Odbicia i pętelki

5 minut czytania

/ Film

Odbicia i pętelki

Jakub Socha

Reżyser rozłożył matrioszkę, złożył matrioszkę. „Czarny niedźwiedź” to dobra zabawa, zabawa dla inteligentnych, inteligentna zabawa, co samo w sobie nie jest niczym złym, ale równocześnie kusi człowieka, żeby ten rodzaj zabawy trochę obśmiać

Jeszcze 1 minuta czytania

Od początku coś jest tu nie tak. Dziewczyna na drewnianym pomoście, który symetrycznie wchodzi w spokojną wodę. Siedzi idealnie na środku na ręczniku, ten wygląda jak dobrze posłane łóżko rekruta – żadnych fałdek, załamań. Pomost jest szary, woda jest szara, ręcznik jest biały w szare pasy. Ona ma długie, proste ciemne włosy, na sobie tylko czerwony kostium kąpielowy. Po jej policzku płynie filmowa łza. Mówiąc obrazowo – reżyser coś kręci. Żart może nie najlepszy, ale meta. Że „Czarny niedźwiedź” będzie filmem meta, wiadomo już praktycznie od momentu, gdy dziewczyna wstanie z pomostu i usiądzie na krześle, przy stole, wyciągnie notes, rzuci spojrzenie na okno, przez okno, a potem napisze w notesie: „Rozdział 1”. Ten napis wypełni cały ekran. Rozdział pierwszy zakłada kolejne, trudno się uwolnić od zgadywania, ile ich będzie. Zagadka staje się jasna, gdy pierwszy rozdział mija gdzieś po trzech z siedmiu kwadransów – tyle trwa cała opowieść. Można w ciemno zakładać, że będzie ich jeszcze dwa.

Karty są znaczone. Dziewczyna przybywa do wielkiej posiadłości zbudowanej z drewna, położonej w gęstym lesie, nad pięknym jeziorem. Jest reżyserką, zaczynała jako aktorka, dziś gra już tylko w swoich filmach, właśnie pracuje nad nowym scenariuszem. Mówi, że ma blokadę twórczą. Chwilę później: nigdy nie mam blokady twórczej. Chwilę wcześniej mówi, że jej matka umarła w restauracji, chwilę później, że jej matka ma się jak najlepiej. Nie ma innych gości, tylko właściciele – była tancerka i były muzyk. Ona mówi, że kariera już za nią, on, że jeszcze nie wszystko stracone. Oczekują na dziecko, kobieta jest w trzecim trymestrze. I, co tu dużo gadać, nie jest w najlepszym humorze. Przy kolacji dolewa sobie kieliszek za kieliszkiem i dąży do konfrontacji. Swojemu facetowi zarzuca, że chciałby powrotu do patriarchatu, gościni, że niczego nie potrafi traktować poważnie. Kolejna zabawa w trójkącie. Młodzi, wygadani i bogaci – siedzą i gadają. Piją płyny, wymieniają idee i słuszne poglądy, do pewnego stopnia z każdym z nich można by się zgodzić. Realista, ironistka i idealistka; feminista i feministki. Thriller? Starcie racji? A skąd, komedia, z której przy odrobinie chęci można by zrobić satyrę na wolne zawody, napędzana przez dialogi i bluzgi, niektóre naprawdę brawurowe, wśród nich wybija się zdecydowanie ten: jej cipka pachnie jak gówno pająka.


„Czarny niedźwiedź”, reż. Lawrence Michael Levine„Czarny niedźwiedź”, reż. Lawrence Michael Levine. USA 2020, na HBO od kwietnia 2021Jak można przelicytować tę grę? Przychodzi mi do głowy kilka pomysłów, reżyser wybrał właśnie jeden z nich. Po tym, jak weszła druga plansza z drugim rozdziałem, odsłonił karty. Teraz tylko trzeba było czekać, aż wywróci stolik, póki co w drugim rozdziale w kadr wchodzi więcej ludzi, podnosi się kurtyna. Niespodzianka – jesteśmy w tym samym miejscu, ale tym razem na planie filmowym. Trójka z pierwszego rozdziału kręci tu film, towarzyszy im ekipa: dźwiękowcy, operatorzy, charakteryzatorki etc. Role są trochę inaczej rozpisane – tym razem reżyserem jest facet, kobiety grają aktorki, jedna z nich jest partnerką reżysera. Autor „Czarnego niedźwiedzia”, Lawrence Michael Levine, wskakuje w te nowe buty jak w swoje. Z ciasnej psychodramy płynnie przechodzi do psychodramy środowiskowej, ze zbliżenia – w plan ogólny. Wjeżdżają postaci drugoplanowe. W kilku ujęciach Levine potrafi zarysować relacje w tej grupie, to, co napędza jej członków – jednych ambicja, innych narkotykowa jazda, innych pożądanie, jeszcze innych zazdrość. Jasne, najciekawsza jest figura reżysera – po trupach do celu. Znamy to aż za dobrze, choć tutaj despota jest podszyty łagodnością. Nie zapomina o pochwałach, cygaro zamienił na seler naciowy, ale to ten sam facet, który dąży jedynie do własnego zaspokojenia. W imię sztuki, która patrząc na to, co kręci, nie wydaje się Himalajami X Muzy.

To nie jest nawet tak, że ten twist jest jakoś nieporadny, jest jak najbardziej poradny, po prostu skoro się powiedziało „a” i „b”, trzeba powiedzieć „c” – „a” i „b” stają się niejako zakładnikami ostatniego twista. Film przez to staje się czymś na kształt ćwiczenia z narracji. Reżyser dobrze je wykonał. Rozłożył matrioszkę, złożył matrioszkę. „Czarny niedźwiedź” to dobra zabawa, zabawa dla inteligentnych, inteligentna zabawa, co samo w sobie nie jest niczym złym, ale równocześnie kusi człowieka, żeby ten rodzaj zabawy trochę obśmiać. Obśmiać, otrzepać się z tego śmiechu i iść dalej. Odbicia i pętelki serwowane przez Levine’a to nie jest ani gabinet luster, ani labirynt. Inaczej niż u takiego Kaufmana, ani przez moment nie ma się wrażenia, że bohaterowie dramatycznie zakleszczyli się w sobie, że autoreferencja jest ich przekleństwem. Że nie mogą znaleźć wyjścia, bo może takiego wyjścia wcale nie ma. Tu jest po prostu ćwiczenie. Inteligentni ludzie bawią się w kino. Nie, nie ma w tym nic złego.