OPERA NA EKRANIE (3):
Hoffmann Offenbacha i Carsena

Tomasz Cyz

Słuchając i oglądając „Opowieści Hoffmanna” pod batutą Jesusa Lopez-Cobosa i w reżyserii Roberta Carsena, jestem niewzruszony. Nawet na żywo. Owszem, to świetnie skrojone, ze znawstwem i  wyczuciem. Ale nic ponadto

Jeszcze 2 minuty czytania

Ten spektakl zaczyna i kończy podobna scena. Poeta Hoffmann (Neil Shicoff) leży samotny na czarnych deskach w pustej przestrzeni. Przed nim kartki papieru (w pierwszej scenie jeszcze butelki z winem). Nad nim Muza (Suzanne Mentzner) w srebrzystej sukni i włosach, z harfą w dłoni. Czarna rozpacz twórcy. Kryzys. Przełamanie?

J. Offenbach, „Opowieści Hoffmanna”.
Jesus Lopez-Cobos (dyr.), Robert Carsen (reż.).
2 DVD, TDK 2004
Nie lubię Offenbacha. To nie jest muzyka moich marzeń. Przez chwilę może była, gdy zadurzyłem się w płycie Marka Minkowskiego „Offenbach: Romantique” (Archiv Produktion, 2007). Płycie finezyjnej, fantazyjnej, energetycznej, na której francuski dyrygent zebrał instrumentalne fragmenty Offenbacha. Z „Orfeusza w piekle” jedynie uwertura, z opery „Rusałki Renu” – uwertura i balet-wielki walc. Największe zadziwienie przyniósł „Koncert wiolonczelowy”. Przecież mało kto wie, że Offenbach był uznanym wiolonczelistą (grywał z Franciszkiem Lisztem i Antonem Rubinsteinem, był także członkiem zespołu paryskiej Opéra-Comique). Nazywano go nawet „Lisztem wiolonczeli”.

Słuchając – i oglądając – „Les Contes d’Hoffmann” z Opery Paryskiej pod batutą Jesusa Lopez-Cobosa (i w reżyserii jednego z moich ulubieńców – Roberta Carsena), ciągle pozostaję niewzruszony. Trochę mnie to nudzi (zwłaszcza muzyka); nie czuję wibracji, nici porozumienia czy sympatii. Owszem, to świetnie skrojone, ze znawstwem i wyczuciem napisane, ale nic ponadto. Namiętne arie przeplatają się z fragmentami pustymi, chóralne zbiorowe śpiewy z instrumentalnymi dłużyznami.

Przypomnijmy, dla porządku. „Opowieści Hoffmanna” to ostatnie dzieło urodzonego w Kolonii Jacques'a Offenbacha (1819–1880) – autora ponad setki operetek i muzycznych komedii (m.in. „Piękna Helena”, „Orfeusz w piekle”, „Życie paryskie”). Pod koniec życia Offenbach postanowił napisać wielką romantyczną operę fantastyczną (autorem libretta był Jules Barbier, źródłem – sztuka Barbiera i Michela Carré pod tym samym tytułem, którą Offenbach mógł widzieć na początku lat pięćdziesiątych w paryskim Odéonie). Niestety, kompozytor nie ukończył opery i nie doczekał się prapremiery dzieła (zrewidowanego przez Barbiera i Ernesta Guirauda), która miała miejsce 10 lutego 1881 roku w Opéra-Comique.

Aktów jest trzy, obok prologu i epilogu.

J. Offenbach, „Opowieści Hoffmanna”.
Jesus Lopez-Cobos (dyr.), Robert Carsen (reż.).
2 DVD, Arthaus 2009
Poeta Hoffmann jest zakochany w śpiewaczce Stelli – ze wzajemnością, ale ma rywala w postaci radcy miejskiego Lindorfa. Na dodatek jest śledzony przez Muzę, która boi się, że poeta znów zdradzi swoje powołanie w pogoni za miłością. W winiarni Lutra dochodzi do spięcia między rywalami. Wreszcie Hoffmann, po żartobliwej historii o karle Kleinzacku, zaczyna opowiadać zebranym historię poprzednich miłości. W tym samym czasie Stella wchodzi na scenę jako Donna Anna w „Don Giovannim” Mozarta…
(W spektaklu Carsena winiarnia to współczesny bar, pełny ludzi czekających na zabawę. Ale ci ludzie są „w przebraniu”, jakby byli członkami zespołu wystawiającego „Don Giovanniego” i wpadli tu tylko na chwilę, w antrakcie. Przykuwa uwagę potężny Bryn Terfel w roli Lindorfa – potem także jako Coppélius, Dr Miracle i Dapertutto. Dyrygent świata. Diabeł stróż.)

