Niemal czterogodzinna projekcja „Gorejącego krzewu”, podzielona na trzy odcinki, osnuta jest wokół jednego z najbardziej dramatycznych aktów protestu w historii bloku wschodniego – samospalenia czeskiego studenta Jana Palacha. To wydarzenie pozwala mocno zarysować strony konfliktu, po jednej z nich stawiając partię i aparat przemocy, po drugiej – kilkanaście postaci, które poprzez protest Palacha zostały w jakiejś mierze skazane na polityczne działania. Równocześnie owa wyrazistość nie sprawia, że widzowie mają do czynienia z historyczną ilustracją czy z kinem rozliczeniowym. W centrum „Gorejącego krzewu” ukryty jest jego prawdziwy problem, z którym widzowie zostają pozostawieni po projekcji. Jest to problem nie tyle podejmowany w dialogach czy kolejnych ekranowych wydarzeniach, ile zakładany przez nie i sugerowany. Zanim można go będzie sformułować, trzeba chwilę zatrzymać się nad fabularną zawartością historii.
Pierwsza część opowieści skoncentrowana jest na proteście i jego bezpośrednich następstwach. Przy Palachu zostaje odnaleziony list z żądaniami politycznymi. Zdarzenie do razu rozchodzi się szerokim echem: wśród władz, studentów, wreszcie zwykłych ludzi. Pierwsza część historii ma więc wielowątkową strukturę i prowadzona jest niespiesznie, by mogły wybrzmieć różne konsekwencje czynu Palacha.
Przede wszystkim polityczne, sugerowane w wątku milicyjnego dochodzenia. Palach podpisał swoje oświadczenie: „Pochodnia numer 1”, co sugerowałoby, że działał w grupie. Milicjanci próbują wejść na trop „spisku”, ale oczywiście najgorszą wiadomością jest to, że spisku nie ma – Palach działał sam i sam wpadł na pomysł takiej formy protestu, a to oznacza, że władza jest bezsilna, bo decyzja o zakończeniu życia jest wolna nawet w obliczu najbardziej wyrafinowanych technik policyjnych. Była taką dla Palacha i będzie dla jego następców. Stąd problem już nie tylko dla władz: protest Palacha był czysty w swoim bohaterstwie, ale żaden rodzic nie chciałby, by został powtórzony.
„Gorejący krzew”, reż. Agnieszka Holland, zdj. HBO
Z innych powodów sytuacja jest trudna także dla ruchu studenckiego. Czyn kolegi staje się dla studenckiej opozycji od razu symbolem, ale i problemem – wymusza twarde stawianie sprawy, radykalizację, samą w sobie niebezpieczną dla organizacji, korzystającej przecież z ochrony władz uniwersytetu. Wreszcie do rangi osobnego wątku urasta w pierwszej części cierpienie rodziny studenta – starszego brata i matki. Muszą uporać się z jego decyzją, a później wejść w rolę strażników pamięci, co uruchamia kolejne akty opowieści.
W otwarciu drugiej części rodzina Palacha zgłasza się do prawniczki zajmującej się sprawami politycznymi – Dagmar Burešovej. Chcą pozwać jednego z posłów – partyjnego dygnitarza Viléma Novégo, który w wywiadach i przemówieniach tłumaczył protest Palacha jako wynik nieszczęśliwego wypadku i prowokacji. Trudny i zagmatwany cywilny proces wytoczony Novému będzie zajmował centralne miejsce w dalszej części opowieści.
Taka konstrukcja narracji pozwala na interesujące rozłożenie akcentów, przekłada nacisk z samego czynu na uporanie się z jego wymową, ocalenie go. Tu pojawia się najważniejszy problem – w jaki sposób uporać się z tak maksymalistycznym aktem sprzeciwu. Dotyczy on wszystkich postaci – studenckich opozycjonistów, prawniczki, ryzykującej karierę i spokój rodzinnego życia, czy wreszcie rodziny Palacha, dręczonej przez służbę bezpieczeństwa.
