Moniuszko nie był wybitnym kompozytorem

Rozmowa z Markiem Minkowskim

Przed Natalią Korczakowską stoi bardzo trudne zadanie. Każdy ma jakieś oczekiwania, bo widział kiedyś przedstawienie „Halki”, a jednocześnie nie chciałby znów oglądać na scenie tego samego

Jeszcze 2 minuty czytania

BARBARA SCHABOWSKA: Skąd zainteresowanie właśnie „Halką” Moniuszki? Czy jednym z powodów, dla których dyryguje Pan dziś tą operą, są Pana polskie korzenie?
MARC MINKOWSKI
: Moja motywacja jest złożona. Odbyłem wiele rozmów z warszawskim Teatrem Wielkim-Operą Narodową, od dawna rozmawialiśmy o „Halce”. Sprawy nabrały tempa po tym, jak wykonałem razem z Sinfonią Varsovią fragmenty tej opery. To było prawie pięć lat temu, tu, w tym teatrze. Mam wiele sympatii dla Moniuszki, dlatego chciałem wykonać całą „Halkę”. Teraz się to w końcu uda. Dla mnie to też okazja, by powrócić do korzeni. Pochodzę z bardzo muzykalnej rodziny – myślę, że moi przodkowie znali tę operę na pamięć.

Marc Minkowski, fot. Marco Borggreve
arch. TW-ON
Czy ta sympatia dla Moniuszki, o której Pan wspomina, oznacza może, że to jest Pana ulubiony polski kompozytor?
Nie, nie, nie (śmiech). Mam wielu ulubionych kompozytorów – zawsze ciężko mi wskazać jednego, czy nawet kilku. Jeśli chodzi o Polaków, to np. miesiąc temu odkryłem dla siebie Szymanowskiego. Oczywiście znałem go już od dawna, ale dopiero teraz miałem okazję dyrygować jego utworem. To było dla mnie prawdziwe odkrycie. Bardzo lubię też Góreckiego, Pendereckiego, Tansmana i Karłowicza, choć każdy jest inny. No nie ma co ukrywać, Moniuszko nie był wybitnym kompozytorem – żaden z niego Bach, czy Mozart. Ale z pewnością jego nazwisko zapisało się na stałe w historii muzyki

MARC MINKOWSKI

Dyrygent francuski. Dyrektor muzyczny Orkiestry Sinfonia Varsovia. Edukację muzyczną zaczynał jako fagocista (grał m.in. w słynnym Les Arts Florissants, w Clemencic Consort of Vienna i La Chapelle Royale), lecz już w młodym wieku zajął się dyrygenturą. W wieku 19 lat założył zespół Les Musiciens du Louvre. Regularnie występuje z wieloma orkiestrami symfonicznymi (Dresden Staatskapelle, Filharmonia Berlińska, DSO Berlin, Wiener Symphoniker, Mozarteum Orchester, Cleveland Orchestra, Mahler Chamber Orchestra, Szwedzka Orkiestra Radiowa). W 2011 roku został mianowany dyrektorem artystycznym Salzburg Mozartwoche oraz zainaugurował Festival Ré Majeure na Île de Ré na atlantyckim wybrzeżu Francji. W Operze Narodowej w lutym 2006 roku przygotował koncertowe wykonanie „Romea i Julii” Berlioza.

Premiera „Halki” odbyła się 23 grudnia 2011.

To dlaczego jest tak mało znany poza Polską?
To jedna z zagadek muzyki. Są kompozytorzy, którzy w swoich czasach osiągnęli ogromy, międzynarodowy sukces – jak np. Meyerbeer. Jego utwory były wykonywane wszędzie, na całym świecie. Był prawdziwą gwiazdą XIX wieku, znali go wszyscy. A dziś, jeśli zaczęłaby Pani rozmowę o Meyerbeerze, nikt nie wiedziałby, o kogo chodzi. Historia rządzi się własnymi prawami i czasem trudno ją zrozumieć. Bywa że dopisuje lub ujmuje sławę swoim bohaterom. Żyjemy dziś w epoce wielkiej ciekawości, która sprzyja takim odkryciom. I może sprzyjać także Moniuszce – myślę, że w najbliższych latach jego nazwisko zyska większe znaczenie zagranicą. Proszę zauważyć, że kilka jego oper wystawiono w Niemczech. Było też kilka realizacji w Nowym Jorku, czy Londynie. Za życia Moniuszki jego opery były często grane w Petersburgu. Być może dziś mogłyby tam powrócić? Mógłbym to zresztą sam zaproponować, bo współpracuję z Teatrem Maryjskim. Zobaczymy.

