Ponadtysiącstronicowa powieść Kinga opowiada historię grupy przyjaciół, którzy konfrontują się z tajemniczą istotą, mordującą mieszkańców miasteczka Derry w stanie Maine. Dość skomplikowana narracja książki rozgrywa się w dwóch planach czasowych: w 1958 roku – tu bohaterami są dzieci, i w 1985 roku, gdy dzieci są już w sile wieku. Częścią uroku powieści jest przeplatanie tych planów, dzięki czemu „To” staje się historią o relacji między różnymi wcieleniami tej samej osoby – młodzieńczą i dorosłą. Lęki dziecka są odmienne od lęków osoby dojrzałej, ale łączy je pewna nić – indywidualny sposób, w jaki człowiek reaguje na niepokojące doświadczenia. Książka dobrze oddaje to napięcie.
Na osobnego bohatera historii opowiadanej przez Kinga wyrasta także samo miasto, jeszcze jedno typowe miasteczko w Stanach. Z jednym wyjątkiem: mniej więcej co dwadzieścia siedem lat dochodzi w nim do serii morderstw, krwawych wypadków czy niewyjaśnionych zniknięć, wśród których wyróżniają się masowe zaginięcia dzieci. Pod koniec lat 50. grupa niedoszłych ofiar poznaje siłę odpowiedzialną za te okrucieństwa – jest nią tajemniczy klaun, przedstawiający się jako Pennywise. Ta dziwna istota pojawia się w różnych miejscach Derry, często pod inną postacią, zawsze jakoś powiązaną z lękami upatrzonej przez siebie ofiary.
„To” doczekało się już jednej ekranizacji – miniserialu pod tym samym tytułem z 1990 roku. Jak na standardy ówczesnego filmu telewizyjnego, było to solidne osiągnięcie, nadal warte uwagi. Wyróżniał się grający klauna Tim Curry, który dzięki swojej wyjątkowej fizyczności i zdolnościom mimicznym potrafił osiągnąć fantastyczne efekty.
Nowa ekranizacja powieści niemal pod każdym względem przewyższa tamtą, ale nie w przypadku postaci Pennywise'a – Bill Skarsgård robi wszystko, jak należy, ale za dreszcze widowni odpowiedzialni są raczej spece od FX i montażu. Realizatorzy nowej wersji zdecydowali się na daleko idącą ingerencję w konstrukcję opowieści. Wątek dziecięcy został przeniesiony do roku 1989. Z dorosłych natomiast zrezygnowano. Oczywiście, gdyby zachować oryginalną konstrukcję, „To” musiałoby wchodzić do kin jako film wielogodzinny. Jednak w powieści oba wątki dopełniają się, klimaks historii z jednego planu czasowego spotyka się z klimaksem drugiej, a przeplatanie służy także urozmaiceniu długiej narracji. Rozdzielenie, do którego dochodzi w filmie Muschiettiego, ma swoją cenę: wychodzi na jaw pewna mechaniczność opowieści, w której wszyscy bohaterowie po kolei spotykają klauna. Muschietti rezygnuje również z dygresji, na które King pozwalał sobie po to, by dopełniać historię Derry o kolejne szczegóły. Znów: rezygnacja z wątków pobocznych była konieczna, jeśli „To” nie miało być wielogodzinnym serialem, ale skutkuje pewną monotonią narracji.
Zastrzeżenia bledną jednak, jeśli zważyć, jak inteligentnie twórcy przenieśli opowieść w nowe czasy i jak dobrze poprowadzili historię grupy młodych przyjaciół. Realizatorzy portretują bohaterów filmu z wrażliwością, rezygnując jednak z naiwności, która raziłaby dzisiejszych widzów. Dzięki temu należący do grupy dowcipniś nie rzuca z rękawa tekstami dorosłego komika, ale typowym dla jego wieku koślawym, irytującym żartem. Zaś Młoda Sophia Lillis, uderzająco podobna do Amy Adams (co może, ale nie musi być zapowiedzią zatrudnienia jednej z największych gwiazd współczesnego Hollywood do drugiej części filmu), jako straumatyzowana przemocą ojca i przedwcześnie dojrzała nastolatka jest dużo bardziej przekonująca od dziecinnej i rozbrajająco naiwnej Emily Perkins z pierwszej ekranizacji.
