Sierpień (fragmenty)

Aldona Kopkiewicz

zwykły sierpniowy dzień a jednak światło –
tak obudziłam się trzy lata temu
i było mi chłodno. dopiero dziś
znów zobaczyłam sierpień
jaki powinien być: żółty. dla szczęśliwych
złocisty, dla smutnych obszczany,
dla wszystkich ciepły. nie zdążyłam 

wstać i już było: żadnego pyłka,
kurzu czy blasku; na zewnątrz czysto –
razi białe tło. 
okna w sypialni nigdy nie odsłaniam,
to z lenistwa. leżę,
jest chłodno w samym środku lata,
mam przed sobą niebo –
całkiem bez wyrazu,
doskonale płaskie, bez bruzd i bez barw.
światło bez załamań wiecznie się oddala –
rzeczy tylko widać,
ostro zakończone. 

chmury muszą być dziś za wysoko,
tak jak telewizja jest zawsze za nisko:
wolne pole czeka na wzrok prezentera,
bo widać, jak jest,
więc coś jest nie tak:
zamiast słońca świetlówka,
z tych długich i cienkich,
pewnie kradziona z pociągu. 

i tak życie znów stało się drogą,
nudnawą i senną jak rytm na torach –
noc na siedząco, na dodatek w polsce. 
deseń bije z siedzeń, zmarszczki z pasażerów –
blask się rzuca w oczy jak po szybie mróz  –
małej z naprzeciwka bliżej do kamienia,
więc zrobię zdjęcie, gdy zapadnie w sen.
noszę w telefonie te miłe momenty,
żeby w razie czego móc odwrócić wzrok.  

ok, żartowałam, życie nie jest nudne.
ani ludzie mili, nawet kiedy śpią.
o świcie jestem na stacji końcowej,
z dworca nad rzekę tylko rzut kamieniem:
szczecin, wędkarze, wyspa, no i barki,
którymi kiedyś uciekałam we śnie.
zaraz nad nimi biegnie główna droga –
jeszcze lubię wierzyć, że to most zwodzony.
(…)

powiem tylko tyle, że tej śmierci nie ma –
z lotem i upadkiem, i z urwanym krzykiem.
mówię ci cześć i całuję w czoło,
chociaż jeszcze wczoraj miałeś ze dwa metry.
patrzę na ciebie odrobinę czulej,
chwilę za długo ściskam twoją dłoń.
siadam tuż obok, gdzie leżysz i leżysz –
tak będziemy czekać na zbyt długą śmierć.

najpierw leżysz bo leżysz,
potem tylko leżysz –
wciąga cię bezwładnie coraz dłuższy sen.
dalej pod ziemią także jest leżenie,
całkiem już spokojne, znaczy obojętne.
tylko ciało i nic: ciało jest ciałem
jest ciałem jest ziemią, jak kamień to kamień:
parę liter z datą –
nazbyt prosty znak.
który mówi tylko
coś tam jest
bo kogoś brak.
(…)

chwila na grobie i wracam pospiesznie:
teraz twoje imię nosi zwykły kamień,
poza cmentarzem płynie cały pył.
ta pauza w dacie to jest nasza drzazga.
przepadniesz cały, kiedy ja przepadnę –
może i we mnie, już za jakiś czas.
(…)

i piasek w klepsydrze wygląda jak góra.
nigdzie nie idę, zbiłam sobie kostkę.
wracam na plażę, i z uchem przy ziemi
cierpliwie słucham jak dziś leży piach.
jest chrobot puszki i szelest torebki,
wiatr owiewa lekko tamten kosz na śmieci,
szyszka spada nagle już po twojej stronie,
a głośniej, choć z dala, ktoś tam tłucze szkło.
sama też próbuję gdy wracam do domu,
z każdą wizytą biorę większy dystans –
rzut zniczem do śmieci, coraz częściej cel.

łóżko dla ciebie miękkie i wygodne,
to ta wielka tratwa w gościnnym pokoju.
leżysz jak gdyby po pracy za życia,
przed telewizorem, non stop wiadomości.
a wy jaki kanał wybralibyście
sparaliżowani od stóp po język?
na szczęście na koniec – dwa mroźne miesiące –
ciągle się śpi, i tylko czasem dusi.

(raz jeden lekarz,
już długo po wszystkim,
przyznał że to zły i męczący sen)

wielkie jak tratwa, nie wiem, skąd ten obraz;
nie wierzę w ratunek, tym bardziej w horyzont –
gdzie się nie obrócić taka sama linia,
wielkie mi coś.
powierzchnia to tylko przykrywka
dla głębi: jest woda i woda, a na dnie jest dno.
siedzimy więc sobie cicho i cierpliwie,
w pełnej gotowości, prawie dwieście dni.
tratwa stoi długo, wciąż stoi i stoi,
jakby samo morze bało się ją tknąć.
stoi schodząc pod wodę,
stoi schodząc i schodząc,
aż na końcu zniknie, zgięta jak kołyska.
(…)

śmieć przeżyje kamień – zwłaszcza ta foliówka,
co jak ptaszek frunie na gałęzie drzew.
stoję prosto w oknie, widzę zbyt wyraźnie,
że po drzewach nawet nie da się już przejść.
ulicami miasta także nie ma jak – 
żeby się nie potknąć, gdy wystaje wieczność.  

lepiej wszystkich spalić, trzeba zrobić miejsce
ludzkim wysypiskom, tym miejskim i dzikim,
mówiąc najprościej – śmieciom i ich ludziom.
lecz zostanie proch, pogrzeb ziemi w ziemi –
pył dla żałobnika, innym rtęć w powietrzu.  

(to z amalgamatów i bóg jeden wie,
co jeszcze kryje ten białawy dym;
lepiej więc chronić od leków afrykę,
niech żyje w zgodzie z naturą)

w sprawie ekologicznych rozwiązań
jak zwykle ratuje nas skandynawia:
promesja to obietnica lepszego jutra
złożona przyrodzie – mrożenie nie truje powietrza tak,
jak spalanie, a w obu przypadkach
proch jest efektem końcowym.
promator mrozi ciało a potem
dzięki wibracjom zamienia je w granulki,
które użyźnią ziemię. małe białe kulki,
brylanty lub popcorn,
raczej jednak popcorn,
bo będzie jedzone we śnie.
ciało świętego jest znakiem od boga,
trochę bez sensu z boga strony,
taki ideał naddatku.
lecz wróćmy do rzeczy – skończy się jak zawsze:
popiół z bogaczy zmieni się w diamenty,
za to proch z biednych sprzeda się na nawóz.

(patrz: piękno i dobro, pamięć i tożsamość)  
(…)

słońce powróci, może za trzy lata,
cień już powraca, zaraz domknie rzeczy.
ostre krawędzie to otwarta róża,
kontur jej płatków tnie jak świeża kartka. 

goją się palce, lecz na twoje imię
wciąż reaguję szybciej niż na własne.
idę na miasto, by w końcu nie słyszeć,
jak je wypowiadam ciągle sobie sama.
(jak tam u ciebie? dobrze, po staremu).
lepiej zawczasu zgubić zapalniczkę,
teraz ta moja nie skrzy już na pewno –
kółko nadaremnie trze w przeciwne strony.
(...)

Aldona Kopkiewicz – urodzona w 1984 roku w Szczecinie. Autorka esejów, bajek i poematu. Prowadzi Zakład Wróżbiarski „No Future”, w którym stawia katastroficzne taroty.
Poemat „Sierpień” ukaże się w całości 22 czerwca nakładem wydawnictwa Lokator.

fot. AKfot. AK


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.