„Midnight Movies”, czyli o filmowym kulcie

„Midnight Movies”, czyli o filmowym kulcie

Krzysztof Świrek

Pretensjonalna miejska klasa średnia znajduje powód do chwały w oglądaniu filmów, które dekonstruują zawsze „czyjeś” wartości (tych bezrefleksyjnych, nieuświadomionych politycznie i estetycznie)

Jeszcze 3 minuty czytania

Midnight Movies. Seans o północy” to praca dwu krytyków amerykańskich – J. Hobermana i Jonathana Rosenbauma, która w Polsce ukazuje się w zarówno precyzyjnym, jak i pomysłowym (nie odpuszczającym żadnej gry słów) tłumaczeniu Michała Oleszczyka. Sukces oryginalnej publikacji można zmierzyć chociażby tym, że przeżyła przedmiot swojego opisu: pozostaje interesująca, mimo że fenomen „seansów o północy” przeszedł do historii.


J. Hoberman, Jonathan Rosenbaum,
„Midnight movies. Seans o północy”
.
Tłum. Michał Oleszczyk, Międzynarodowy
Festiwal Nowe Horyzonty/ Ha!art,
Kraków–Warszawa, 344 stron,
w księgarniach od sierpnia 2011
Zjawisko nocnych pokazów filmów o statusie „kultowych” wiąże się z kilkoma czynnikami, rozważanymi wielokrotnie na stronach książki. Po pierwsze z istnieniem sieci niezależnych kin, najczęściej w większych miastach, których organizatorzy mieli na tyle pomysłowości i cierpliwości, by organizować (najczęściej weekendowe) pokazy ciągnące się nieraz do rana. Drugim elementem były filmy – przekraczające granice kina głównego nurtu. Trzecim elementem, pewnie najważniejszym, była publiczność, pojawiająca się na pokazie tego samego tytułu czasem dziesiątki razy.


Trzy fundamenty kultu


Każdy z tych trzech warunków ma osobną wagę. Po pierwsze więc – szanse organizowania pokazów. Jak zauważa Jonathan Rosenbaum, gdyby dzisiaj ktoś nakręcił film podobnie przełomowy, jak „Głowa do wycierania”, prawdopodobnie nie byłoby dla niego szans dystrybucji. W okresie premiery tego filmu decyzja jednej osoby – Bena Barenholtza, który zaryzykował puste sale, pozwoliła na powolne wypracowanie reputacji wśród wrażliwszej publiczności. Debiut Davida Lyncha stał się przebojem i zarobił miliony dolarów właśnie w dystrybucji niezależnej; wprowadzony po jakimś czasie do normalnego, dziennego obiegu – przeszedł bez echa.


Po drugie – filmy. Nie ma jednego typu filmu kultowego. Trafiają do tej kategorii szczególne dzieła uznanych reżyserów głównego nurtu (np. Otto Premingera), kino eksploatacji, filmy undergroundowe, wreszcie – ekscentryczne kino spoza USA, jak „El Topo” i „Święta góra” Alejandra Jodorowsky'ego lub pochodzący z Jamajki musical w rytmie reggae „Nierówna walka”. Łatwiej więc powiedzieć, czego tu nie ma – typowych produktów Hollywood i namaszczonego kina artystycznego. Wszystko inne uchodzi, szczególnie, jeśli jest tanie, ironiczne lub prowokacyjne i ma jeszcze jedną, najważniejszą cechę ostatecznie decydującą o sukcesie, choć – niestety – niemożliwą do zdefiniowania.

„El Topo”, reż. Alejandro Jodorowsky. Meksyk, 1970

Wreszcie publiczność, która osiąga w ramach tego zjawiska szczyty niezależności i samostanowienia, skoro seanse o północy nigdy niemal nie były reklamowane. Każdy film z osobna musiał zostać sprawdzony w serii pokazów, publiczność głosowała obecnością. Niby to samo ma miejsce w normalnych kinach, jednak... nie do końca – szczególnie dzisiaj, kiedy okres wyświetlania danego filmu jest często z góry zakontraktowany, większość kin włączona w sieci multipleksów, a premiera filmu nie jest początkiem jego drogi w publicznym odbiorze, ale finałem – ostatecznym sprawdzianem finansowej wydolności projektu po miesiącach promocyjnej kampanii. Innymi słowy, zmieniły się warunki; jednak w świecie midnight movies to publiczność rządziła. Publiczność szczególnego typu – najczęściej z klasy średniej, o orientacji kontrkulturowej, kulturalnie uświadomiona, ale nie w sensie pedantycznego przywiązania do wzorców kultury wysokiej.

