Kiedy na bis Piotr Beczała zaśpiewał „Nessun dorma” – najsłynniejszą arię Kalafa z opery „Turandot” Pucciniego, jedną z największych tenorowych arii świata w ogóle – wiedziałem, że na tym się nie skończy. Publiczność (którą polski tenor ucisza jednym gestem) chciała więcej. Była jeszcze wzruszająca pieśń Karłowicza „Pamiętam ciche, jasne, złote dnie” (tylko z fortepianem, przy wdzięcznym akompaniamencie Anny Marchwińskiej), wreszcie „La donna è mobile” z „Rigoletta” Verdiego, zaśpiewana ze swadą, już na luzie, który prowokował do maleńkich odchyleń...
Koncert jubileuszowy Piotra Beczały (z okazji 20-lecia pracy artystycznej). Patrick Fournillier (dyr.), Rafał Siwek (bas), Chór i Orkiestra Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w Warszawie, Sala Moniuszki Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, 24 listopada 2012
Beczała ostatni raz wystąpił w Polsce, także na scenie Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, pięć lat temu (premiera „Łucji z Lammermoor” Donizettiego w reż. Michała Znanieckiego). Zwykle można go usłyszeć na największych operowych scenach świata: w Nowym Jorku, Amsterdamie, Sankt Petersburgu, Londynie, Mediolanie, Barcelonie, Salzburgu, Zurychu... Jubileuszowy koncert na 20-lecie pracy artystycznej (którą artysta liczy od debiutu w austriackim Linzu) stał się bezwzględnie jednym z najważniejszych wydarzeń warszawskiego – i polskiego – sezonu operowego. To nic, że nie usłyszeliśmy arii Jontka „Szumią jodły na gór szczycie” z „Halki” Moniuszki (można się pocieszyć świetną płytą „Slavic Opera Arias” z Łukaszem Borowiczem). Aria Stefana „Cisza dokoła” z III aktu „Strasznego dworu” (ułożona na finał koncertu, przed bisami) dopełniła święta. Było piano, była tajemnica, był teatr rodzący się tylko w śpiewie, tylko w wyobraźni. Taki chyba, który lubi Piotr Beczała, narzekający w wywiadach na tzw. Regietheater, w którym dominująca rola reżysera sprowadza się do tego, że „reżyser uważa się za jedynego «twórcę» w zespole”. Nie chcę z tym dyskutować, przynajmniej nie teraz; czasami jest jak jest. Ale moment, w którym Piotr Beczała (przy pomocy całkiem nieźle grającej orkiestry TW-ON pod batutą Patricka Fournilliera i bardzo dobrze przez Bogdana Golę przygotowanego chóru) wykonuje wspomnianą arię Kalafa, a sam śpiew choćby alikwotami uruchamia najpiękniejsze sceniczne obrazy, jest dowodem na to, że opera to, może, przede wszystkim muzyka. Ale tylko wtedy, kiedy jest tak zaśpiewana.
Z Anną Netrebko w „Cyganerii”, Metropolitan Opera, 2010
/ beczala.comProgram koncertu został całkiem nieźle ułożony. Pierwsza część to muzyka francuska: fragmenty z „Fausta” Gounoda (otwierający duet z udziałem świetnego Rafała Siwka), arie z oper Masseneta („Manon”, „Werther”), przetykane instrumentalnymi kawałkami z „Samsona i Dalili” Saint-Saënsa czy „Thaïs” Masseneta. Druga część to muzyka słowiańska: polska, rosyjska (instrumentalne fragmenty z „Rusłana i Ludmiły” Glinki i „Młady” Rimskiego-Korsakowa) i czeska (najpiękniej wykonana podczas koncertu aria Księcia z finału I aktu „Rusałki” Dvořáka).
Boję się, że dyrekcja Opery Narodowej może mieć poważny problem. Tak gromkie brawa po ariach: „Czy ty mnie kochasz” Domana (z „Legendy Bałtyku” Nowowiejskiego) oraz „Gdy ślub weźmiesz z twoim Stachem” (z „Janka” Żeleńskiego) mogą wskazywać, że publiczność nie miałaby nic przeciwko temu, aby te tytuły trafiły na afisz i na scenę – oczywiście pod warunkiem występu Piotra Beczały. Mam inny pomysł, uwzględniający różne kalendarze: premiera „Strasznego dworu” 28 września 2015 roku (w 150. rocznicę prapremiery). W obsadzie: Aleksandra Kurzak (Hanna), Piotr Beczała (Stefan), Rafał Siwek (Zbigniew), Małgorzata Walewska (Cześnikowa), Mariusz Kwiecień (Miecznik), Andrzej Dobber (Maciej), Aleksander Teliga (Skołuba). Na dziś mam problem z obsadą Hanny (mezzosopran) i Damazego (tenor). Może ktoś z zagranicy?
PS Podejrzewam, że w takim składzie każdy reżyser byłby chętny. No, prawie...