Schumann
według Anderszewskiego

Tomasz Cyz

Nowy projekt płytowy Piotra Anderszewskiego poświęcony jest muzyce Roberta Schumanna – muzycznego introwertyka i wrażliwca, który swój talent przypłacił szaleństwem

Jeszcze 1 minuta czytania

Piotr Anderszewski zawsze chodzi swoimi drogami. W zakończonym właśnie Roku Chopinowskim – kiedy, wydawałoby się, wszyscy pianiści powinni skupić się na muzyce Fryderyka – on w tej sprawie milczał. A zabrał głos w zupełnie innej, nie pozbawionej zresztą rocznicowego charakteru. Przecież w 1810 roku urodził się także Robert Schumann!

Piotr Anderszewski „Schumann”. 1 CD, Virgin Classics 2010.Nowy projekt płytowy Anderszewskiego (pianisty polskiego, ale z węgierskimi korzeniami, mieszkającego na stałe w Paryżu) poświęcony jest właśnie muzyce Schumanna – muzycznego introwertyka i wrażliwca, który swój talent przepłacił szaleństwem i po nieudanym samobójczym skoku do Renu (26 lutego 1854), spędził ostatnie dwa lata swojego życia w azylu w Endenich.

Anderszewski zaczyna od „Humoresek” op. 20 (z 1839 roku) – sześciu bogatych w stany emocjonalne i rozwiązania techniczne studiów, które Anderszewski gra z wyczuciem godnym najdojrzalszego mistrza, odnajdującego w tej partyturze cały muzyczny kosmos. Jest w tym lekkość (1.), gonitwa myśli (2.), zaduma (4.), ironia (5.); dzikość, radość, mrok. A najsilniej może – zwłaszcza w 3. studium (Einfach und zart. Intermezzo. Adagio) – melancholia, która jednak nie stała się lekarstwem na rozpacz. A pomyśleć, że pisząc „Humoreski”, Schumann walczył o miłość Klary Wieck – nie z Klarą (zaręczyli się potajemnie w sierpniu 1837 roku), tylko z jej ojcem, który był jego nauczycielem. Ślub odbył się we wrześniu 1840 roku.

Dalej słyszymy „Studien für den Pedalflügel” op. 56 (1845) – ślad głębokiego zainteresowania Schumanna kontrapunktem. Takie jakby nic, z którego Anderszewski wyczarowuje świat jak z Bacha. To, że polifonia jest jego podziemnym królestwem, wiemy nie od dziś. Zwłaszcza ta polifonia najgęstsza, zasłonięta, ukryta, której na pierwszy rzut oka nie widać. Sześć studiów – zróżnicowanych, jakby chciały opowiedzieć o innym polifonicznym problemie – pokazuje, jak wielkim (i pokornym) pianistą jest Anderszewski. Żeby przyglądnąć się tym nutom, wystarczy chcieć. Żeby się w nich przeglądnąć, trzeba umieć. I mieć odwagę położyć je na tej samej szali, co nuty Bacha.

Wreszcie „Gesänge der Frühe” op. 133 (1853) – rodzaj Schumannowskiego testamentu, powstałego krótko przed popadnięciem w obłęd. Może dlatego te „Pieśni poranne” pod palcami Anderszewskiego brzmią bardziej jak z nocy, jak ze snu. To nie koszmar, ale i nie kołysanka. Łabędzi śpiew trwający kwadrans, który wcale nie chce się skończyć. Przypomniał mi się film, nakręcony niedawno przez Brunona Monsaingeona (na zamówienie Narodowego Instytutu Audiowizualnego i TVP Kultura), rejestrujący pianistę grającego w samotności, bez widzów-świadków, „Studien für den Pedalflügel” oraz „Gesänge der Frühe” właśnie. W zasadzie widać tylko palce, klawiaturę, czasem wnętrze fortepianu. Anderszewski przy fortepianie, odsłaniający ciało muzyki Schumanna, Monsaingeon za kamerą odsłaniający ich dusze. Piorunująca dawka. A co my z tym potrafimy zrobić?

Wspaniała płyta na ciemne, zimowe, samotne domowe wieczory. Ciekaw jestem, jak zabrzmi na wiosnę. I czekam na płytę Anderszewskiego z utworami Klary Schumann. To by było coś!

Ten artykuł jest dostępny w wersji angielskiej na Biweekly.pl.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.