnajdowałem się w ich tekstach. Nazywały moje uczucia, zagubienie, tęsknoty. I to też usiłuję sam teraz robić: pisać o moich czytelnikach.
Z tą muzycznością musiała sobie też poradzić polska tłumaczka, Iwona Zimnicka, która jest obecna przy naszej rozmowie. Czy wszystkie te elementy muzyczne, dźwiękowe stanowiły dla pani duże wyzwanie?
IWONA ZIMNICKA: Mam nadzieję, że udało mi się to oddać. Są takie książki, które już podczas lektury zaczynam tłumaczyć. To kwestia rytmu tekstu. Książka o Beatlesach będzie zresztą kolejną, która zostanie wydana po polsku.
LARS SAABYE CHRISTENSEN: Jestem niezwykle wdzięczny moim tłumaczom, dają mi możliwość docierania do nowych czytelników. Wszyscy pisarze tego pragną. A samo tłumaczenie jest trudnym rzemiosłem. Ja sam nie przejmuję się tak bardzo ścisłym dopowiadaniem poszczególnych słów, bardziej zależy mi na atmosferze, temperaturze, na rytmie języka. Jeśli to się popsuje, psuje się wszystko inne. A tłumacz musi być ekspertem nie tylko w języku norweskim, ale i w polskim. Po prostu sam musi być pisarzem.
Zarówno „Półbrat”, jak i „Odpływ” są do pewnego stopnia powieściami inicjacyjnymi. Problematyka dzieciństwa i dorastania jest zawsze atrakcyjna literacko?
To dramatyczny okres, kiedy powstaje osobowość, konsekwencje są odczuwalne przez resztę życia. Interesują mnie związane z tym czasem konflikty, pomieszane uczucia, zagubienie, dziwne doświadczenia, robienie rzeczy po raz pierwszy. Dzieciństwo przynosi rozmaite trudności. „Półbrat” ma jednak happy end. Niewiele osób to dostrzega, ale ostatnia strona powieści wprowadza prawdziwe szczęście w życie bohaterów.
Ale czy pan sam wierzy w to szczęśliwie zakończenie? Nie jest tylko produktem wyobraźni narratora?
Wierzę. Jako pisarz muszę w nie wierzyć. Główny bohater i narrator decyduje się wybrać miłość. Miłość jest czymś, co można wybrać. I jest to właściwy wybór. A dla mnie oznacza to rodzaj szczęścia.
Pańskie powieści stanowią także niedoskonałe sagi rodzinne. Niedoskonałe, bo fragmentaryczne, pełne luk, nieustalonych relacji i tajemnic. Czy napisanie porządnej, dopełnionej sagi wydaje się panu dziś niemożliwe?
Nie jest niemożliwe, nic nie jest niemożliwe, gdy chodzi o powieści. Rodzina jest silnie obecnym motywem w skandynawskiej sztuce i literaturze, wystarczy wspomnieć o sagach właśnie czy o Ibsenie. Wynika to z norweskiego sposobu życia, z kultury codzienności. Spędzamy większość czasu w domach. Ale rodzina stanowi niezwykle dramatyczną scenę. Prędzej czy później rodzina, o której piszę, musi eksplodować z powodu wszystkich sekretów i ciszy panującej między jej członkami. Główny bohater „Półbrata”, Barnum, po raz pierwszy doświadcza szczęścia, kiedy zaprzyjaźnia się z ludźmi spoza rodziny i kiedy staje się częścią czegoś, co jest poza rodziną. To powieść o rodzinie, ale i zarazem o wychodzeniu poza nią.
Ale przyjaciele Barnuma w końcu stają się częścią jego rodziny. To, co zewnętrzne, staje się wewnętrzne.
Lars Saabye Christensen, „Odpływ”. Przeł. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Literackie, 464 strony, w księgarniach od stycznia 2015Tak, to działa w obie strony. Barnum jest kimś w rodzaju psa – takiego jak te z plakatów promujących Big Book Festival – który sprowadza znalezione rzeczy do rodziny: „Zobaczcie, co znalazłem! Bądźcie ze mnie dumni!”. W taki sposób przedstawia swoich przyjaciół.
Głównymi bohaterami obu powieści są pisarze, co oczywiście budzi wśród czytelników podejrzenia, że opowiada pan o sobie. Czy pisarze i artyści wydają się panu, podobnie jak to było u Manna, Joyce'a czy Musila, uprzywilejowanymi bohaterami powieści?