Książka „Midnight Movies” nie jest jednak po prostu opisem ciekawego filmowego zjawiska, którego złote czasy przypadają na lata 60. i 70. ubiegłego wieku. Autorzy zachowują do swojego tematu dystans przekraczający konieczną dla wyważonego opisu normę. Ta wieloznaczność i intelektualne mocowanie się z fenomenem czynią „Midnight Movies” przede wszystkim książką krytyków, a nie reporterów, opisujących ciekawy miejski fenomen, czy akademików przedstawiających chłodną analizę.

Margines czy centrum?

Pewne napięcie zawarte jest już w samej konstrukcji książki, która oscyluje między szczegółowymi opisami filmów (w czasach jej pisania, a częściowo i teraz, trudno dostępnych i nieznanych czytelnikom), a próbami sformułowania szerszej, uogólniającej narracji na temat samego zjawiska filmowego kultu i kontrkultury. W efekcie, rozdziały poświęcone „Rocky Horror Picture Show” i rozdział o filmowym undergroundzie wydają się pochodzić z innych prac – te pierwsze z reporterskiej opowieści o pewnym szczególnym przypadku filmowym, drugie – z szeroko zakrojonego krytyczno-historycznego szkicu. Nie chodzi przy tym o banalną kwestię różnicy między szczegółem analizy a wstępną czy podsumowującą narracją, ale o wywoływane przez sam temat książki pytanie: gdzie jest centrum filmowego doświadczenia?

„Rocky Horror Picture Show”, reż. Jim Sharman.
USA, 1975

Midnight Movies” z pozoru jedynie dotyczy zjawiska marginalnego. Po kilkudziesięciu stronach lektury staje się jasne, że „kultowość”, o którą tutaj chodzi, jest powiązana z samym kształtem filmowego medium. Co więcej, na tle tzw. „bieżącego repertuaru kin”, którego przytłaczająca większość ulegnie zapomnieniu w miesiąc po premierze, to właśnie obiekt odkrycia, niezależny projekt, który stanowi część złożonych autorskich poszukiwań czy ekscentryczny kult na poły zapomnianej gwiazdy stanowią rzeczywiście trwałą i inspirująca podstawę kultury filmowej.

Zmiany perspektywy

Wystarczy przeczytać kilkadziesiąt stron „Midnight Movies”, by odtworzyć, za autorami, niemal prostą linię „genetyczną” od poetów przeklętych moderny, przez surrealizm, underground, kamp, punk... Książka zaczyna się więc niczym skromna opowieść o dziwacznym uwielbieniu dla filmowej tandety, ale rozwija jako przyprawiająca o zawrót głowy narracja, która stawia w jednym rzędzie awangardę, funkcjonujących na obrzeżach mainstreamu dziwaków, oraz gwiazdy rocka i nawiedzonych kapłanów new age. Centralna dla „Midnight Movies” jest w końcu opowieść o szczególnym typie wrażliwości, który nie tylko nie wyczerpuje się na seansach o północy, ale także nie wyczerpuje się na samym kinie. Nie mniej ważne wydają się w tym kontekście pytania o społeczne czy polityczne implikacje tej wrażliwości. Satyryczne ostrze filmów George'a Romero czy przeciwnie – niemal zupełna nieobecność „rzeczy społecznych” w filmach Davida Lyncha są tu prawie tak istotne, jak podstawowe cechy poszczególnych estetyk.

Tu jednak jest miejsce na dialektyczny zwrot i kolejne strony zawierające bardziej lub mniej zajmujące opisy kolejnych fabuł Johna Watersa, dzieje osobliwych punkowych i postpunkowych produkcji czy szczegółowe analizy wcieleń rytuałów kultu „Rocky Horror”. Tak jakby ruch dźwigni konstrukcyjnej oznajmiał nam, że pora na powrót do skromniejszej perspektywy i przyznanie, że rzecz dotyczy jednak wąskiego obiegu i zjawiska mającego zawsze pewien lokalny koloryt.