Dlaczego właściwie zaczyna Pan przygodę z polską operą od „Halki? Dlaczego wybrał Pan właśnie tę operę, a nie np. „Verbum Nobile czy „Straszny Dwór” (jeśli już pozostać przy Moniuszce)?
To nie do końca tak było – ja jej nie wybrałem. Opera Narodowa zaproponowała mi zrobienie „Halki”, a ja nie odmówiłem. Zresztą „Straszny Dwór” też wydaje mi się bardzo interesujący.

Jakie są mocne strony „Halki”?
Na pewno melancholia, specyficznie polska (śmiech). I błyskotliwość – też bardzo polska cecha, kontrastująca z melancholią. W „Halce” słychać ją zwłaszcza we fragmentach tanecznych. – mazurku, polonezie, czy tańcach górali. Moniuszko pokazuje tu swój wyjątkowy, bardzo indywidualny styl: osobisty i romantyczny. Kiedy jestem pytany zagranicą: „o co chodzi z tym Moniuszką, kto to jest?” (śmiech), to odpowiadam, że to koktajl różnych stylów wywodzących się też z różnych korzeni. To kompozytor, którego twórczość miała duży wpływ na późniejszych kompozytorów słowiańskich, takich jak Czajkowski, czy Rimski-Korsakow, i dlatego jest jedną z bardzo ważnych postaci w historii muzyki.

W Polsce czasem mówi się, że „Halka” to taka polska „Madame Butterfly”. Pan dostrzega inne porównanie.
Tak, porównuję ją do „Mireille” Gounoda. Bardzo dobrze znam to dzieło – w XIX wieku to była jedna z ulubionych oper melomanów, a później słuch o niej zaginął. Mówiono już tylko o „Fauście” i o „Romeo i Julii” Gounoda, a przecież te trzy opery stanowią prawdziwą trójcę. „Mireille”, podobnie jak „Halka”, mówi o podziałach społecznych, których moc jest większa niż miłość. W „Mireille” to kobieta, tytułowa bohaterka, pochodzi z klasy wyższej niż jej ukochany, biedny wiejski chłopak. Mireille nie może go poślubić, wybiera więc śmierć. To podobna historia jak u Moniuszki. Podziały społeczne zawsze wywoływały silne emocje u publiczności.

Jak układa się Pana współpraca z Natalią Korczakowską? Podoba się Panu jej wizja, uwspółcześnionej nieco „Halki?
Nie znałem wcześniej Natalii, przedstawiono nas sobie rok temu. Od początku byłem pod wielkim wrażeniem jej determinacji i przygotowania. Przecież jeszcze rok temu była, można powiedzieć, debiutantką w świecie opery. Od tamtego czasu zrobiła w Warszawie jeden kameralny spektakl operowy. To prawdziwa przyjemność obcować z kimś tak młodym, a zarazem świadomym tradycji, kto próbuje na nowo spojrzeć na dzieło wszystkim znane i bardzo popularne. Przed Natalią stoi bardzo trudne zadanie. Każdy ma jakieś oczekiwania, bo widział kiedyś przedstawienie „Halki”, a jednocześnie nie chciałby znów oglądać na scenie tego samego. Trzymam za nią kciuki, jesteśmy jeszcze w trakcie prób, nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu, ale mam nadzieję, że to będzie jej sukces. Ja staram się pokazać oryginalność muzyki Moniuszki. W spektaklu poszukujemy też autentyczności, na tym nam obojgu zależy. Dla mnie, dla Natalii chyba też, najważniejsza jest partytura i tekst libretta – chodzi o to, by pokazać je w szczery, wierny i możliwie najbardziej osobisty sposób.

Myśli Pan, że to możliwe, że tu, gdzie teraz Pan dyryguje „Halką, Pana pradziadek siedział na widowni tej sali i słuchał tej opery?
Mój pradziadek był bankierem, na pewno interesował się kulturą, bo jego syn, a mój dziadek, wielki psychiatra, pasjonował się muzyką. Jego brat był dyplomatą, miał zresztą trzech braci. Na jednym z zachowanych zdjęć ten dyplomata gra na fortepianie – fotografia była zrobiona w mieszkaniu niedaleko teatru, na ulicy Fredry w Warszawie. Kto wie, może to był fortepianowy wyciąg z „Halki”? Wczoraj znalazłem taki egzemplarz w antykwariacie! Został wydany w Warszawie w 1902 roku z francuskim tekstem. To pokazuje, jak bardzo „Halka” była popularna na początku ubiegłego stulecia. Ale komu przysługują prawa autorskie, to już było napisane cyrylicą.



Barbara Schabowska jest dziennikarką Polskiego Radia.