W polskich kinach można było dotychczas zobaczyć dwa filmy Nuriego Bilge Ceylana: „Klimaty” (2006) oraz „Trzy małpy” (2008). Oba były próbami kina „egzystencjalnego”, zaprojektowanymi w tradycji wielkich filmowych autorów. Oba też zostawiały ledwo uchwytne uczucie, że reżyser o milimetr rozminął się z ostatecznym ukończeniem dzieła: wśród udanych poszukiwań brakowało elementu, który całości nadawałby spójność i siłę. Jak się zdaje, reżyser nie był dość konsekwentny albo nie znalazł idealnego dla siebie materiału. Może zresztą ta uwaga jest tylko retrospektywnym złudzeniem: trudno byłoby ją uczynić, gdyby znakomity film „Pewnego razu w Anatolii” nie wyznaczył nowej skali porównania.
W najnowszym filmie Ceylana fabularny punkt wyjścia to nocne poszukiwanie ciała ofiary morderstwa. Komendant policji spieszy się, by zakończyć sprawę, prokurator odłożył na czas poszukiwań bardzo ważne zajęcia, lekarz miejscowego szpitala nawet nie wie, czy zapłacą mu za nadgodziny spędzone w samochodzie, a podejrzany nie potrafi przypomnieć sobie dokładnej lokalizacji pochówku zwłok. Trzy samochody: jeden z prokuratorem, drugi z komendantem, doktorem i podejrzanym, trzeci z żołnierzami, kopaczami i drugim ujętym mężczyzną krążą między ledwo odróżniającymi się od siebie lokalizacjami, najpierw w świetle zmierzchu, potem w nocy.
„Pewnego razu w Anatolii”,
reż. Nuri Bilge Ceylan.
Turcja 2010, w kinach od 9 marca 2012Mężczyzna, który miał dokonać zbrodni, nie potrafi podać dokładnego opisu miejsca, pamięta jedynie kilka elementów, mało charakterystycznych. Nie pomaga mu ciemność i zmęczenie. Komendant musi się wykazać przed prokuratorem, więc nie tak długo będzie tolerował kolejne pomyłki; jego cierpliwość dodatkowo jest wystawiona na próbę przez nerwowe telefony od małżonki, która przypomina mu o problemach innych niż zawodowe. Lekarz, który przyjechał w wiejskie okolice niedawno, jeszcze nie do końca zna miejscowe stosunki; dla niego nocna podróż będzie może najmniej dokuczliwa, chociaż pozwoli mu uzmysłowić sobie pytania, których długo nie chciał sobie zadawać. Nawet zdystansowany i profesjonalny prokurator tej nocy przypomni sobie historię tajemniczej śmierci sprzed lat, by skonfrontować ją ze sceptycyzmem lekarza.
Nocna podróż odkryje coś nieoczekiwanego o każdym z bohaterów filmu. Jednak owe odkrycia ani trochę nie będą przypominały typowych zwrotów akcji, nie będą kierowały filmu w inną stronę, nie przyspieszą biegu zdarzeń. Każde z nich sprawia, że coraz mniej pilne dla widzów staje się „odkrycie zagadki”, a coraz ważniejsze – osadzanie się w sytuacji, która odkrywa stopniowo swoje kolejne aspekty. Film Ceylana ogląda się więc w wielkim napięciu, chociaż niewiele ma ono wspólnego z pytaniem „kto zabił?” (i gdzie ukrył zwłoki).
„Pewnego razu w Anatolii” poprzez swój gatunkowy kostium przypomina filozoficzne pytania, do których dramatom policyjnym zawsze było blisko. Mamy w filmie Ceylana przede wszystkim centralny temat gatunku, czyli napięcie między zbrodnią, wydarzeniem, które zawsze zawiera element szaleństwa i przypadku, a administracyjną machiną, reprezentowaną przez konkretnych ludzi. Pomiędzy zbrodnią i tym, kto ją popełnił, a prawnymi formułami, w które związane z wydarzeniem procedury trzeba zamknąć, otwiera się przepaść. Podobnie symetryczna otchłań otwiera się między tymi samymi procedurami, działaniami i formułami, a jednostkami, na których barkach spoczywa aplikacja całej tej słowno-filozoficznej aparatury do niejednoznacznej sytuacji.
Wreszcie pojawia się tu także materialne ciążenie samej zbrodni, dla którego w filmie Ceylana znajdziemy tyleż celną, co prostą metaforę: ciało ofiary, poszukiwane w ciemnościach przez grupę mężczyzn. Niejednoznaczność zdarzeń i wszelkie późniejsze komplikacje powstają w obliczu faktów, którym zaprzeczyć nie można. Choćby dlatego trzeba ponawiać poszukiwania, jakkolwiek żmudne się wydają. Po drodze poszczególni uczestnicy wyprawy wielekroć zwątpią we wszelkie pewniki, ale ocaleniem będzie dla nich cel poszukiwań: ciało, czyli dowód na to, że ich działania mają sens i ściśle określoną przyczynę. „Pewnego razu w Anatolii” jest jednak tak dalekie od gatunkowego wzorca, że i ten ostatni element nie jest dany bez znaków zapytania.
Wreszcie na najogólniejszym poziomie, jak przystało na film policyjny (choć tę kategoryzację traktuję roboczo, raczej z uwagi na możliwość porównań, niż na ich absolutną trafność), ujawni się tu konflikt między odrazą wobec zbrodni a akceptacją dla skomplikowych ludzkich losów. W klasycznym filmie policyjnym często końcowe sceny pozostawiają głównego bohatera jako cynika i mizantropa. W filmie Ceylana chodzi o coś innego – bohaterowie „Anatolii...” na końcu męczącej podróży nie są bardziej pewni swojej wiedzy o ludzkich sprawach, ale stają się gotowi do uniesienia tej wiedzy, którą już mają.
„Pewnego razu w Anatolii”, reż. Nuri Bilge Ceylan
„Pewnego razu w Anatolii” poprzez swój gatunkowy kostium przypomina filozoficzne pytania, do których dramatom policyjnym zawsze było blisko
Jeszcze 1 minuta czytania