Paolo Sorrentino nie kocha bohatera swojego nowego filmu, opowiadającego o Silvio Berlusconim. Czy można go winić? „Oni” to opowieść o korupcji – nie tej „punktowej”, polegającej na załatwieniu takich lub innych osobistych interesów, ale o korupcji rozumianej jako zepsucie każdego i wszystkich w wyniku fascynacji władzą, bogactwem i wpływami. Kto nigdy nie marzył o łatwym życiu, może pierwszy rzucić kamieniem. A kto marzył, ten wie, jak trudno oprzeć się urokowi ludzi, od których jednej decyzji może zależeć koniec wielu życiowych problemów, które zwykłym śmiertelnikom wydają się niemożliwe do przeskoczenia.
Berlusconi skorumpował miliony ludzi w czasach, kiedy nierówności społeczne nie bez racji mogą kojarzyć się z dawnymi barierami stanowymi. Pomiędzy ludźmi, którym życie upływa na ciężkiej pracy, a wąską elitą, podejmującą kluczowe decyzje, wyrosły mury nie do przeskoczenia. Relacja pensji tak zwanych „szeregowych pracowników” do prezesów ich firm stała się zabawna. Trzysta razy więcej? Czemu nie pięćset? Tysiąc? Wszystko jedno. W takim świecie w jednych rośnie przekonanie, że są właścicielami drugich. Opowiadał o tym film Abla Ferrary „Witamy w Nowym Jorku” (2014). Ferrara oparł historię na doniesieniach medialnych z afery Dominique'a Straussa-Kahna, który w jednym z hoteli miał napastować pracownicę obsługi (zarzuty wobec byłego dyrektora Międzynarodowego Funduszu Walutowego zostały wycofane). Do głównej roli Ferrara zatrudnił Gerarda Depardieu, wspaniale wiarygodnego w roli uzależnionego od seksu polityka kabotyna, całą opowieść zaś uczynił alegorią zepsucia ludzi, którzy aż nadto przywykli do traktowania innych jako swoich służących.
Film Ferrary był jednak dość prostolinijną, populistyczną z ducha reakcją na obsceniczne zachowania elit, coraz trudniejsze do przyjęcia dla publiczności zmęczonej światowym kryzysem i sadystyczną polityką zaciskania pasa, stosowaną przez bogatych na biednych. Sorrentino wziął na warsztat jednak odmienny, bardziej złożony przypadek: wielkiego hipnotyzera, który potrafił latami wodzić za nos wielomilionowy, dumny naród starej Europy. Reżyser „Onych” do tego zadania wydaje się zresztą stworzony, jako autor znakomitych filmów na temat mechanizmów władzy: „Boskiego” (2008), imponującej estetyczną siłą satyry na rządy Giulio Andreottiego i włoskiej chrześcijańskiej demokracji i fantazyjnego, ale i zaskakująco pogłębionego serialu „Młody papież” (2016) o władztwie ukrytym za Spiżową Bramą. W przypadku najnowszego filmu ambicje Sorrentino również przekraczają prostą skandalizację – nie chodzi tu o aferę bunga-bunga, ale o nowy typ polityki, w której medialny spektakl, polityczna korupcja, relacje biznesu i władzy łączą się w potencjalnie zabójczy dla demokracji koktajl.
„Oni” dzielą się na dwie części. W pierwszej z nich obserwujemy wysiłki Sergio Morry (Riccardo Scamarcio), młodego „człowieka interesu” z prowincji. Znudzony korumpowaniem lokalnych polityków, postanawia wkupić się w łaski tego najważniejszego, o którym mówi się „On”. Morra chce wykazać się jako organizator imprez, podczas których Berlusconi zwykł poznawać piękne młode kobiety. Sprzymierza się z Kirą (Kasia Smutniak), „Jego” byłą kochanką, która po drodze wypadła z łask i ponownie szuka drogi do najbardziej potężnego sponsora. Aby oczarować Berlusconiego, Morra musi nauczyć się działania w skali innej niż ta, do której przywykł na prowincji. W okolicy posiadłości Berlusconiego organizuje wielką imprezę, pełną pięknych, młodych uczestników i wszystkiego, co ma pozwolić im się dobrze bawić. Nie przewiduje jednak, że „On” może mieć inne problemy.