Akt I, „Olimpia”. Akcja dzieje się w gabinecie fizyka Spalanzaniego, który stworzył lalkę o imieniu Olimpia. Hoffmann jest w niej oczywiście zakochany, tym bardziej, że patrzy na nią przez lornion, który sprzedał mu magik-optyk Coppélius (czyli diabeł Terfel). Ale kiedy okazuje się, że Spalanzani zapłacił za oczy Olimpii czekiem bez pokrycia, magik niszczy manekina. Wszyscy śmieją się z Hoffmanna.
(W spektaklu najciekawiej jest, kiedy Olimpia – atrakcyjna Désirée Rancatore – odbywa mechaniczny stosunek z leżącym pod nią Hoffmannem, nie przestając śpiewać rytmicznie i z wdziękiem.)

Akt II, „Antonia”, pokój z pianinem (u Carsena kanał orkiestry i czerwona efektowna kurtyna). Młoda śpiewaczka Antonia (wielka głosem i ciałem Ruth Ann Swenson) tęskni za ukochanym Hoffmannem i śpiewa wzruszającą miłosną pieśń. Niestety, ojciec – skrzypek Crespel – zakazał jej kontaktów z poetą, tak samo jak śpiewu, który może ją zabić (tak jak uśmiercił jej matkę). Pojawia się Hoffmann, śpiewa wzruszającą pieśń o miłości. Kochankowie łączą się ponownie. Do akcji wkracza Dr Miracle (znów Terfel, tym razem jako dyrygent-reżyser-impresario) i przywołuje głos zmarłej matki. Antonia idzie za nim na śmierć.
(To najlepsza część przedstawienia; konsekwentna, przemyślana, o doskonałej narracji i temperaturze emocjonalnej. Świetne jest to podwojenie orkiestrowego kanału: wypełnionego muzykami i dźwiękami orkiestry, pustego i wypełnianego namiętnością bohaterów. Wreszcie otwiera się kurtyna. Matka Antonii jak Donna Anna z prologu stoi pod posągiem Komandora. W finale Miracle-Terfel dyryguje drugą orkiestrą, kiedy Antonia umiera na scenie na oczach Hoffmanna.)

Akt III, „Giulietta”, wenecki burdel (w paryskim przedstawieniu widownia z przesuwającymi się płynnie czerwonymi fotelami). Kolejna rozgrywka z miłosnymi marzeniami Hoffmanna. Wenecka kurtyzana Giulietta (Béatrice Uria-Monzon) jest we władzy Dapertutta, wszyscy jej kochankowie są jego ofiarami. Podobnie Hoffmann, który zabija jednego z nich i traci lustrzane odbicie. A Giulietta odpływa gondolą w towarzystwie nowego wielbiciela Pitichinaccia…

Wreszcie epilog, znów winiarnia Lutra, znów bar. Zebrani (wszyscy już we współczesnych kostiumach) patrzą w milczeniu na zrozpaczonego, pijanego Hoffmanna. Lindorf triumfuje. Pojawia się Muza i prowadzi poetę w stronę światła, w kulisy, w zaświaty…

W majowe niedzielne popołudnie 23 maja oglądałem ten spektakl w Opéra Bastille (niedzielne przedstawienia zaczynają się tam o 14.30 – to bardzo dobre rozwiązanie, bo wieczór wciąż otwarty). Śpiewali (w większości bardzo dobrze): Giuseppe Filianoti (Hoffmann), Laura Aikin (Olimpia), Inva Mula (Antonia), Béatrice Uria-Monzon (Giulietta), Ekaterina Gubanova (Muza/Niklas), Franck Ferrari (Lindorf, Coppélius, etc. etc.), dyrygował Jesus Lopez-Cobos. I wciąż nic.

„Im opera głupsza, tym jest mądrzejsza” – pisała Małgorzata Dziewulska w książce „Artyści i pielgrzymi”. W tym przypadku to zdanie jest odwrotnie prawdziwe. Offenbach chciał stworzyć dzieło głębokie i mądre, a zostaje z niego dziś kilka szlagierów i wzruszających motywów, kilka pięknych obrazów. Nic, nic więcej. Nawet w reżyserii Carsena. Nawet w niedzielne popołudnie w Operze Paryskiej.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.