OPERA NA EKRANIE:
Orfeusz i Eurydyka,
i Pina Bausch

Tomasz Cyz

Kiedy Orfeusz-śpiewak opowiada o pięknie tego świata, Orfeusz-tancerz chodzi po scenie w sposób bardzo naturalny. Wszystko jak znak rozpoznawczy teatru tańca Piny Bausch, która chciała przywrócić taniec rzeczywistości

Jeszcze 2 minuty czytania

M.M.

Pierwszy obraz. Tytuł: „Żal”. Kilkanaście osób w ciemnych strojach (mężczyźni w garniturach, kobiety w długich luźnych sukniach, z koronkową górą) tańczy z lewej strony. Wyglądają jak liście na wietrze, albo drzewa. Z tyłu, w rogu, na wielkim drewnianym krześle, kobieta w ślubnej sukni (biały materiał spływa delikatnie na podłogę, okrywa też krzesło), z chustą na głowie, z czerwonymi różami na kolanach. Siedzi, bezgłośna i nieruchoma. Po prawej stronie, z tyłu, gałęzie, dużo gałęzi, suchych, jak na ognisko. W kilku miejscach (z tyłu, z prawej strony) lustra – albo nie lustra, tylko płaszczyzny odkształcające odbijane sylwetki.

Słychać śpiew niewidocznego chóru, słychać głos Orfeusza. Maria Riccarda-Wesseling (mezzosopran) ubrana jest na czarno, w luźną suknię. Obok Orfeusz-tancerz (Yann Bridard), w krótkich białych spodenkach-majtkach, prawie nagi. Chodzi, spaceruje, biegnie, tańczy. Cały w bólu (jakby łącząc się z krzykiem śpiewaczki: „Euridike! Euridike!”, po niemiecku brzmiącym jeszcze mocniej, ostrzej, oschle).

Ch.W. Gluck, „Orfeusz i Eurydyka”.
Thomas Hengelbrock (dyr.), Pina Bausch (chor. i reż.),
1 DVD, Bel Air Classiques 2009
Pina Bausch zrealizowała operę-balet „Orfeusz i Eurydyka” według opery Glucka (w niemieckiej wersji językowej) najpierw w Wuppertalu w 1975 roku. W 1993 roku spektakl był prezentowany w Operze Paryskiej (dwa lata po pokazaniu tam innej opery-baletu według Glucka – „Ifigenii w Taurydzie”). W 2005 roku choreografka zrealizowała „Orfeusza i Eurydykę” z paryskim zespołem w Opéra Garnier, rejestracja powstała w lutym 2008 roku (w oryginalnej scenografii i kostiumach Rolfa Borzika). Tyle historii.

Obrazy są cztery. Obok otwierającego „Żalu” jeszcze: „Przemoc”, „Pokój”, „Śmierć”. Każdy w odmiennej scenografii, w podobnym stanie skupienia, o wielkiej sile. Pina Bausch podąża tropem muzyki, a niekiedy go wyprzedza. Ruchu jest niewiele. Pozostaje skoncentrowany na wyrazie, emocji, zgodny z pulsem, nastrojem. Często tancerze powtarzają gesty i ruchy, często są w grupie, wspólnie. Osobnym, indywidualnym torem podążają główne postaci opery: Orfeusz, Amor (Sunhae Im – sopran, Miteki Kudo – tancerka), Eurydyka (Julia Kleiter – sopran, Marie-Agnès Gillot – tancerka).

„Przemoc” dzieje się w Hadesie. Z prawej strony rząd ogromnych drewnianych krzeseł, scenę na wysokość dwóch metrów otula lekkie białe płótno. Tancerze ubrani są w ciężkie skórzane fartuchy, jak kowale; tancerki w jasnych zwiewnych sukniach, połączone białymi nićmi. Kowale własnego losu? Nić Ariadny? A może nić życia? Prządki? Dużo tu nerwowych ruchów, nieokiełznanego biegania, dzikich rytmów ciała. Kiedy Orfeusz-śpiewak (śpiewaczka!) zaczyna proszalną pieśń o wpuszczenie w zaświaty, Orfeusz-tancerz tańczy wśród „cieni i larw”. Obraz kończy słynny „Taniec furii”, spazmatyczny, intensywny.

