„Wideokracja”,
reż. Erik Gandini

Jakub Socha

„Wideokracja”, mocne, wywrotowe kino, uderza zarówno w demokrację, jak i w mężczyzn. Gandini pokazuje, że dzisiejsze Włochy są zarządzane przez męski fantazmat

Jeszcze 1 minuta czytania


Dwie osoby. Dawniej przyjaciele, dzisiaj niekoniecznie. Dwa obrazki. Fabrizio Corona, czarny garnitur i czarny krawat, słynny włoski paparazzi, bywalec salonów i dyskotek, jedzie przez mrok, zawzięcie i z gracją. W jednej ręce trzyma napełnioną szklaneczkę, w drugiej telefon. Miejskie safari. Pracujący dla Corony fotografowie-myśliwi ze swoimi wielkimi aparatami szykują się do skoku. Gdy tak czekają na strzelenie kolejnego zdjęcia, ustrzelenie kolejnej ofiary, ich szef, łamaną angielszczyzną, opowiada z wyraźnym niesmakiem o rodzimych gwiazdach show-businessu, samego siebie zaś określa jako nowoczesne wcielenie Robin Hooda; kogoś, kto zabiera bogatym i bierze dla siebie. Lele Mora, biała koszula, białe spodnie, król agentów telewizyjnych, który marzenia przemienia w rzeczywistość, leży leniwie, ale pewnie, na białym łóżku, w białej sypialni. Sypialnia jest częścią białej willi, położonej na wzgórzach Sardynii. Raj na ziemi. Na tarasie przyjaciele Mory, gwiazdy małego ekranu, wyłącznie młodzi, dobrze umięśnieni mężczyźni, zabijają czas: opalają opalone ciała, piją drinki, palą fajki. W tym samym czasie ich mecenas robi małe szoł przed kamerą: wyjmuje komórkę i odtwarza z niej swój ulubiony kawałek muzyczny – hymn Mussoliniego.

Czarne i białe? Ogień i woda? Starcie dobra i zła? Gdzie tam. Żadnych dychotomii, totalna symbioza. Zamiast dwóch, jedna strona upiornego medalu. Dwie gwiazdy włoskiego spektaklu napędzają jego mechanizm tak samo, tyle że każda na swój sposób. Erik Gandini, włoski reżyser od lat mieszkający w Szwecji (autor chociażby świetnego dokumentu „GITMO – nowe prawa wojny”), w „Wideokracji” opowiada o chlebie powszednim każdego Włocha – medialnym widowisku i jego głównych aktorach. Zapomnijcie o Macieju Kurzajewskim, Krzysztofie Ibiszu, Zygmuncie Chajzerze, zapomnijcie o teleturnieju „Jaka to melodia”, zapomnijcie o „Kocham Cię Polsko” czy nawet o „Warto rozmawiać”. Najgorsze koszmary i „największe osobowości” polskiej telewizji przy tym, co pokazuje Gandini, doprawdy wyglądają niewinnie. We Włoszech sfera medialna to już prawdziwy gargantuiczny cyrk, w którym nie ma żadnych granic; nie ma miejsca ani na intymność, ani na wstyd, liczy się tylko swoiście pojmowana zabawa.

„Wideokreacja”, reż. Eric GandiniOczywiście nad całością unosi się duch Wielkiego Imperatora, stojącego na straży ciemnej strony mocy – Silvio Berlusconiego. Widzimy go – zarówno przed przeszczepem włosów, jak i po – zawsze uśmiechniętego. Widzimy go w otoczeniu polityków i bokserów, na parkiecie i na mównicy. Berlusconi to nowoczesny polityk: ciągle na scenie. Relacje z ludźmi zawsze ustawia tak, że stają się jego widzami. Co ciekawe, niezależnie od tego, czy osoba premiera budzi u patrzących szczery podziw, czy trudny do opanowania strach, wszyscy widzowie starają się do niego uśmiechać. I tak Włochy stają się jedną, wielką, uśmiechniętą krainą serwilizmu.

Mediokracja jest tu wynalazkiem, który idealnie przystaje do czasów postpolityki. Gandini nie zastanawia się, co pojawiło się wcześniej: postpolityka czy mediokracja. On po prostu stawia kamerę przed głównymi aktorami spektaklu i czeka, aż ci się skompromitują i odsłonią coś dużo bardziej nieoczywistego. W filmie nieustannie obserwujemy hipnotyzujący korowód medialnych mężczyzn: wypachnionych, wypięknionych, rozkochanych w sobie, robiących wszystko, by pokazać światu, jacy są silni. Reżyser konfrontuje ich z postacią niejakiego Ricky’ego Canevali – robotnika, który też chciałby być gwiazdą, uzależnionego od swojej matki i równocześnie przeświadczonego, że to kobiety, wskakujące każdemu producentowi do łóżka, zabierają mu miejsce w telewizji.

„Wideokracja”, reż Erik Gandini.
Szwecja, Wielka Brytania 2009,
w kinach od 21 maja 2010
W dokumencie Gandiniego to nie byt określa świadomość mężczyzny. W gruncie rzeczy aspiranci i decydenci patrzą na kobiety tak samo: jak na przedmiot, którego trochę się boją; jak na smukłe ciało, które ma kopulować z balonami albo wić się w półnegliżu wokół mężczyzny. Różnica jest tylko taka, że ci, którzy są na szczycie, którzy mają władzę, mogą kobietami realnie pogardzać i praktycznie do wszystkiego je zmuszać, na przykład do grania poniżających ról w medialnym szoł. Ci zaś, którzy są na dole, mogą na razie tylko o tym marzyć. „Wideokracja” – mocne, wywrotowe kino – uderza zarówno w dzisiejszą demokrację, jak i w mężczyzn. Gandini mówi, że Włochy są zarządzane przez męski fantazmat. Marzenie, które nie stało się źródłem totalnej nerwicy, bo zostało zamienione w rzeczywstość ekranową. Fragmenty z włoskich programów telewizyjnych, które reżyser wmontował w swój film, przekonują dobitnie, że niejednym sublimacja wyraźnie myli sie z pornografią i przemocą.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.