Gorejący krzew to symbol objawienia, prawdy, która ukazuje się w jednej chwili, ale nie przystaje do porządku codzienności. Owa codzienność wymaga innej sztuki niż czysty etyczny sprzeciw – sztuki mądrego kompromisu, trzymania się stale pewnej normy, ułożenia się z rzeczywistością w taki sposób, by nie zakłamać trzeźwej oceny sytuacji, ale równocześnie potrafić żyć dalej. Stąd problem z czynem Palacha, który w Czechach odbijał się w szeregu dyskusji, i w „Gorejącym krzewie” zapewnia napięcie, które dla widza może być równie ważne, jak sądowa intryga.
„Gorejący krzew”, reż. Agnieszka Holland, zdj. HBO
Z tej perspektywy interesujące byłoby zestawienie filmu Holland z wybitnym filmem Macieja Drygasa „Usłyszcie mój krzyk”. Film opowiada historię innego aktu samospalenia – protestu Ryszarda Siwca przeciw inwazji na Czechosłowację. Polski dokumentalista dotarł do zachowanej w archiwach krótkiej sekwencji ukazującej protest Siwca, zarejestrowany przypadkowo przez operatora kroniki filmowej kręcącego warszawskie dożynki. Budowa tego dokumentu jest zupełnie inna – różni rozmówcy Drygasa (świadkowie, rodzina, wreszcie – ci, którym oddano zadanie interpretacji etycznej wymowy gestu) przez cały film opowiadają o Siwcu i jego decyzji. W ścieżce dźwiękowej słyszymy przesłanie, które Siwiec nagrał przed wyjazdem do Warszawy. Ujęcia dożynek, odrealnione przez zwolnione tempo i dźwiękowe efekty, przygotowują najważniejszą sekwencję – obraz płonącego mężczyzny, pokazany w finale filmu. W ten sposób dokument Drygasa zostaje podporządkowany przypomnieniu tamtego wydarzenia. Ma wywołać etyczny wstrząs, w zgodzie z wykorzystanym jako tytuł cytatem z pożegnalnego przesłania Siwca.
„Gorejący krzew”, reż. Agnieszka Holland,
HBO, premiera 3 marca 2013„Gorejący krzew” Holland to film radykalnie odmienny – choć i tutaj wybrzmiewa sens etyczny czynu Palacha, nacisk położony jest na to, co dzieje się po tym, kiedy protest zostaje dokonany, i jego wymowę, chcąc nie chcąc, trzeba zintegrować z dalszym życiem. Takie podejście wymaga zrozumienia wagi codzienności, która zna swoje własne, inne od maksymalistycznego, bohaterstwo. Aby to bohaterstwo uchwycić, potrzeba tego zmysłu, który w kinie Holland najpełniej chyba objawił się w „Kobiecie samotnej”, swego rodzaju poemacie o cierpieniu ukrytym w banale codziennego życia.
Twórcy miniserialu potrafili wyakcentować to napięcie pomiędzy aktem czystego sprzeciwu a wymogami codzienności tak, by nie stało się ono jedynie uzupełnieniem intrygi, ale pełnoprawnym tematem. Ono też czyni z „Gorejącego krzewu” ważny film polityczny – każda polityka musi się przecież uporać z podobnym dylematem. Jak nie zagubić klarowności sądu, wolności w ocenie sytuacji i równocześnie uznać roszczenia codzienności, mającej w końcu swoje prawa. W mniejszym lub większym stopniu każdy, komu polityka nie jest obojętna, zna dylemat, w którym trzeba rozsądzać pomiędzy etyką czystości i kompromisu. „Gorejący krzew” pokazuje jedną z najbardziej ostrych form tego dylematu. Formy pomniejsze można zobaczyć wszędzie wokół, w każdym czasie i warunkach.