„Spróbuję zapisać jedno wspomnienie: początek orkiestralny – łagodnie i pracowicie wznoszące się rozkołysanie. Ciągle ten sam – uporczywy motyw perswazji. Podnoszenie wielkiego ciężaru lub pokonywanie oporu większego niż siła woli... Wreszcie kiedy wydźwignęła się do niewyobrażalnej potęgi – wybucha chóralnie: «Herr, Herr...». Początek «Pasji Janowej». Słuchając go pierwszy raz ze zrozumieniem – nie tylko jako muzyki, lecz również jako modlitwy – byłem wstrząśnięty tym połączeniem: modlitwa, która stawała się muzyką, muzyka, która przemieniała się w modlitwę. A to, co powstawało na górze – nie było już ani słowem, ani muzyką”.
J.S.Bach, „Johannes-Passion”.
John Eliot Gardiner (dyr.),
2 CD, Soli Deo Gloria 2011.Te słowa Krystiana Lupy wracają do mnie, ilekroć słucham „Pasji według św. Jana” Jana Sebastiana Bacha. Także teraz, gdy słucham nagrań pod dyrekcją Johna Eliota Gardinera (z 2003 roku) i Fransa Brüggena (2010).
Gardiner się spieszy, jest nerwowy, wartki, intrygujący. Chór nie krzyczy („Herr, unser Herr”), raczej błaga, smaga, nacina (wyraźne „r”, akcentowane słowo „dessen”). Brüggen jest powolny, solenny, jakby dopiero się budził. Chór jakby się bał, coś ukrywał. Co dalej?
Na przykład altowa aria „Es ist vollbracht”. U Gardinera już samo pojawienie się dźwięku violi da gamba (wraz z basso continuo) powoduje skurcz serca. Bernarda Fink tę emocję tylko podsyca śpiewem prostym, bezpośrednim, bez ozdobników, choć żarliwym.
U Brüggena wstęp instrumentalny jest wolniejszy, cięższy, uroczysty. Gdy pojawia się Michael Chance, robi się ciut nierealnie, abstrakcyjnie, bo jednak gdy mężczyzna śpiewa altem, to, przyznajmy, nie jest to takie codzienne. I jego śpiew staje się zbyt rozciągnięty, zbyt sam dla siebie, wyrwany, rozkoszujący, nie dla opowieści.
J.S.Bach, „Johannes-Passion”.
Frans Brüggen (dyr.), 2 CD, Glossa 2011.Albo sopranowa „Zerfliesse, mein Herze…”. Katharine Fuge (Gardiner) wpisuje się w słodki dialog fletów, śpiewa lekko, miękko, może zbyt miękko, może nie ma tej wewnętrznej siły co Fink, by nie poddać się do końca tym genialnym (naprawdę!) nutom Bacha, by stanąć trochę z boku, zdystansować się…
U Brüggena Carolyn Sampson jest może zbyt prędka, ale też takie tempo dyktują instrumenty, dyrygent. I zbyt dokładna, dosłowna.
Patrząc na całość (słuchając!), wolę Gardinera. Zdecydowanie. Ale oba wydania warto mieć na półce. I słuchać – nie tylko od święta. I nieważne – jak muzyki, czy jak modlitwy. „Ty mnie maluj dobrze…”. Dobrze grają.