Kiedy akcja przenosi się do willi Berlusconiego, zaczyna się niemal zupełnie inny film. „On” (Toni Servillo) próbuje pogodzić się z żoną, zachować władzę w partii i wrócić do gry po przegranych wyborach. Wyraźnie mierzi go przymusowa emerytura, boli zranione ego człowieka, który nie przywykł do porażek. Między próbami ponownego uwiedzenia żony, czarowaniem potencjalnych sojuszników, dyscyplinowaniem własnej partii a korumpowaniem przeciwników, „On” próbuje na nowo zdefiniować swoją filozofię rządzenia, która zastanawiająco przypomina program z poradników dla sprzedawcy. „Kiedy inni stosują na mnie psychologię” – mówi w jednej ze scen – „nie przynosi to żadnych skutków. Kiedy ja stosuję psychologię na innych, zaczyna kręcić się licznik – zarabiam pieniądze” (cytuję z pamięci).
Pierwsza część „Onych” przypomina filmy Martina Scorsese – nie tylko „Wilka z Wall Street” (co podkreśla zresztą polski dystrybutor, traktując to najwyraźniej jako wielką zaletę filmu), ale także „Chłopców z ferajny”. Aktor grający Sergio Morrę, Riccardo Scamarcio, w niektórych scenach do złudzenia przypomina młodego Raya Liottę, odtwarzającego w „Chłopcach...” rolę Henry'ego, narratora opowieści. A w ścieżce dźwiękowej u Sorrentino pojawia się nawet hipnotyzujący utwór „Jump Into the Fire” Harry'ego Nilssona, który w filmie Scorsese rytmizował sekwencję ukazującą narkotykową degrengoladę głównego bohatera. „Chłopcy z ferajny” to opowieść o wzlocie i upadku drobnych cwaniaczków, którzy ocierają się o wielkie pieniądze i prawdziwą władzę, należącą do mafii. Realizatorzy „Onych” z kunsztem posługują się schematem znanym z filmów Scorsese, by pokazać, jak władza wygląda z perspektywy tych, którzy chcieliby choć na chwilę znaleźć się w zasięgu jej łaskawego wzroku (i gestu). Fascynację władzą oddaje się tutaj poprzez tempo i nasycenie obrazu wizualnymi atrakcjami, w których niczym refren pojawiają się nagie ciała młodych modeli i modelek, gotowych zrobić wszystko, by obudzić apetyty możnych sponsorów.
„Oni”, reż. Paolo Sorrentino. Włochy 2018, w kinach od 30 grudnia 2018To jednak tylko część obrazu, wcale nie najważniejsza. Odwrócenie perspektywy, przeniesienie akcji do willi, gdzie „On” zmaga się z chwilowym kryzysem, to gest narracyjnie mistrzowski – frustruje oczekiwania widzów, wymusza obudzenie się z sensualnego i rytmicznego transu i krytyczne spojrzenie na aspiracje bohaterów pierwszej części filmu. Władza nie czeka na to, by nikogo obłaskawiać, wręcz przeciwnie – sama żywi się ludzką naiwnością, jej kapitał to nic innego, jak skłonność innych do służenia, ich gotowość do tego, by dać się wykorzystać. W tej części filmu Sorrentino polega na aktorskiej mocy Toniego Servillo, który ma „unieść” zadanie niemal niemożliwe: uczynić sukces Berlusconiego wiarygodnym, a równocześnie ukazać małość człowieka, który za tym sukcesem się kryje.
W dwóch częściach „Onych” realizują się dwie wielkie umiejętności Sorrentino, które opanował być może jak nikt inny w kinie europejskim ostatniej dekady: po pierwsze, potrafi uwodzić widzów dzięki wybujałej, barokowej wyobraźni, realizującej się w nadmiarowych, niewytłumaczalnych z fabularnego punktu widzenia, ozdobnych sekwencjach. Po drugie, potrafi ich dezorientować poprzez mnożenie fałszywych tropów, postaci, sytuacji, monologów. I jednego, i drugiego jest w „Onych” dosyć. Ale ostatecznie przesłanie filmu wydaje się proste, jeśli chcieć sprowadzić je do jednej formuły: nie daj się korumpować władzy; stracisz na tym więcej, niż możesz zyskać. Kiedy myślisz, że jesteś panem sytuacji, jej „licznik” bije, a kręci się w innym kierunku niż twój.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).