Zwiewaj

7 minut czytania

/ Film

Zwiewaj

Jakub Socha

„To była ręka Boga” to najbardziej autobiograficzny film w karierze Paola Sorrentino. Od nostalgicznych obrazków bardziej jednak interesuje go tu moment przełomu

Jeszcze 2 minuty czytania

Zaczyna się tak: helikopter leci od Zatoki Neapolitańskiej w kierunku miasta. Ulicą jedzie stary rolls-royce, w rolls-roysie siedzi św. January. Zstąpił na ziemię, żeby zabrać Patricię na spotkanie z Małym Mnichem, które uleczy ją z bezpłodności. W krótkim reportażu, który towarzyszy premierze najnowszego filmu Paolo Sorrentino, reżyser oprowadza po Neapolu, swoim rodzinnym mieście. Film „To była ręka Boga” był kręcony w miejscach dobrze mu znanych. „O, tu mieszkałem przez 37 lat”, pokazuje na kamienicę. To ta sama kamienica, do której wchodzi Fabietto Schisa, główny bohater filmu, kilkunastoletni chłopiec, kochający się skrycie w swojej ciotce, Patricii, gotowy jednakże oddać noc z ciotką za transfer Diego Armando Maradony do SSC Napoli. Są lata 80. Maradona rzeczywiście zaraz przeniesie się z Barcelony i niedługo da klubowi z południa Włoch upragnione mistrzostwo w krajowych rozgrywkach. Jednak gdy mieszkańcy miasta wzniosą ręce w geście triumfu, Fabietto nawet tego nie zauważy, będzie zajęty swoim smutkiem. 

Wróćmy na chwilę do Małego Mnicha. Sorrentino opowiada w reportażu, że natknął się na jego gipsową figurkę w jednym ze sklepów, które odkrył w młodości, błąkając się na własną rękę po mieście; sklep także pojawia się w kadrze. Jest cały w figurkach, dziś jest w nim nawet podobizna samego reżysera – ubranego we frak, ściskającego w dłoni Oscara za film „Wielkie piękno”. Stojąc na tle tych wszystkich precjozów, kuriozów, przeszklonych gablot, aniołów dyndających u powały, druida z koszem wielkanocnym, jedenastu sobowtórów św. Józefa, z których każdy podpiera się na słusznej wielkości ladze, laureat Amerykańskiej Akademii Filmowej wygłasza krótkie piękne zdanie: „Kradnę wszystko, co widzę, nie wiedząc za dobrze, co to jest”. W „To była ręka Boga” tych zapożyczeń jest mniej niż w jego poprzednich filmach, choć początkowe ujęcie z helikoptera można czytać jako nawiązanie do sekwencji otwierającej „Słodkie życie” Federico Felliniego. Głos Felliniego zresztą słyszymy zza drzwi, gdy brat Fabietta bierze udział w castingu do nowego filmu mistrza i zostaje odprawiony z kwitkiem, bo wygląda zbyt pospolicie. Sorrentino jednak tym razem nie stara się upchać w filmie jak największej liczby kuriozów i odpałów, z którymi się zetknął, może właśnie dlatego, że kradnie z własnego życia.

„To była ręka Boga”, reż. Paolo Sorrentino„To była ręka Boga”, reż. Paolo Sorrentino

W pierwszej części jest najazd rodzinny, rodzina wielka, włoska, dość bogata. Mają rezydencję na wzgórzu, stół pod baldachimem ustawiony w ogrodzie, zastawiony jedzeniem. Siedzą przy nim ciotki, wujowie, stryjenki, powinowaci, absztyfikanci, matrony, żigolaki, podlotki. Wspaniała ciotka Patricia, od której trudno oderwać wzrok, wuj Alfredo, prawnik, który po tym, jak przegrał kilka procesów, stał się cynikiem, i nowy chłopak kuzynki, który ma problem z biodrem i protezę głosową. Plotki, knucia, utarczki, darcie kota, śmiechy, szpilki. Wszystkiemu przygląda się stara posągowa teściowa, mimo lata ubrana w futro, w tym futrze przypomina wzburzoną niedźwiedzicę, pewnie rzuciłaby się rodzinie do gardła, gdyby nie miała w rękach wielkiej jak grejpfrut mozzarelli di bufala campana, zajęta jest jedzeniem, soki ciekną jej po brodzie, pod nosem rzuca mięsem. Wystarczy przesunąć głowę lekko w bok – w kadrze zjawia się matka Fabietta i daje krótki popis swoich umiejętności żonglerskich przy użyciu trzech pomarańcz. Znajdźcie mi dzisiaj drugiego reżysera, który potrafiłby takie krainy wyczarować!

