Z „Rusałką” Czesi mają ten sam problem, co my z operami Moniuszki. Niby wszystko o tym wiemy, bo przecież to narodowe, wielkie, nasze, pod skórą i we krwi. Tylko właściwie co to znaczy? I jak to rozgryźć na nowo? Najnowszy spektakl z Národní Divadlo w Pradze pozostaje w pół drogi między współczesnym odczytaniem dzieła a tradycją jego wystawiania.
Antonin Dvořák „Rusałka”.
Jakub Hrůša (dyr.), Jiří Heřman (reż.).
Národní Divadlo w Pradze, premiera 13 maja 2009Mamy tu bowiem i nowoczesne obrazy (ni to basen, ni plaża, ciekawa gra świateł, niebanalna scenografia zbudowana z ruchomych przezroczystych ścian), i konwencjonalne zagrania (choćby pusty, mający być tylko zgrabnym przerywnikiem balet w II akcie, nic nie wnoszący do interpretacji); i próbę odczytania historii po swojemu (pierwsza niema sekwencja podczas uwertury – dostojny spacer po scenie Wodnika i Ježibaby – sugerujący, że to oni są sprawcami całego zamieszania, jakąś dziwną, tajemną sprawczą siłą), i organiczną wręcz niemożność przepisania jej na nowo.
Oczywiście, kłopotów jest wiele, poczynając od (mimo wszystko) baśniowej aury, którą od Andersena („Mała syrena”), poprzez opowiadanie „Undine” Friedricha de la Motte Fouqué oraz tragedię „Zatopiony dzwon” Hauptmanna, wreszcie przez nastrojowe ballady czeskiego poety Karela Jaromira Erbena, wywiódł przed ponad stu laty librecista Jaroslav Kvapil.
Nie czas zresztą i miejsce wyjaśniać wszystkie elementy tego świata. W skrócie tylko przypomnę, że rzecz tyczy nieszczęśliwej miłości Rusałki (wodnego stworzenia), która zakochawszy się w nieznajomym Księciu (człowieku) postanawia zrobić wszystko. by być z nim, blisko. To nie może się udać, zwłaszcza że pojawia się inna (Obca Księżna) i postanawia zniszczyć to, co najpiękniejsze.
Wodnik (Stefan Kocan) / fot. Sara LazzeroniW Pradze historia zyskuje dodatkowe ramy. O spacerze Wodnika (świetny Štefan Kocán) i Ježibaby (ciekawa, choć zbyt przerysowana i rozchwiana emocjonalnie Dagmar Pecková – ona też wcieliła się w postać Obcej Księżnej, ale ten zabieg nie dodał inscenizacji jakiegoś głębszego znaczenia) już pisałem. Rusałce (interesująca Maria Haan – w tej partii w Pradze pojawi się też Polka Wioletta Chodowicz) niemal przez cały czas trwania I aktu towarzyszy tańczący mężczyzna – uosabiający zapewne jej marzenia o miłości. (Skąd ta potrzeba dopowiedzenia wszystkiego?) Ale kiedy na scenę wchodzi Książę (słaby, niestety, Aleš Briscein – wykonujący przed kilku laty w Warszawie „Zapiski tego, który zniknął” Leoša Janáčka) – z łukiem w ręku, w towarzystwie ubranych w brązowe skóry myśliwych – pomyślałem, że wolałbym tego wszystkiego nie widzieć, tylko słuchać i śnić.
Maria Haan (Rusałka) / fot. Sara LazzeroniPrzypomniały mi się natychmiast dwie inscenizacje „Rusałki”: Davida Pountney’a z English National Opera (z 1986 roku) oraz Roberta Carsena z Opery Paryskiej (2002). W pierwszym przypadku (a śpiewano wówczas Dvořáka po angielsku!) wszystko jest snem Rusałki – dziewczyny z pensjonatu dla młodych panien, wchodzącej w dorosłość, przeżywającej inicjację (w otwierającej scenie Rusałka w środku nocy siedzi na huśtawce i nagle wyciąga w górę dłoń – jakby topiła się w swoich lękach i marzeniach – jakie to proste!). W drugim jesteśmy w hotelu, w pałacu, a może w głowie Rusałki – bajecznie śpiewanej i granej przez Renée Fleming – tu również ważny jest sen, rodzaj onirycznego zawieszenia, w którym dzieją się rzeczy dziwne, baśniowe.
W Pradze przede wszystkim nie zbudowano świata. Wszystko jest metaforą (po co te tańce, pląsy, mizianie się tancerzy w strugach wody?), wszystko chce być poezją. Tylko kiedy podczas wspaniałej arii Rusałki do księżyca z sufitu spływają wielkie białe plastikowe lilie, metafora staje się kiczem, poezja – grafomanią. Oczywiście, niełatwo opowiadać dziś piękną baśń o miłości, nie popadając w banał. Coś o tym wiem.