Zaczęło się spokojnie. Kołujące nieco złowróżbnie smyczki (altówki!), ponure akordy dętych, tęskna melodia oboju. Tak ukraiński kompozytor Borys Latoszyński (1895-1968) rozpoczyna balladę symfoniczną „Grażyna” (1955), napisaną w 100-lecie śmierci Adama Mickiewicza, w której muzyka ilustruje najważniejsze momenty poematu. Najazd Krzyżaków na litewski zamek Litawora i Grażyny, obrona Litwinów pod wodzą przebranej za męża Grażyny, kontratak rycerza w czarnej zbroi (którym jest Litawor), zwycięstwo okupione śmiercią Grażyny, wreszcie połączenie ukochanych w płomieniach pogrzebowego stosu.
Latoszyński nawet nie próbował ukryć fascynacji muzyką programową; młodzi muzycy z państw byłego bloku wschodniego (Armenia, Azerbejdżan, Białoruś, Gruzja, Mołdawia, Ukraina i Polska) – złączeni po raz trzeci przez Instytut Adama Mickiewicza w jedno orkiestrowe ciało – poddawali się tym gęstym, chwilami nieco banalnym i przewidywalnym nutom, wiedząc, że nie ma lepszej rozgrzewki. A trzęsienie ziemi miało dopiero nadejść.
Trzecie tournée
I, CULTURE Orchestra
Kirill Karabits (dyr.), Khatia Buniatishvili (fortepian), Truls Mørk (wiolonczela), koncerty: Gdańsk (26.08), Reykjavik (29.08), Göteborg (31.08), Kopenhaga (2.09), Tallinn (3.09), Kijów (4.09).
więcej: http://www.orchestra.iam.pl
Pierwszy wstrząs przyniósł Witold Lutosławski. IAM robi wiele, by muzyka Lutosławskiego w roku jubileuszu (100. rocznica urodzin) nie była tylko nic nie znaczącą akademią bez rezonansu. Płyty (m.in. świetna seria Chandosu z BBC Symphony Orchestra pod batutą Edwarda Gardnera, kongenialne nagrania wszystkich czterech symfonii w wykonaniu LA Philharmonic i Esa-Pekki Salonena), koncerty (Zimerman w Londynie, duży blok podczas tegorocznych Promsów w lipcu, wrześniowy Musikfest w Berlinie).
W programie trzeciej trasy ICO znalazł się „Koncert wiolonczelowy” (1970), pisany przez kompozytora z myślą o Mścisławie Roztropowiczu. „Bohaterem utworu jest wiolonczela – pisał zmarły przed rokiem wybitny krytyk i eseista Andrzej Chłopecki – wiolonczela wirtuozowska i liryczna, indyferentna i błyskotliwa, rapsodyczna i impresyjna, agresywna i potulna, melodyczna i perkusyjna, pizzicatowa i glissandowa, energiczna i omdlewająca, groteskowa i namiętna w molto espressivo, wściekła i eteryczna, gęsta od brzmienia i mgławicowo we flażoletach zwiewna, wdzięcząca się w grazioso i prześmiewcza poco buffo, powabna con eleganza i stanowcza w marciale”. Nie wiem, czy norweski wiolonczelista Truls Mørk zna te słowa, ale był bliski wypełnieniu tego rozpisanego przez Chłopeckiego na słowa muzycznego kosmosu Lutosławskiego. Zabrakło może namiętności i prześmiewczości, dwóch stanów, bez których trudno pojąć, że Lutosławski był człowiekiem z krwi i kości, a nie pomnikiem.
fot. Konrad Ćwik / Instytut Adama Mickiewicza
Mørk dodał do tego zimną logikę, nasączoną skłonnością do intonacyjnej perfekcji i bezwzględnym zaufaniem do nutowego zapisu. Orkiestrę zaś rozsadzały emocje (nie dziwię się: gdybym miał 20 lat i umiał tak grać jak oni, też zapominałbym o bożym świecie), czemu wtórował – i nie bez racji – ukraiński dyrygent Kirill Karabits (nagrody brytyjskiego The Royal Philharmonic Society w kategorii „Dyrygent” nie dostaje się ot tak). Stanowczość w graniu muzyki to jedno, emocja to drugie. O dziwo, utwór nie stracił w takim wykonaniu na wartości: zderzenia nie zawsze skutkują otwartym złamaniem.
Najciekawsze miało dopiero nadejść – i wydawało się, że zespół może tego nie wytrzymać. A jednak… „Koncert na orkiestrę” (1944) Béli Bartóka to dyktando-domino, w którym jeden drobny błąd prowadzi do wykolejenia. Jak to się stało, że młodzi muzycy na tej najeżonej trudnościami (rytmicznymi, melodycznymi, fakturalnymi, nie mówiąc o nastroju czy dramaturgii) partyturze nie połamali palców i smyczków, nie dostali zadyszki i nie przestraszyli się tego, że co i rusz niejeden z nich gra jakby solo (na dodatek jak nie sam, to w grupie), wiedzą oni sami – albo ich tutorzy, pod okiem i uchem których przez dobrych kilka dni przeszli sekcyjną musztrę. ICO to bowiem nie tylko fajerwerk, to żmudna praca służąca doskonaleniu warsztatu, tak indywidualnego, jak zbiorowego. Bez tego nie da się zagrać czegoś takiego jak „Koncert na orkiestrę” Bartóka. I bez takiego dyrygenta jak Karabits.
fot. Konrad Ćwik / Instytut Adama Mickiewicza
Reszta jest muzyką. I radosnym milczeniem publiczności, które przerywa dopiero hałas braw. Na bis zabrzmiał mazur z „Halki” Moniuszki. Ale nie było zwiewnie. Tylko namiętnie i z przytupem. Czyli tak, jak ma być.