Kamery w smartfonach już od kilku lat pozwalają urządzać sobie wideokonferencje z rodziną, nagrywać filmiki i wrzucać je na YouTube'a albo dawać się szpiegować służbom wywiadowczym. Teraz możemy też uruchomić własną internetową stację telewizyjną. Hitem odbywającego się właśnie w Austin w Teksasie festiwalu South by Southwest (w skrócie SXSW) — jednego z największych wydarzeń gromadzących speców od mediów, technologii i rozrywki — stała się niepozornie wyglądająca aplikacja o wdzięcznej nazwie Meerkat.
Meerkat, czyli surykatka, pozwala na łatwe uruchomienie własnego strumienia wideo, który od razu staje się dostępny publicznie. Aplikacja jest ściśle zintegrowana z Twitterem: logujemy się przy użyciu istniejącego konta, a informacja o nadawaniu publikowana jest na naszym koncie. Jeszcze do niedawna Meerkat automatycznie pobierał informacje o tym, kogo użytkownik śledzi i przez kogo jest śledzony, umożliwiając w ten sposób wykorzystanie istniejącej już sieci znajomych. Jednak każdy zainteresowany może zajrzeć do strumienia i na żywo komentować to, co widzi. W usługę wbudowany jest dodatkowo system punktacji, opierający się na liczbie oglądanych i udostępnianych strumieni.
Aplikacja do nadawania działa na razie tylko na iPhone'ach i iPadach, ale wideo można oglądać na każdej platformie: wystarczy znaleźć na Twitterze aktywny strumień (najłatwiej to zrobić za pomocą hashtaga meerkat) i kliknąć w link. Strumienie są tymczasowe, widzowie nie mogą ich rejestrować (rzecz jasna, mogą, ale wymaga to nieco więcej wysiłku), choć nadawcy mają opcję (nie zawsze niezawodną) zapisania strumienia w pliku. Meerkat cechuje się dużą wydajnością streamingu, który można nadawać nawet przez publiczne Wi-Fi o stosunkowo niewielkiej przepustowości albo połączenie LTE.
Integracja z Twitterem wzbudziła ostatnio największe kontrowersje po tym, jak platforma odcięła aplikacji dostęp do list znajomych. W konsekwencji użytkownik Meerkata musi z poziomu samej aplikacji wyszukać te konta, które chce śledzić. Posunięcie Twittera było spowodowane prawdopodobnie tym, że firma dokonała właśnie zakupu podobnej usługi o nazwie Periscope. Jednak blokada zwiększyła tylko popularność Meerkata, a cała sytuacja świadczy o tym, że usługi do nadawania na żywo strumieni wideo (live streaming) mogą stać się niedługo nowym tym czymś w mediach społecznościowych. Tylko czekać, kiedy Meerkat zostanie podkupiony przez Facebooka.
Rzecz jasna, live straming to nic nowego. Już od dawna można w internecie oglądać relacje na żywo z wydarzeń czy podglądy z kamer ulicznych, a sekswideorozmowy to przecież prężny biznes. Komercyjne usługi, takie jak Livestream czy Ustream, są przeznaczone dla firm. A dla zwykłego użytkownika dostępne są Hangouts On Air Google'a (niedawno skorzystał z nich nawet Kraków — Miasto Literatury UNESCO). Tym jednak, co zdaje się wyróżniać Meerkata, jest właśnie ścisła integracja z serwisem społecznościowym. Strumień wideo nie jest tu jakimś specjalnym wydarzeniem, ale po prostu jednym z wielu komunikatów wysyłanych w świat. Zresztą pod tym względem live streaming wydaje się po prostu rozszerzeniem samej zasady działania Twittera, opierającej się aktualności i bezpośredniości. Twitty dzieją się właśnie tu i teraz, podobnie jak audycja wideo na żywo z własnego pokoju.
Na Meerkacie można obejrzeć relacje z konferencji i innych wydarzeń (właśnie SXSW generowało w ostatnim czasie sporą część ruchu, a panel dyskusyjny o usłudze był oczywiście transmitowany za jej pomocą), ale tym, co decyduje o specyfice tej aplikacji, są zupełnie prywatne streamy. Możemy więc obejrzeć mężczyznę wracającego na rowerze z pracy czy znudzonego pracownika biurowego. Jeden z najaktywniejszych użytkowników Meerkata, badbeef, przez cały dzień nadawał transmisję z kamery skierowanej na terrarium, a widzowie w napięciu oczekiwali, czy wąż wyjdzie w końcu z ukrycia. Oczywiście Meerkat ma ogromny potencjał marketingowy, z którego niedługo zaczną pewnie korzystać mniejsze firmy. Już teraz pizzeria z Toronto transmitowała proces przygotowywania margherity.
Meerkat usiłuje stworzyć coś na kształt społecznościowej sieci wideo na żywo, tak jak Instagram robi to ze zdjęciami, a YouTube czy Vine z filmikami. W przypadku live streamingu nie chodzi jednak o publikowanie gotowych treści, ale o doświadczenie współuczestniczenia. Wykupiony przez Twittera Periscope reklamuje się hasłem „Odkrywaj świat oczyma innych” — i to właśnie ta bezpośrednia relacja jest tutaj kluczowa. Strumienie wideo tym się jeszcze różnią od zdjęć czy filmików, że są zupełnie tymczasowe. W jednej chwili stream jest aktywny, a za chwilę już go nie ma. Przypomina to oglądanie telewizji sprzed kilku lat, kiedy nie można było się spóźnić. Tyle tylko, że strumienie na Meerkacie powstają dokładnie w tej chwili, w której są oglądane, nie ma czasu na poprawki, a wszystko zależy od improwizacji. I, co w tym wszystkim najważniejsze, za ich produkcję odpowiadają nie koncerny medialne, a indywidualni użytkownicy. W końcu ziściły się nasze marzenia: teraz wszyscy możemy stać się bohaterami Big Brothera.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).