Nie myślę o tym w ten sposób. Wybieram swojego głównego bohatera, a potem muszę wynaleźć wszystko, co się z nim wiąże. Oczywiście, jak wszyscy pisarze, muszę zainwestować część siebie, mojego doświadczenia, mojego punktu widzenia, mojego języka. Jeśli dobrze poszukać, można w moich powieściach znaleźć wiele śladów mojego życia. Ale to nie są powieści autobiograficzne. Wyobraźnia rozpoczyna się od doświadczenia, a moim doświadczeniem jest moje życie. Ale fascynuje mnie też pisanie o pisaniu. Powiedziałem, że Beatlesi zainspirowali mnie do pisania – równie ważny był dla mnie norwerski pisarz, Knut Hamsun, a szczególnie jego pierwsza powieść „Głód”, również o pisarzu błądzącym po ulicach Oslo. Podejrzewam, że wszyscy norwescy pisarze w jakiś sposób znajdują się pod jej wpływem.
W jednym z niedawnych wywiadów przyznał pan, że nie zajmuje się już pisaniem scenariuszy filmowych. W „Półbracie” Barnum stwierdza w pewnym momencie, że konieczność pisania scenariuszy wynika z udźwiękowienia filmów, zakłócającego upływ czasu. Ale z pisaniem dla filmu wiąże się także do pewnego stopnia utrata kontroli nad własnym tekstem, który staje się materiałem dla producentów i reżyserów. Czy to dlatego przestał pan pisać scenariusze?
Bardzo lubiłem pisać dla filmu, ale to zupełnie inny rodzaj pisarstwa. Barnum w „Półbracie” jest scenarzystą, ale nikt na podstawie jego scenariuszy nie robi filmów, są takimi niewidzialnymi historiami. Wiąże się to z jednym z głównych motywów powieści – z milczeniem i tajemnicą. Najstarsza z trzech kobiet w tej rodzinie zaczynała karierę filmową jako aktorka w niemych filmach, a Barnum kończy swoją karierę jako autor niewidzialnych opowieści.
W pewnym momencie życia trzeba zdecydować, co naprawdę chce się robić. Ja chcę pisać powieści. Nie chcę zużywać czasu na pisanie scenariuszy, o których kształcie decyduje wiele osób poza autorem.
Bohater „Półbrata” dowiaduje się w pewnym momencie, że jego scenariusz został zmieniony, a jego ambicją jest tworzenie tekstu, w którym każdy przecinek będzie należał wyłącznie do niego. Z kolei w jednej z pana wcześniejszych powieści, „Bly”, ważny jest wątek fałszerstwa i plagiatu.
Jeśli chodzi o powieści, poczucie literackiej własności jest bardzo ważne. Pisarze są wyczuleni na punkcie własnej oryginalności: czy to, co napisałem, jest moje, czy też zaczerpnąłem to od kogoś przede mną? Wszyscy jesteśmy jakoś inspirowani. A czytanie jest częścią tego doświadczenia. Ale kluczowe jest, żeby zawsze umieć odnaleźć swój głos. Oczywiście inaczej jest w przypadku scenariuszy filmowych.
Historia opowiedziana w „Półbracie” jest oparta na moim życiu. W latach 80. napisałem scenariusz, który już miał być realizowany jako pierwszy duży norweski film o wikingach. I wtedy producent stwierdził, że musimy coś zrobić ze scenariuszem, zatrudnił amerykańskiego ghostwritera, żeby go przepisał. A ten wprowadził okropne zmiany: wszyscy wikingowie nieustannie płaczą i kochają się na tle płomieni. To było straszne! Ostatecznie film nie został zrealizowany, bo producent stracił pracę. Następnym razem, kiedy pojechaliśmy do Los Angeles, żeby prowadzić rozmowy z inną wytwórnią, trafiliśmy na szefa, starego hipisa. A on tylko spojrzał na scenariusz i zapytał: „A może wikingowie w kosmosie?”. I wtedy wiedziałem, że to koniec.
Zarówno w „Półbracie”, jak i „Odpływie” powraca także kwestia różnic czasu. Bohaterowie, którzy doświadczają upływu czasu odmiennie, w zależności od miejsca, zdają się zagubieni w tej podstawowej relatywności. Sporo pan podróżuje po świecie, ma pan ten sam problem?
Czasem zastanawiam się, czy przyszedłem gdzieś za wcześnie, czy za późno. Czas jest dla mnie bardzo ważnym motywem. Ale czas interesuje wszystkich pisarzy. Trzeba czasu, aby napisać powieść, czas istnieje też we wszystkich opowieściach.
Zaczynałem pisać jako młody chłopak, próbowałem wtedy tworzyć teksty rockowe, pisałem też wiersze, które były jak wiersze innych poetów. Jest jednak wiersz, który uważam za pierwszy naprawdę mój własny. Napisałem go, kiedy miałem 17 lat. I jest o zegarach. Po drodze do szkoły dostrzegłem w witrynie zakładu zegarmistrzowskiego wszystkie te zegary wskazujące odmienne czasy. I to mnie wystraszyło! Wydaje mi się, że wciąż piszę wiersz o tych wszystkich zegarach.
Rozmowa z Larsem Saabye Christensenem odbyła się podczas Big Book Festival w Warszawie, 13 czerwca 2015.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).