W pewnym momencie zostaje wprowadzona na scenę kochanka ojca Fabietta, którego gra jego ulubiony aktor – Toni Servillo, ale Sorrentino trzyma się z dala od dramatycznych, owianych jakimś nordyckim prądem scen z życia małżeńskiego. Żona, mistrzyni żonglerki, mści się na mężu za zdradę, nasyłając na niego niedźwiedzia, a może jest to niedźwiedzica. Film toczy się spokojnie, niemalże leniwie, tak jak życie Fabietta, którego rytm wyznaczają kolejno: Maradona, rodzice, marzenia o ciotce. Trzy elementy, z których można zbudować perpetuum mobile. Nagle, w jednym momencie mechanizm się psuje – chłopak zostaje sam. Kończy się zabawa, karuzela zatrzymuje się w miejscu. Sorrentino wyłącza prąd, wyprasza ludzi.

Paolo Sorrentino„To była ręka Boga”, reż. Paolo Sorrentino. USA, Włochy, 2021, na Netflixie od grudnia 2021Chłopak próbuje odnaleźć się po tragedii, która zamyka pierwszą część, musi szybko dorosnąć. „To była ręka boga” to film w stylu bildungsroman, czy raczej, wypadałoby powiedzieć: romanzo di formazione. Sorrentino oczywiście umie robić pocztówki z młodości, ale bardziej niż nostalgia interesuje go chwila przełomu – nie jakieś łubu-dubu, mała chwila, kometa na niebie, która czasami ucieka, zanim się ją przyuważy. Do pewnego momentu, jeszcze gdy Fabietto zakorzeniony był w dawnym życiu, myślał o zostaniu reżyserem filmowym, bo ten zawód kojarzył mu się z pokojem w wytwórni filmowej, gdzie wiesza się na ścianach dziesiątki fotosów najpiękniejszych aktorek i wybiera tę najpiękniejszą, z którą chce się pracować, i nie tylko pracować. Gdy zostaje sam, to pragnienie przestaje wystarczać. Nagle pojawiają się wątpliwości. W kluczowej dla tego typu opowieści scenie konfrontacji z podziwianym mistrzem główny bohater usłyszy od zawodowego filmowca zabójcze pytanie: czy masz coś do powiedzenia? Równocześnie chłopak spotyka na swojej drodze ludzi, którzy mówią, że to „coś do powiedzenia” nie jest najważniejsze, liczy się wolność. Starszy brat, którego Fabietto chce skłonić do rozdrapywania rany, obejmuje go, a potem oddala się pomostem w kierunku horyzontu, odwraca się w lewo i wskakuje do morza. Starszy kolega, przemytnik, który siedzi w więzieniu, mówi mu: jesteś wolny. Wtedy główny bohater „To była ręka Boga” przypomina sobie uczucie, jakiego doświadcza się, gdy płynie się rozpędzoną motorówką i w uszach słyszy się tylko: tufff… tuff… tuff. To jest lekcja, której udziela tu Sorrentino. Ale jak to u niego, wszystko jest równocześnie afirmacją i jej zaprzeczeniem; wskazaniem drogi i ślepego zaułka. Zwiewaj stąd, podpowiada Fabietto wewnętrzny głos, jesteś wolny. Drugi, równie ważny, mówi mu: zwiewaj, i tak nigdy stąd nie uciekniesz.