„Pokój” to Elizjum. Scena pogrążona jest w mroku, z tyłu lustrzane tafle (jest ich więcej niż w pierwszej scenie), z lewej strony pas czarnej ziemi z wbitymi czerwonymi różami. Kiedy Orfeusz śpiewa o pięknie świata, Orfeusz-tancerz chodzi po scenie bardzo naturalnie (kroki, skulenie, przyklęknięcie, zatrzymanie). Wszystko jak znak rozpoznawczy teatru tańca Piny Bausch, która chciała przywrócić taniec rzeczywistości. Piękny – i prosty – jest koniec obrazu. Orfeusz stoi wśród tańczących, wśród mieszkańców zaświatów. Nagle tancerze znikają, rozpierzchają się, zostaje jedna kobieta. Orfeusz podchodzi do niej, do Eurydyki, bierze ją za rękę. Znikają w kulisach, koniec muzyki. Brawa.

Wreszcie „Śmierć”. Scena jest pusta, prawie pusta, wykończona dużymi płachtami oświetlonego jasnego materiału. W prawym tylnym rogu para tancerzy: Orfeusz wciąż półnagi, Eurydyka w czerwonej sukni. Z tyłu śpiewaczki: ubrane na czarno, tyłem do siebie. W czasie dialogu śpiewający Orfeusz idzie przed siebie, nie odwraca się, Eurydyka podąża za nim. Tancerze są najczęściej oddaleni, jakby nie mogli się zbliżyć. Albo tylko Eurydyka próbuje nawiązać kontakt, a Orfeusz pozostaje nieczuły, w bólu, w niemożliwym napięciu ciała.

Eurydyki przytulają się do ściany, ruszają intensywnie przed siebie (Orfeusze stoją po przeciwległej stronie, zastygnięci, zawieszeni). Podczas niezapomnianej arii Eurydyki „Che fiero momento” (niem. „Welch grausame Wandlung”) śpiewająca stoi blisko Orfeusza-śpiewaka, nawet tuż za nim; tańcząca w dramatycznym układzie walczy o miłość jak o przetrwanie (Orfeusz-tancerz bezradnie siada na podłodze, ze spuszczoną głową). Wreszcie Orfeusz nie wytrzymuje, podchodzi do Eurydyki i patrzy. Odwraca się. Tancerz podchodzi do tancerki, obejmuje jej omdlewające ciało. Cała czwórka stoi blisko siebie, tulą się w parach. Eurydyki opadają na podłogę. Martwe. Ciało tancerki leży na ciele śpiewaczki, razem tworzą znak krzyża.

Orfeusz-tancerz wycofuje się w tył, kuli się gdzieś w kącie z lewej strony. Orfeusz-śpiewak klęczy przy ciałach i przejmująco śpiewa niezapomniane „Che farò senza Euridice” (niem. „Ach, ich habe sie verloren”). Pod koniec arii dyrygent Thomas Hengelbrock wyraźnie zwalnia tempo, podwyższa dynamikę, akcentuje wszystko, co kojarzy się z bólem utraty. Orfeusz-śpiewak tuli ciało Eurydyki-tancerki. I kładzie się na obu kobietach.

Jeszcze nie koniec. Kilka fragmentów wariacyjnie wybranych z opery (instrumentalny wstęp z Hadesu, otwierający chór). Tancerze w kostiumach kowali przenoszą ciało Orfeusza-tancerza bliżej pozostałych, układają na skrawku niewielkiego czerwonego (krwawego) materiału. Tłum w czarnych żałobnych ubraniach snuje się pod ścianą ze spuszczonymi głowami. Jak na pogrzebie.

Koniec. Nie ma finałowego połączenia dokonanego przez Amora. Zostają martwe ludzkie szczątki. O finale „Ifigenii w Taurydzie” Pina Bausch mówiła tak: „Pewnie mogliby pójść do domu, on mógłby zostać królem, ale zakończenie jest otwarte”. Tu też mógłby pojawić się Amor i połączyć ukochanych. Nic takiego się nie zdarza. „Oczywiście – mówiła o «Orfeuszu i Eurydyce» – jest to pewna historia, ale nie ona jest ważna. Ważne jest, co przydarzyło się bohaterom, jakie towarzyszyły im uczucia”. I jakie uczucia towarzyszą nam.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.