Koniec sezonu
Polskiej Orkiestry Radiowej

Tomasz Cyz

Repertuar niedzielnego koncertu w S1 był szczególny (Karol Rathaus, Szymon Laks), wykonanie – jeszcze bardziej. Nie będę tak szczegółowy, by opisywać, co działo się punkt po punkcie, nuta po nucie. Wystarczy – część po części

Jeszcze 1 minuta czytania

Karol Rathaus „Prélude”, „Zakochany lew”; Szymon Laks „Bezdomna jaskółka”. Łukasz Borowicz (dyr.), soliści, Polska Orkiestra Radiowa, Chór Polskiego Radia. Studio Koncertowe Polskiego Radia w Warszawie, 13 czerwca 2010.

Ci, którzy zamiast oglądania piłkarskich mistrzostw świata (albo słuchania RMF Classic), wybrali się w niedzielny wieczór do radiowej S1, na pewno nie żałują (mogli jeszcze słuchać Radiowej Dwójki, która transmitowała koncert). Było przyjemnie, lekko, radośnie, choć był to ostatni – w tym sezonie – koncert Polskiej Orkiestry Radiowej.

Repertuar był szczególny, wykonanie – jeszcze bardziej. Nie będę tak szczegółowy, by opisywać, co działo się punkt po punkcie, nuta po nucie. Wystarczy – część po części.

W pierwszej brzmiała muzyka Karola Rathausa (1895-1954) – bardzo filmowa (zwłaszcza „Prélude” z 1953 roku), przestrzenna, o szerokim geście, neoklasycznych podstawach. Suita baletowa „Zakochany lew”, pisana dla Baletów Rosyjskich (co słychać!), zachwyciła zwłaszcza drugą częścią: „Tańcem lwa” – ognistym, pulsującym, ciężkim, ale skocznym. Nie brakowało też brzmień lirycznych (jak „Taniec dziewczyny-kwiatka”), które w wykonaniu Polskiej Orkiestry Radiowej cieszyły uszy.

Ale słodycz miała przyjść po przerwie. W operze Szymona Laksa (1901-1983) „L’hirondelle inattendue” („Bezdomna jaskółka” 1965) przewija się – jak lejtmotyw – francuska chanson z 1912 roku „L’hirondelle du faubourg”. Nim usłyszeliśmy czarownie lekką muzykę Laksa, Ute Gfrerer wykonała właśnie tę piosenkę. Mimo smutnej treści (chanson opowiada o młodej dziewczynie, którą przywożą do szpitala z kłutymi ranami w okolicy serca), czuliśmy paryski Montmartre cieszący się życiem.

A sama opera? Cóż, szkoda, że tak wymyślnej fabuły nie zobaczyliśmy na scenie (Dziennikarz i Pilot trafiają na dziwną planetę, do Raju Słynnych Zwierząt, gdzie obserwują pojawienie się kobiety – w łachmanach, całej we łzach – która okazuje się piosenką „Jaskółka w przedmieściach”). Pozostawała wyobraźnia, której pomagali soliści (zwłaszcza wspomniana Gfrerer – nie rozstająca się z melodią „Jaskółki z przedmieścia”, Eduarda Melo jako Gołąbka z Arki Noego, Eugénie Danglade jako Żółw Ajschylosa, albo świetnie brzmiące Gęsi Kapitolińskie: Anna Karasińska, Katarzyna Trylnik i Agnieszka Makówka), Chór i Orkiestra Polskiego Radia. Wszystko lekkie, niełatwe, ale przyjemne.

Co dalej? Już we wrześniu „Monbar” – opera Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego (1807-1867), rówieśnika Chopina, ucznia Józefa Elsnera. Całkowicie zapomniana, znana jedynie z uwertury. Już niedługo…


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.