Najważniejszą jednak zaletą filmu Muschiettiego jest wierność wymowie książki Kinga. W powieści przemoc przypisywana sprawstwu lub inspiracji „Tego” ma często polityczny wydźwięk. Retrospekcja i dygresje odsyłają nas do różnych momentów w historii Stanów i związanych z nimi typów przemocy. Jest tutaj regularna wojna między gangsterami i policją w czasie wielkiego kryzysu, jest zbiorowa przemoc wobec czarnych, jest też epizod agresji skierowanej przeciwko lokalnym gejom, wszystko to obok powszechnej, nie tylko w tej powieści Kinga, przemocy wobec kobiet. Pisarzowi nie chodzi rzecz jasna o stworzenie katalogu, to byłoby dydaktyczne i nużące. „To” jest powieścią o tym, że zło ma wiele postaci i odnawia się na różne sposoby, żerując na ludzkich słabościach: lęku, upokorzeniu, strachu o przyszłość, poczuciu przegranej.
Akty przemocy w „Tym” bywają często arbitralne, bezsensowne. Ofiarą jest ten, kto akurat znalazł się pod ręką i nie może się bronić. Ujawniają się w ten sposób napięcia społeczne, ujawnia się też mechanizm wyszukiwania kozła ofiarnego. Dzięki historycznemu oddechowi King był w stanie uczynić ze swojej powieści metaforę dla wstydliwej podszewki historii USA. Podobnie jak robił to w „Lśnieniu”, nawiązując do licznych trupów w szafie amerykańskiej demokracji (w genialnej adaptacji Kubricka z klarownej wymowy powieści zostały tylko niejasne i mało czytelne aluzje).
„To”, reż Andres Muschietti,
USA 2017, w kinach od 8 września 2017Realizatorzy współczesnej ekranizacji „Tego” nie mają ambicji tworzenia historycznych fresków. Z opowiadanej przez siebie historii wydobywają jednak z pełną precyzją jej niezwykle aktualny sens: zło żeruje na nas. Odpowiedzialność za nie spada nie tylko na demoniczne siły, takie jak potworny Pennywise, ale przede wszystkim na słabości, które stają się narzędziem tych sił. Niech laickie ucho nie obraża się na owe demoniczne byty – w świecie horroru to tylko i aż metafora, jak strupieszały hrabia-wampir Herzoga albo konsument-zombie George'a Romero. Najważniejsze, że wszyscy stają się odpowiedzialni za zło, jeśli nie robią nic, żeby mu się przeciwstawić. A do tego potrzebne są dwie rzeczy: pokonanie własnego lęku i znalezienie innych ludzi, którzy będą chcieli wesprzeć nas w walce. Nienajgorszy polityczny program.
Jak jednak zdusić w sobie lęki? Straszna istota z „Tego” jest tym bardziej przerażająca, że wielokształtna. Dopada każdego w jego wnętrzu – przede wszystkim w punkcie, w którym jest najbardziej samotny i wrażliwy. Lęki takie właśnie są: wielopostaciowe. Zdają się otaczać nas zewsząd i najtrudniej walczyć z nimi w pojedynkę. Jeden z hymnów polskiej muzyki rockowej bardzo dobrze to oddawał: „Nie bój się tego wszystkiego” – śpiewano w roku 1982, podczas stanu wojennego. Ponoć na koncertach publiczność dopowiadała „Nie bój się tego Jaruzelskiego”, żeby dodać piosence konkretne ostrze. Dzisiaj też mamy „handlarzy strachu”, którzy chcą, żebyśmy się bali i żebyśmy wobec swoich lęków pozostawali samotni. Są wśród nich politycy, bankierzy, dziennikarze, a niektórzy nawet przypominają klaunów. Prosta recepta z filmu Muschiettiego brzmi: pokażmy im, gdzie ich miejsce. Inaczej zostaniemy pożarci.