Donizetti według Borowicza

Tomasz Cyz

Nie mogę się oderwać od tej płyty. Nie mam słabości do bel canta, nie umiem słuchać opery bez sceny, bez teatru, a tu przymykam na to oczy bez najmniejszego problemu

Jeszcze 1 minuta czytania

Od kilku lat podczas Wielkanocnego Festiwalu im. Ludwiga van Beethovena Łukasz Borowicz prezentuje zapomniane opery, które pomaga mu wyłowić Piotr Kamiński (czyli chodząca encyklopedia „1001” opery). Była „Lodoïska” Cherubiniego, „Berggeist” Spohra, „Euryanthe” Webera. W ubiegłym roku wybór padł na „Marię Padillę” (1841) Gaetano Donizettiego, pod koniec 2011 roku ukazał się trzypłytowy album z rejestracja tego koncertu. Całkiem słusznie.

Nie mogę się od niego oderwać. Nie mam słabości do bel canta, nie umiem słuchać opery bez sceny, bez teatru, a tu przymykam na to oczy bez najmniejszego problemu. O co chodzi? O fenomenalną interpretację muzyki, która iskrzy się od dzikiej (i dziecięcej) radości grania i śpiewania, od silnych namiętności zapierających dech w piersiach, od konfliktów, które jak świat światem pozostają nierozwiązywalne, a dostarczają sztuce – a operze w szczególności – pożywki od zawsze.

Gaetano Donizetti, „Maria Padilla”. Łukasz Borowicz (dyr.),
soliści, Chór Polskiego Radia w Krakowie, Chór Opery
i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku, Polska Orkiestra Radiowa.
3 CD, Stowarzyszenie im. Ludwiga van Beethovena / Polskie Radio 2011
(we współpracy m.in. z Narodowym Instytutem Audiowizualnym).

Libretto (wg sztuki François Ancelota) nawiązuje do średniowiecznych dziejów Kastylii i opowiada o miłości tytułowej Marii i Don Pedra, następcy tronu; miłości niełatwej, w ukryciu, w konflikcie, wreszcie w szczęściu. Wszystko bowiem kończy się dobrze – Don Pedro ogłasza skrywane małżeństwo z Marią i zrywa zaręczyny z francuską księżniczką Blanką – choć jeszcze podczas prapremiery w Mediolanie finał był tragiczny (samobójstwo Marii, zapisane w sztuce Ancelota, librecista Gaetano Rossi zamienił na scenę, w której ogromna radość głównej bohaterki doprowadza ją do śmiertelnego wstrząsu).

Borowicz przede wszystkim genialnie cieniuje narrację, cudownie waha nastroje – od radości do smutku, od upojenia do melancholii, od ekstazy do rozpaczy. Ale nie operuje tylko skrajnymi rejestrami, wypełnia też środek, wszystkie odcienie mezzo (między forte i piano), pozwalając sobie, muzykom i słuchaczom na spokój, wytchnienie. I dzięki temu właśnie te prawie trzy godziny muzyki mija niezauważenie. I z tęsknotą za mijającymi dźwiękami.

W poniedziałek 2 kwietnia Borowicz i Kamiński zaprezentują (i sprezentują nam) – znów we współpracy z Yale Opera Program – koncertowe wykonanie poematu tragicznego w trzech aktach z 1913 roku „L’amore dei tre re” („Miłość trzech króli”) Italo Montemezziego (1864–1952); dalekie echo Wagnerowskiego „Tristana i Izoldy” i „Peleasa i Melizandy” Debussy’ego. Będzie kontynuowane.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.