„Polański: Ścigany i pożądany”,
reż. Marina Zenovich

Krzysztof Świrek

Dokument „Polański: Ścigany i pożądany” nie jest suchą relacją z dawnych wypadków, ale oskarżeniem amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości i tamtejszych mediów

Jeszcze 2 minuty czytania


Zrealizowany w 2008 roku dokument Mariny Zenovich, opowiadający o słynnym amerykańskim procesie Romana Polańskiego z 1977 roku, trafia do polskich kin w specyficznym momencie. Niedawne aresztowanie reżysera w Szwajcarii sprawia, że historia sprzed lat znowu ożyła. Film na pewno spotka się dziś z większym zainteresowaniem, ale będzie oglądany bardziej krytycznie. Publiczność, zaznajomiona z różnymi liniami argumentacji, jest lepiej uzbrojona w kontakcie ze „sprawą Polańskiego”.

Dokument zaczyna się od tezy, wedle której dla amerykańskich mediów i wymiaru sprawiedliwości Polański był idealnym kozłem ofiarnym. Był imigrantem, a więc „obcym”, i gwiazdą Hollywood, należał więc do elity stale podejrzanej o zepsucie i życie ponad prawem, a do tego kręcił filmy „kontrowersyjne”. W efekcie, gdy w 1969 roku zamordowano ciężarną Sharon Tate – ówczesną żonę Polańskiego – zamiast wyrazów współczucia, prasa formułowała podejrzenia pod adresem reżysera.

„Polański: Ścigany i pożądany”

Półtoragodzinny dokument „Polański: Ścigany i pożądany” powstawał pięć lat. W tym czasie reżyserka, Marina Zenovich, zdołała dotrzeć do najważniejszych osób związanych z głośnym procesem: Rogera Gunsona, prokuratora zajmującego się sprawą, Douglasa Dantona – obrońcy, oraz do ofiary – Samanthy Gailey. Zenovich nie udało się jednak porozmawiać z samym Polańskim. Reżyserka ogłosiła niedawno, że rozpoczęła pracę nad kolejnym dokumentem o autorze „Lokatora”.

Na tym etapie film jest przekonujący, absurdalność medialnych zarzutów staje się wyraźna. Gorzej, gdy opowieść zbliża się do dnia sesji zdjęciowej, na której reżyser fotografuje trzynastoletnią Samanthę Gailey.

Argumenty przyjaciół reżysera nie mogą być utożsamiane ze stanowiskiem autorki, jednak umieszczając je w filmie, Zenovich uznaje ich znaczenie dla oświetlenia sprawy. Przypomniany zostaje więc romans twórcy „Tess” z Nastassją Kinski (aktorka też we wczesnej młodości pozowała Polańskiemu do zdjęć – przyp. red.), wraz z sugestią, że podobny związek mógł wydawać się Gailey atrakcyjnym wstępem do kariery. Jedna z wypowiadających się osób pyta, dlaczego matka dziewczynki zezwoliła na sesję, skoro „musiała znać reputację Polańskiego”, tak jakby owa reputacja w jakiś istotny sposób ważyła na przypisaniu odpowiedzialności.

„Polański: Ścigany i pożądany”,
reż. Marina Zenovich.
USA 2008, w kinach od 13 listopada 2009
Najciekawsze bodaj fragmenty filmu skupiają się na niejasnych mechanizmach rządzących dynamiką prawnej strony historii. Wszystko zaczyna się od sprzecznych zeznań. Obrona Polańskiego, pewna wygranej, chce procesu. Ale dopiero kiedy odnaleziony zostaje ważny dowód – bielizna dziewczyny – adwokat Polańskiego prosi o ugodę. Z listy zarzutów reżyser przyznaje się do najsłabszego. Jednak ów najsłabszy zarzut – „nielegalny stosunek z nieletnią” – ma w amerykańskim prawie wyjątkowo szerokie widełki: od wyroku w zawieszeniu do pięćdziesięciu nawet lat więzienia. Dalej: rodzina dziewczyny nie domaga się zamknięcia „sprawcy”; prowadzący sprawę sędzia Rittenband boi się przegranej apelacji, ale w obawie przed opinią publiczną chce dla reżysera jakiejkolwiek kary. Podejmuje grę z obrońcą Polańskiego, znanym specjalistą od rozwiązań polubownych.

Przedziwne komentarze

Po zatrzymaniu Romana Polańskiego w polskich mediach zawrzało. Głos zabierali filozofowie, komentatorzy, artyści, a wśród nich Seweryn Blumsztajn, który o sprawie Polańskiego pisał tak: „Wszyscy są równi wobec prawa, ale niektórym Pan Bóg dał niezwykły talent i wolę. Tacy są równiejsi. Ludzie tak wybitni jak Roman Polański stanowią nasze dobro narodowe. Wszyscy się grzejemy w świetle ich dokonań. Chełpimy się nimi. Nie mamy też ich zbyt wielu. Ilu się w Polsce rodzi takich jak Polański? Nie dziwię się więc i nie oburzam, że dla polskiego rządu Polański to obywatel specjalnej troski. Nie usprawiedliwiam tego, co zrobił Polański. Apeluję tylko o pokorę wobec wielkiego talentu. To dar, wobec którego jesteśmy bezradni w naszych sądach moralnych”.
Polańskim zajęli się także m.in. autorzy programu „Warto rozmawiać” (http://www.youtube.com/watch?v=HugxsR1w6iE&NR=1), prowadząc zadziwiającą rozmowę, w której krytyka filmowa spotyka się z bardzo szeroko pojętą gnozą.

Dokument Zenovich nie jest suchą relacją z dawnych wypadków, ale oskarżeniem. Taki sens ma wplątanie w narrację fragmentów „Lokatora”, ukazujących reżysera w roli zagubionego człowieka pod presją, podobnie działa umieszczenie kołysanki z „Dziecka Rosemary” w ścieżce dźwiękowej filmu. Sugeruje się tym samym, że sądowa historia jest koszmarem, który spadł nagle na zmanipulowaną ofiarę – oskarżonego reżysera. Może to budzić wątpliwości, jakkolwiek bowiem zastanawiające są machinacje wymiaru sprawiedliwości, trudno przyznać, że reżyser znalazł się w sądowej matni przypadkiem.

Warto zobaczyć dokument Zenovich dla fragmentów opisujących targi, konflikty i umowy w trójkącie: obrona, oskarżenie, sędzia. Zastanawiające są nie tylko prawne zabiegi, ale i ciągła aktywna obecność mediów, które niejako z bocznego toru wpływają na wypadki i motywują decyzje. „Roman Polański: Ścigany i pożądany” to przecież film także o zjawisku „paniki medialnej”, w której do moralnego potępienia dołącza złowroga atmosfera linczu. Nowy akt „sprawy Polańskiego” dodaje do przedstawionych na ekranie interpretacji kolejny plan i podkreśla obecne w otwartym zakończeniu oczekiwanie ciągu dalszego.

Ów ciąg dalszy najpierw zrelacjonują media, później zaś, jak można przypuszczać, przyjdzie czas na nowy film.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.