Poetka w ray-banach
„Słodki koniec dnia”, mat. prasowe

5 minut czytania

/ Film

Poetka w ray-banach

Jakub Socha

Do napisania scenariusza „Słodkiego końca dnia” reżyser zaprosił pisarza Szczepana Twardocha – znanego powszechnie króla stylu. Spotkania tych dwóch estetów materia filmowa zwyczajnie nie wytrzymała, powstało dzieło co najwyżej śmieszne, wysławiające wolność i równocześnie pragnące się wszystkim podobać

Jeszcze 1 minuta czytania

Maria Linde, urodzona w Polsce poetka, od stanu wojennego pozostająca na emigracji w Toskanii, laureatka Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, rozkoszuje się mięsem młodej sarny. Najbardziej lubi, gdy tę sarenkę wkłada jej prosto do ust emigrant z Egiptu, mężczyzna piękny jak młody bóg o imieniu Mina, znawca arabskiej kultury, tłumacz symultaniczny, właściciel restauracji, bywalec klubów. Linde, bohaterka „Słodkiego końca dnia”, najnowszego filmu Jacka Borcucha, żyje jak królowa – willa z dala od ludzi, nakarmione konto, samochód z odkrytym dachem, żadnych obowiązków i żadnej pracy. Imprezy, używki, obiadki, spacery, przejażdżki, a w międzyczasie leniwe czytanie książek z serii „Nike” – na tyle poręcznych, że człowiek nie zmęczy się trzymaniem ich w rękach.

W kinie Jacka Borcucha królują instagramowe filtry, faktura jego filmów jest marzycielska, ludzie chodzą tu ładnie ubrani i otaczają się ładnymi przedmiotami, niezależnie od tego, czy akcja rozgrywa się w PRL-u, czy we współczesnej Hiszpanii. Nie ma w tym nic złego, niestety ta strategia staje się czasami zwyczajnie nietrafiona, szczególnie wtedy, gdy reżyser podchodzi do niej z nadmierną powagą i gorliwością, próbując przyłożyć ją chociażby do przeklętych problemów rodem z Dostojewskiego. W jego najnowszym filmie widać to jak na dłoni. Do napisania scenariusza „Słodkiego końca dnia” reżyser zaprosił pisarza Szczepana Twardocha – znanego powszechnie króla stylu. Spotkania tych dwóch estetów materia filmowa zwyczajnie nie wytrzymała, powstało dzieło godne rozpraw o fetyszyzmie towarowym, które może i chciałoby wyrażać społeczną troskę, być głosem na rzecz nonkonformizmu, poszanowania wolność, ale tak naprawdę pragnie tylko wszystkim się podobać. 

Film zaczyna się od wieczornej bibki u Linde, w trakcie której gospodyni oznajmia, że nie ma już nic do powiedzenia, a towarzystwo, popalając skręta, porusza od niechcenia kwestię kłopotliwej instalacji artystycznej w formie klatki, inspirowanej życiem i upadkiem Ezry Pounda – dialog ma nam zakomunikować, że towarzystwo wie, kim jest Pound, i równocześnie dobitnie nam zasugerować, że rozmowa jest znacząca i że temat jeszcze powróci. Zanim do tego dojdzie, towarzystwo puści się w taniec po łące, prawie jak u Felliniego. Borcuch lubi kserować kadry, które gdzieś kiedyś podpatrzył, tym razem jednak zdecydowanie się zapędza – co najmniej dwa razy można go złapać, jak ustawia Kasię Smutniak, naszą gwiazdę we Włoszech, w roli córki Linde, opartą plecami o ścianę, w przykrótkich, postrzępionych spodniach, tak by patrzyła na niebo, melancholijnie zaciągając się papierosem. Obrazek wygląda, jakby wypadł z reklamy ubrań w prasie kobiecej, jest tak samo potrzebny jak scena, gdy grana przez Krystynę Jandę Linde nie wiedzieć czemu ucieka jasnym porsche przed policyjnym radiowozem. Borcuchowi spontaniczność myli się z pozerstwem bez przerwy – jak inaczej nazwać scenę z klubu nocnego, gdzie urabianiu kreseczek towarzyszy hasło dilera: kokaina to najlepsza rzecz, jaką może nam dziś zaproponować stara Europa.

„Słodki koniec dnia”„Słodki koniec dnia”, reż. Jacek Borcuch, Polska 2019, w kinach od 10 maja 2019Jako że „Słodki koniec dnia” jest filmem ambitnym, nie mogło zabraknąć tematu uchodźców, autorzy potraktowali go wielopłaszczyznowo. Na romans Marii z Miną, ucięty na moment przed tym, gdy w ich łóżku zaczyna się coś dziać, Borcuch z Twardochem nakładają zamach terrorystyczny – skoro zamach, to oczywiście na Campo di Fiori – a na zamach przemówienie Linde w duchu Stockhausena, który swego czasu porównał 11 września do dzieła sztuki, przemówienie to z kolei nałożone zostaje na wystąpienie radiowe Pounda, za które poeta zapłacił uwięzieniem w klatce. Wszystko tu nie trzyma się kupy, no bo jak ma się trzymać? Jak w ogóle można porównać faszystowskie i antysemickie audycje autora „Pieśni” do mającej żydowskie korzenie znudzonej poetki, która mówi tylko, że sztuka nigdy nie będzie miała takiego znaczenia jak zamach terrorystyczny?

Całość dodatkowo podszyta jest tą specyficzną tęsknotą niektórych mieszkańców naszego kochanego kraju: dajcie nam te wszystkie ładne rzeczy, a my będziemy mówili za was rzeczy odważne i ponosili za nie symboliczną karę. Wpierw jednak dajcie nam te przedmioty, pozwólcie nam się umościć na tym zgniłym Zachodzie, a wtedy w spokoju będziemy mogli przeżywać cierpienia waszych intelektualistów, które znamy tylko z waszego kina.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).