„Głowa do wycierania”, reż. David Lynch. USA, 1977

Podobne napięcia odnaleźć można w pytaniach o publiczność kina kultowego. Przemysł filmowy nie od dziś lubi posługiwać się populistycznym argumentem, zgodnie z którym produkuje to, czego chce kinowa publiczność (ulegają temu argumentowi niestety także niektórzy krytycy filmowi). Przemysł skutecznie reprodukuje najbardziej bezpieczne preferencje odbiorcze. Na wiele sposobów w „Midnight Movies” wyrażone jest przekonanie, że istnieje publiczność dla filmów daleko mniej typowych niż te, które zarabiają krocie w pierwszy weekend od premiery. Tego typu publiczność inaczej się mobilizuje, ale jest też bardziej wierna i ostatecznie – to ona tworzy znaczną część legendy, towarzyszącej danemu tytułowi czy reżyserowi przez dekady (która w efekcie przynosi nieograniczone zyski – także w artystycznym sensie inspiracji i kontynuacji). W ten sposób powraca pytanie o centrum i margines – przez chwilę wydaje się, że publiczność filmu kultowego znów trafia na uprzywilejowaną pozycję estetycznej awangardy.

I tu także interweniuje wspomniana już dialektyczna gra. Po tym bowiem, jak któryś z autorów wyrazi się z uznaniem o suwerenności publiki filmów kultowych, przychodzi refleksja o tej samej publiki bezrefleksyjnym i mechanicznym przyswajaniu kina eksploatacji, wreszcie – kulturalnym snobizmie. Pretensjonalna miejska klasa średnia znajduje powód do chwały w oglądaniu filmów, które dekonstruują zawsze „czyjeś” wartości (tych bezrefleksyjnych, nieuświadomionych politycznie i estetycznie), tak jak telewizja zawsze jest „dla kogoś innego” (jak niezwykle trafnie zauważa Hoberman). Najczęściej sama rzekoma transgresja przyjmowana jest bezrefleksyjnie, a dęte samozadowolenie wtajemniczonego skrywa pokłady kulturowej pretensji i resentymentu.

Wreszcie różna wartość samych filmów. Najlepiej będzie tu zestawić dwa rozdziały „Midnight Movies”, jeden poświęcony „Głowie do wycierania” Lyncha i drugi – przenikliwej analizie „El Topo” Jodorowsky'ego. Pierwszy z tych filmów reprezentuje, z grubsza biorąc, to, co w „kinie o północy” najlepsze: dojrzewającą w umysłach odbiorców artystyczną wizję, dla której potrzeba odpowiednich warunków. W filmie Jodorowsky'ego ten sam potencjał kulturowej dobrej woli publiczności zostaje, wedle krytyków, skanalizowany przez zabiegi sprawnego „fachowca od tworzenia symboli”– symboli tyleż efektownych, co pustych lub skrywających pseudoduchową mizerię za wybujałą formą.

Owa podwójność sprawia, że „Midnight Movies” nie czyta się jak książki klasycznej (obowiązkowej), ale jak opis zmagań ze zjawiskiem skrajnie trudnym w ocenie, które nie poddaje się dookreśleniom. Kolejne podejmowane przez Rosenbauma i Hobermana próby mogą stanowić wzorzec krytycznej pracy, która nie uchyla się od momentów szczególnie trudnych. Równocześnie można tę książkę czytać jako ostatecznie nieukończoną – podejmuje bowiem pytania, na które nie można sformułować dobrej odpowiedzi. Zbyt wiele znaczy wrażliwość odkrywana przez Rosenbauma i Hobermana, szczególnie na tle bardziej lub mniej udanych typowych filmów „kultu”. Zbyt silne wreszcie jest napięcie między szczegółem a planem ogólnym, między wartością a snobistyczna modą, między upodobaniem dla kpiny i pastiszu a sugerowaną tu i ówdzie na kartach książki poetyką „autentyczności”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.