Ozon gra tym razem w otwarte karty: szybko ujawnia swoje inspiracje, tak żeby nikt nie mógł mu zarzucić, że potajemnie podszywa się pod kogoś i udaje, że jest kimś, kim nie jest. Najpierw pojawia się plakat z „Wszystko gra” Woody’ego Allena, który wisi przed kinem i odważnie wchodzi w kadr. Prawdopodobnie właśnie ten film, opowiadający o ambitnym tenisiście, który próbuje przeskoczyć siebie, by znaleźć się wyżej w hierarchii społecznej, ogląda małżeństwo Germain – znudzony nauczyciel, niespełniony pisarz, i jego żona, szefowa galerii ze sztuką współczesną, której grozi likwidacja. Potem jeszcze w rozmowie między nimi pada nazwisko Piera Paola Pasoliniego, autora „Teorematu” – w którym to, jak wiadomo, młody mężczyzna zjawia się niespodziewanie w domu mediolańskiego przemysłowca, by wprowadzić zamęt. Wszystko jasne i wszystko się zgadza (w ogółach).
W „U niej w domu” 16-letni Claude, chłopiec niespecjalnie zamożny, wychowujący się bez matki, mieszkający z wymagającym nieustającej opieki ojcem, wkracza w życie szczęśliwej francuskiej rodziny z przedmieścia. Są konsekwencje. Konsekwencje to jednak dla Ozona sprawa drugorzędna. Figurę intruza wykorzystuje inaczej niż Pasolini i Allen; nie interesuje go ponowne zstąpienie z nieba, presja społeczna, zbrodnia i kara, przypadek i przeznaczenie, wreszcie rewolucja na salonach; interesuje go ten, który opowiada i ten, który słucha – interesuje go po prostu opowieść.
Claude’a zżera zazdrość na widok mieszczańskiego ładu, fantazjuje o mieszczańskiej pani domu, która wyleguje się na kanapie, marząc o nowych abażurach, zasłonach i tapetach, jej syn fantazjuje natomiast na temat Claude’a. Są jeszcze Chińczycy, którzy tę zachodnioeuropejską cieplarnię zaraz zawstydzą i zdominują. O tych i kilku innych rewelacjach dowiadujemy się z drugiej ręki – z wypracowań Claude’a, które pisze na lekcje prowadzone przez Germaina; dopiero gdy Germain bierze do ręki zapisaną przez Claude'a kartkę, przenosimy się do francuskiego domku.
Między nauczycielem i uczniem powstaje dziwna więź – mężczyzna widzi w chłopcu talent literacki i dopinguje, by rozwijał swą opowieść, dopisywał kolejne rozdziały, równocześnie prowadzi dla niego krótki kurs kreatywnego pisania: podsuwa lektury, rozmawia o poprzednich tekstach oraz o tym, czym w ogóle jest literatura. Relacja ulega jednak zaburzeniu: nie nauczyciel uwodzi ucznia – uwodzi ten, który pisze, ten, który buduje coś ze słów.
Tylko w jednej scenie, która rozpoczyna się dwa razy i za każdym razem w odmienny sposób, sygnalizuje Ozon, że opowieść Clude’a mogłaby się inaczej rozwijać i inaczej potoczyć. Tysiące ścieżek, którymi można podążyć, labirynt fikcji, z którego nie ma wyjścia, przekonanie, że opowieść jest jedynie żonglerką klockami, które dostajemy w zestawie, lęki przed wpływem, któremu ulegamy, morze cytatów, w którym pływa każdy czytelnik i autor, nie zajmują Francuza szczególnie. „U niej w domu” nie jest ani intertekstualnym meczem szachowym, ani krótkim wykładem z teorii literatury. Literatura jest tutaj projektem niemal egzystencjalnym – odciska się na życiu.
„U niej w domu”, reż. François Ozon.
Francja 2012, w kinach od 24 maja 2013Co ciekawe, Claude wcale nie jest geniuszem, kawałki, które podsuwa swojemu nauczycielowi, nie świadczą o tym, żeby miał jakoś wiele do powiedzenia – nie wygina języka, nie wybiega poza konwencjonalny opis świata, jego pisanie nie jest wyzwaniem dla czytelniczej percepcji. A zatem dlaczego jego nauczyciel tak desperacko pragnie, żeby ta opowieść, którą dostaje na wyrwanych z zeszytu kartkach, ciągnęła się dalej? Przecież nie dowie się z niej czegoś, czego jeszcze nie wie – choć dzięki literaturze świat zwyczajnie pozwala się czytać, Ozon jest jak najdalszy o tego, by traktować ją jako nauczycielkę życia. Wyśmiewa się równocześnie z tych, którzy grzmią i wytyczają granicę, poza którą pisarzowi nie wolno się zapuszczać. Germain angażuje się w opowieść Claude’a, bo po prostu się nią zaciekawił, bo dzięki niej wyrywa się ze stuporu, nudy i depresji. Literatura pomaga mu na nowo ulokować się w świecie; jest to jednak literatura specyficzna, taka, która nie wyrasta ze zdystansowanego opisu, tylko z bezpośredniego uwikłania w świat.
To „lokowanie” Ozon jednak traktuje przekornie. Nie łudzi się, że da się wybudować kościół z literatury i ustanowić, pod jego zwierzchnictwem, egzystencję bardziej autentyczną i pełną. Dwóch członków zakonu ludzi księgi trafia w końcu na ławkę w parku. Siedzą na niej, bo nikt na nich nie czeka, już nigdzie nie muszą być. Przed nimi, na różnych piętrach, w różnych mieszkaniach rozwija się, pęcznieje, robi kolację i układa się do snu codzienne życie. To, którego oni nie mają i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będą mieć. Pozostała im natomiast frajda opowiadania o nim – tą frajdą podszyty jest też sam film, film dziwnie lekki, ale bezkompromisowy.
„U niej w domu” to pozbawiona tanich sentymentów, doskonale opowiedziana historia o sile zmyślenia, wyrzeczeniach na rzecz fikcji, wreszcie o samej opowieści, która – właśnie dlatego, że bezużyteczna i bezinteresowna – jest po prostu pociągająca.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.