Już to kiedyś pisałem, że nie lubiłem Chopina. A teraz nie umiem bez niego żyć. Bałem się? Wstydziłem? Janusz Olejniczak nie wstydzi się swoich chopinowskich uczuć-odczuć. Pisząc o płycie z mazurkami i Sonatą b-moll, chwaliłem śpiewność i dramaturgię. O kolejnej płycie pianisty z serii Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina „The Real Chopin” (Polonezy, Mazurki, Nokturny) nie chciałem pisać, bo byłem wobec niej – i jestem cały czas – nieufny, nieprzekonany. A nie lubię pisać, gdy mam wątpliwości. Teraz nie mam. Żadnych.
F. Chopin, „Waltzes [B] & Other Works”.
Janusz Olejniczak (fort.), 1 CD, BeArTon 2009To świetny krążek. Dwanaście walców – numerowanych według Wydania Narodowego tworzonego przez prof. Jana Ekiera – wiruje przed oczami niczym najprawdziwsi tancerze (a czemu nie tancerki?). W piruetach (Des-dur, op. 64 nr 1), w pląsach, w goryczy (b-moll, WN 19), w zachwycie.
Przypomniało mi się, co o chopinowskich walcach pisał Jarosław Iwaszkiewicz: „W czarującym tym walcu [As-dur, op. 34 nr 1 – przyp. tc] nie ma ani jednej chmurki – samo słońce, sam blask owego pogodnego letniego miesiąca. Rozciąga się nad nim nieporównanie pogodne, niebieskie sierpniowe niebo [walc powstał w Dieczynie na zamku u Thun-Hohensteinów, gdzie Chopin spędzał ostatnie dni przed wyjazdem do Paryża – tc]. Ani jednego przeczucia jesieni! Cóż za kontrast z następnym zaraz Walcem a-moll [op. 34 nr 2], złączonym z owym dieczyńskim w jednym opusie. Smutek i mglista beznadziejność tchną już w nim inną, paryską atmosferą”.
Walc a-moll z op. 34 Olejniczak gra właśnie tak, przebijając się przez mgłę smutku i odnajdując w niej spokój. Na chwilę tylko, na chwilę… „To utwór typu mélancolique” – czytam w booklecie. Ta melancholia zimą smakuje jeszcze mocniej, intensywniej; jakby nie była związana ze słońcem Południa, tylko z mrokiem Północy.
Przed tym walcem słuchamy innego – również w tonacji a-moll (WN 63) – powstałego w latach 1847–49, a więc pod koniec życia pianisty (m.in. obok Sonaty g-moll na fortepian i wiolonczelę). Tu już nie ma bólu, tylko spokój, wyciszenie, nawet radość, ale ta z drugiej strony, spod podszewki świata.
Po tym z op. 34 dwa kolejne walce z op. 64 – Des-dur i cis-moll. Pierwszy, zwany „minutowym” (Olejniczak się nie spieszy, gra go nieco ponad półtorej minuty) – z 1840 roku, dedykowany Delfinie Potockiej – to jedno z najefektowniejszych dzieł Chopina. Rozkoszna miniatura, która choć nie zaspokaja pragnienia, przynosi niekłamane szczęście.
Wreszcie cis-moll (op. 64 nr 2). Melancholia skończona. Nostalgia. Olejniczak zaczyna niezdecydowanie, jakby się bał, jakby szukał idealnego kształtu rubato. Dalej płynie już z nurtem Lety, nigdy pod prąd. Nic to nie da.
Jeszcze raz Iwaszkiewicz: „Po każdej jego części, po przenikliwej w swym beznadziejnym smutku pierwszej i trzeciej, po pogodniejszej, szerszej melodii (Des-dur) części środkowej – przychodzi szybki, opadający refren, który powiada: «smutno, prawda? A mnie wszystko jedno, a mnie wszystko jedno, niech się dzieje co chce…» – i to machnięcie ręki zamiera gdzieś w górze; i znowu refren, coraz szybszy, coraz bardziej mechaniczny w swoim pianissimo bez wyrazu: «wszystko jedno…». A wiadomo, że nie wszystko jedno, i prawdą jest przejmujący smutek walca, nie taneczne ritornello refrenu”.
Szkoda, że Iwaszkiewicz nie słucha tego, jak z tym walcem słodko-gorzko tańczy Janusz Olejniczak. Szkoda, że nikt tak dziś nie pisuje o Chopinie.